22 sierpnia 2023

Fałszywe poczucie katolickiej wolności. Czy jesteśmy skazani na wybór „mniejszego zła”?

Człowiek jest istotą wolną! To fakt, ale nie bez przyczyny wielu teologów i filozofów mówi, iż Boży dar wolnej woli jest największym błogosławieństwem dla człowieka, ale jednocześnie największym obciążeniem. Wolna wola jest tak wielka, wolność jest tak absolutna, że człowiek może wybierać zło. I niestety bardzo często to robi – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Tomasz Panfil, główny specjalista Biura Edukacji Narodowej IPN w Warszawie.

 

Jak często w przeszłości Polacy musieli wybierać między mniejszym a większym złem, ponieważ to były jedyne dostępne opcje?

Wesprzyj nas już teraz!

Niestety, ale często. Tak się dzieje, gdy w grę wchodzi polityka…

Były w przeszłości momenty, kiedy politykę starano się opierać na systemach wartości. Nawet jeśli nie były one do końca spójne, to przynajmniej zgadzano się co do tego, że istnieją wartości absolutne, jak prawda, dobro i piękno. Jeżeli uznawało się, że dobro jest wartością absolutną, to automatycznie oznaczało, że nie można go relatywizować ani dzielić na większe i mniejsze cząstki. Była jasna opozycja: jest dobro jako wartość absolutna i jest zło, jako zaprzeczenie dobra.

Do myślenia takimi kategoriami absolutnymi przyzwyczaiła nas moralność chrześcijańska, ale nie tylko, bo w takich kategoriach myśleli również najwięksi filozofowie starożytni.

Nie wszyscy…

Oczywiście, że nie wszyscy. Nie myśleli tak cynicy, hedoniści etc., tylko ci, którzy postrzegali świat w kategoriach wartości absolutnych, czyli Arystoteles, Platon, Diogenes, Marek Aureliusz etc. U nich odnajdujemy przeświadczenie, że człowiek w swych działaniach – również politycznych – powinien kierować się moralnością.

Odnajdujemy to również w wielu tragediach starożytnych. Czasami może się nam wydawać, że mamy w nich do czynienia z wyborem większego lub mniejszego zła. Jest to jednak tylko pozór. Grecka tragedia polega bowiem na tym, że nie ma dobrych wyborów.

Wystarczy przypomnieć sobie „Antygonę”, gdzie tytułowa bohaterka stanęła przed typowym wyborem greckim, mianowicie: Antygona musi wybrać między obowiązkiem moralnym, czyli pochowaniem brata, a obowiązkiem posłuszeństwa królowi. Jest to wybór trudny, bo cokolwiek zrobi, to jakieś prawo złamie: albo prawo boskie, albo prawo ludzkie.

Przypomnę, że Antygona wybiera obowiązek moralny. Dla niej moralność, czyli pochowanie brata, obowiązek nakładany przez bogów, przez etykę jest ważniejszy niż posłuszeństwo prawu stanowionemu.

„Antygona” to przykład pokazujący nam, że dobro jest wartością absolutną, której nie wolno relatywizować. Prawo stanowione, czy prawo ludzkie, są – wobec obowiązków moralnych wynikających z systemu wartości – podrzędne.

Sam pomysł, że można wybierać zło jest dramatyczny, żeby nie powiedzieć demoniczny. Takie sytuacje niestety zdarzają się coraz częściej, co jak najgorzej świadczy o kondycji naszej cywilizacji i kondycji ogólnoludzkiej.

Podam jeden przykład z najnowszej historii Polski – zdarzenie, które wiele osób do dzisiaj wspomina jako wybór między większym a mniejszym złem i co gorsza – nie wiadomo co było czym! Mam na myśli drugą turę pierwszych wyborów prezydenckich w III RP z roku 1990, czyli wybór między Lechem Wałęsą a Stanisławem Tymińskim.

Wielu Polaków do dzisiaj mówi: „głosowałem na Wałęsę, bo co miałem zrobić. Wiem, że to było złe, ale Tymiński był jeszcze gorszy”. Ze strony wyborców Tymińskiego słychać takie same głosy, tyle że w drugą stronę.

W 1990 roku Polacy stanęli przed dylematem „Antygony”. Problem polega na tym, że w starożytnej Grecji była to sytuacja fabularna, która miała na celu wywołanie wśród Greków katharsis. Oni mieli przeżyć ten dramat po to, żeby oczyszczać duszę, zrozumieć co jest ważne, żeby aktualizować normy codziennego postępowania, żeby rozumieć co jest dobrem, a co złem. My z  takimi wyborami spotykamy się nie w greckich tragediach, tylko w życiu. Rok 1990 nie był tak dawno, następne wybory jeszcze „bliżej”. Bardzo wielu z nas stanęło przed koniecznością wyboru między złym i gorszym. Tak nie powinno być i bardzo źle świadczy to o kondycji naszej i nie tylko naszej polityki.

Nie powinno tak być, ale od lat tak jest. Cały czas musimy wybierać mniejsze zło…

Wrócę jeszcze na moment do starożytnej Grecji. Grecy wierzyli, że człowiek jest „igraszką bogów”. W greckim systemie wartości nie było koncepcji wolnej woli. Koncepcja wolnej woli, to fundamentalna istota chrześcijaństwa.

Człowiek jest istotą wolną! To fakt, ale nie bez przyczyny wielu teologów i filozofów mówi, iż Boży dar wolnej woli jest największym błogosławieństwem dla człowieka, ale jednocześnie największym obciążeniem. Wolna wola jest tak wielka, wolność jest tak absolutna, że człowiek może wybierać zło. I niestety bardzo często to robi.

To nie jest tak, że wychodzimy na scenę teatru greckiego i mamy do odegrania rolę. To nasze życie złożone z przyczyn i skutków, czynów i konsekwencji. Wszystko co się dzieje wokół nas jest konsekwencją naszych wcześniejszych wyborów. To, że w roku 1990 mieliśmy do wyboru Wałęsę i Tymińskiego było konsekwencją naszych wcześniejszych decyzji. To nie bogowie postawili nas w sytuacji, w której musimy wybierać zło! To my sami się w niej postawiliśmy! Stało się tak, ponieważ jesteśmy ludźmi wolnymi i możemy wybierać, co oznacza, że możemy błądzić i – świadomie lub nie – kierować się ku złu.

Problem polega na tym, że my sami się na to decydujemy! Mało tego – nie odrzucamy tego wyboru, tylko zgadzamy się na niego. Nie szukamy dobra, nie szukamy jakiejś pozytywnej alternatywy. Wielu z nas woli iść na łatwiznę i zgadzać się na „mniejsze zło”…

Właśnie dlatego jest nam potrzebna nauka historii. Chesterton pisał: „Historycy… powinni nie tylko pamiętać, że ludzkość bywała wielka i mądra, lecz także rozumieć, na jakie konkretne sposoby ludzkość bywała słaba i głupia”. Powinniśmy wyciągać wnioski z przeszłych wydarzeń. To, że tego nie robimy, to już zupełnie inna historia.

A co z decyzjami jednostek, które miały wpływ na przyszłość? Co na przykład z hołdem pruskim w 1525 złożonym królowi Zygmuntowi I Staremu przez Albrechta Hohenzollerna? W długiej perspektywie decyzja ta skończyła się dla Polski rozbiorami…

Zygmunt I Stary wybrał… Właściwie nie wiadomo co. Na jednej szali miał bowiem pobicie Krzyżaków i włączenie ich ziem do Korony i Litwy, ale to by oznaczało sprawienie przykrości rodzinie oraz narażenie się cesarzowi. Na drugiej szali miał on zaś sprawienie przyjemności rodzinie połączone z myślą, iż Polska jakoś sobie poradzi. Oraz – znowu – narażenie się cesarzowi. Ostatecznie król zdecydował nie skrzywdzić siostrzeńca Hohenzollerna, tylko pozwala mu pozostać przy władzy.

Nikt, żaden polityk czy dyplomata o najtęższym rozumie nie był wówczas w stanie przeprowadzić rozumowania, które kończyłoby się stwierdzeniem: istnienie Prus Wschodnich sprawi, że Niemcy będą dążyć do zniszczenia Polski. Nikt tak nie myślał. BA! Nikt tak myśleć nie mógł, ponieważ nie było chociażby na początku XVI wieku Niemiec, tylko całe mnóstwo państewek niemieckich nieustannie ze sobą walczących. Nie możemy mieć więc pretensji do Zygmunta I Starego, że nie przewidział, iż w roku 1772 Prusy będą potęgą prącą do rozbioru Polski, aby połączyć dwie części swojego państwa.

Oczywiście sam fakt tworzenia państwa, którego ziemie rozdzielone są naszymi był czysto politycznie i taktycznie bardzo niedobrym posunięciem. To jednak była dla Zygmunta sprawa drugorzędna. Dobrem było dla Zygmunta niekrzywdzenie siostrzeńca, co zresztą wpisywało się w politykę dynastyczną Jagiellonów, w której interesy państw czy narodów stały niżej w hierarchii.

A czy dobrem było zgodzenie się na to, żeby Państwo Krzyżackie było krajem luterańskim?

Znowu mówimy o łańcuchu przyczyn. Żaden władca Polski nie zmuszał kogokolwiek do przyjęcia jakiegokolwiek wyznania. To syn Zygmunta Starego – Zygmunt August powiedział: „Nie jestem królem ludzkich sumień”. Jest to jedno z piękniejszych stwierdzeń w kontekście wolności, jaka panowała w Polsce.

Sumienie żadnego polskiego monarchy nie pozwoliłoby na zmuszanie kogokolwiek do wyboru wiary. Tym różniliśmy się od Niemiec, że u nas nigdy nikomu na serio nie przyszło do głowy wdrażanie zasady Cujus Regio Eius Religio, czyli Czyja władza, tego religia.

Takie coś panowało w Niemczech, gdzie władcy decydowali, w co mają wierzyć ich poddani. Była to zasada przyjęta w 1548 roku po wojnach religijnych w Niemczech, która mówiła, że jeśli książę Anhaltu przejdzie na luteranizm, to wszyscy jego poddani muszą zrobić to samo. W Polsce było to coś nie do pomyślenia! U nas nie mogło być tego rodzaju bezpośredniego przymusu! U nas król nie mówił: od dzisiaj zabraniam wam wierzyć w realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie! A jeśli dalej będziecie w to wierzyć, to spalę was na stosie. Obywatele Rzeczpospolitej odebraliby to jako zamach na ich przyrodzone wolności. Skończyłoby się rokoszem.

Na marginesie: stosy dla innowierców powszechnie układali protestanci. Wbrew propagandzie protestanckiej, która stosy przypisuje inkwizycji, to właśnie protestanci palili na stosach za ich zdaniem „herezje” i „apostazje”. Tacy anglikanie na przykład na stosach palili katolików i purytanów, czyli wszystkich, którzy się z nimi nie zgadzali. To było coś, co w Polsce funkcjonować nie mogło! To było sprzeczne z naszą naturą, z naszym DNA. My byliśmy nauczeni, że nie możemy zmuszać kogokolwiek do przyjęcia jakiejkolwiek wiary. Możemy nawracać, możemy ewangelizować, ale nigdy zmuszać.

Zygmunt Stary w to wierzył i tak zrobił. Albrecht Hochenzoller zadeklarował, że chce być luteraninem, a Zygmunt właściwie musiał się na to zgodzić, ponieważ wierzył w prymat ludzkiej wolnej woli, więc uznał, że skoro Albrecht tak chce, to niech tak będzie. Odpowie za to na Sądzie Ostatecznym…

Boję się, że ktoś wyrwie z kontekstu kilka Pana zdań, wyśle do papieża Franciszka, a ten napisze jakąś encyklikę o tym, że wszystkie religie są równe…

Obecnie panuje przekonanie, że nie ma zła osobowego. Neguje się również w sposób protestancki wartość dobrych uczynków… Jeżeli nie wolno nawracać, to znaczy, że nie wolno dokonywać wolnych uczynków. Jeżeli nie wolno prowadzić działalności apostolskiej i misyjnej, bo tak twierdzą niektórzy hierarchowie, to mamy do czynienia z porzuceniem tradycji i podstawowego elementu naszej wiary, jakim jest głoszenie prawdy. Jeżeli wierzymy w to, że Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem; jeżeli wierzymy, że jedyną Drogą do zbawienia jest Jezus Chrystus jak pisali kardynał Ratzinger, Jan Paweł II w deklaracji „Dominum Jesus”, to mamy obowiązek o tym mówić właśnie w trosce o nieśmiertelną duszę każdego człowieka.

Nie możemy mówić: „Rób, co chcesz”! Musimy głosić Słowo Boże! Ta tolerancja, o której tyle się dzisiaj mówi jest de facto zaprzeczeniem miłości bliźniego. Jeśli mi na kimś zależy, to będę go ratować. Skoczymy do wody, by ratować tonącego, to tym bardziej powinniśmy ratować jego nieśmiertelną duszę. A to zrobimy, gdy będziemy mówić, że zbawienie możliwe jest tylko w Chrystusie. Oczywiście nie możemy nikogo zmuszać. Głoszenie Dobrej Nowiny nie jest zmuszaniem, tylko mówieniem Prawdy! Pamiętajmy o tym każdego dnia, wbrew współczesnym mędrcom, którzy twierdzą, że Kościół powinien zamknąć się w czterech ścianach, przestać nawracać i ewangelizować.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Inicjatywa C40: budowa getta bez aut, mięsa i nowej odzieży. Ostrzegaliśmy o tym już dawno temu! [RAPORT PCH24]

Sadomasochista, pedofil i zwolennik pornografii twórcą lewicowej edukacji seksualnej

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij