Wizyta przedstawicieli brytyjskiej rodziny królewskiej w Polsce budzi powszechne zainteresowanie. Piszą i relacjonują ją wszyscy. Od czołowych telewizji i poważnych mediów opiniotwórczych po serwisy plotkarskie. Skąd się bierze ten entuzjazm? Czy to tylko efekt medialnej propagandy? A może mamy do czynienia z przejawem głębszego, monarchistycznego sentymentu?
Od poniedziałku do środy w Polsce przebywają przedstawiciele brytyjskiej rodziny królewskiej: książę Cambridge, hrabia Strathearn, baron Carrickfergus (popularnie – książę William) oraz jego żona Katarzyna księżna Cambridge (z domu Catherine Elizabeth Middleton). Zabrali ze sobą dwójkę dzieci.
Wesprzyj nas już teraz!
Wydawałoby się, że ich wizyta nie wywoła w Polsce wielkiego entuzjazmu. Wprawdzie książę William to człowiek drugi w kolejce do tronu Wielkiej Brytanii i wnuk panującej Elżbiety II – w rodzimym kraju to zatem osoba dość znacząca, choć pozbawiona realnej władzy. Dlaczegóż jednak jego przybycie miałoby interesować Polaków? Z punktu widzenia polityki zagranicznej nie odgrywa ono wszak istotnej, poza marketingową, roli. Brytyjska rodzina królewska nie jest nam także bliska z religijnego punktu widzenia. Królowa to wszak głowa „Kościoła” anglikańskiego, a więc wyznania plemiennego (Roger Scruton).
Tymczasem już od poniedziałkowego ranka media wszystkich opcji huczą o przybyciu książęcej pary do Polski. Jaki jest dokładny plan wizyty? Jakie otrzymają prezenty? Jakie zabawki dla ich dzieci ułożono w Belwederze? Dowiadujemy się o szczegółach dotyczących planu podróży. Media informują także o tym, gdzie można zobaczyć przejeżdżającą rodzinę królewską. Zapewne wielu ludzi zjawi się na trasie licząc na choćby sekundowy kontakt wzrokowy z księciem Williamem lub księżną Kate.
Przyczyn powszechnego nad Wisłą entuzjazmu nie należy szukać na płaszczyźnie czysto racjonalnej. Jego źródło to tkwi głęboko w ludzkiej naturze, sentyment monarchiczny. Już bowiem święty Tomasz z Akwinu zauważył na kartach „O królowaniu”, że rządy królewskie to ustrój zakorzeniony w strukturze wszechświata. Wszak nad kosmosem panuje jeden Bóg, a i u zwierząt jedna królowa pszczół rządzi rojem. Analogicznie w człowieku jeden rozum włada całym organizmem.
Do owej naturalnej predylekcji do rządów królewskich dochodzi też sensus catholicus. Kościół karmi dusze swych wyznawców poszanowaniem dla monarchii i hierarchii. Dziś nie czyni tego otwarcie. Jednak nadal opiera się w znacznym stopniu na hierarchicznym ustroju, dyscyplinie oraz tradycyjnych strojach, gestach i ceremoniach – dlatego też Polacy dostrzegają zasadniczą różnicę między papieżem, biskupem, a zwykłym człowiekiem. Ponadto wciąż w wielu regionach darzą ogromnym szacunkiem kapłanów.
Sentyment monarchistyczny, hierarchiczny wydaje się więc być dość głęboko zakorzenione w duszy Polaka. Niestety poza sferą kościelną brakuje możliwości jego wyrażenia. Wprawdzie pewną namiastkę króla stanowi prezydent. Mieszka bowiem w pałacu, jego żonę określa się „pierwszą damą” i regularnie cieszy się wysokimi wynikami w sondażach poparcia. Mimo wszystko głowa III RP to nie król. Lukę tę wypełniają zatem członkowie obcych rodzin królewskich – jak ci odwiedzający dziś Polskę.
Sceptycy wezwą do miarkowania nadmiernych nadziei związanych z zainteresowaniem wizytą przedstawicieli rodziny królewskiej. Nie doprowadzi ona do kontrrewolucji. Nie przyniesie restauracji monarchii w Polsce. Zwrócą uwagę, że zainteresowanie wizytą książęcej pary nie wynika z uświadomionego, ideowego monarchizmu. Dopatrzeć można się w nim raczej królizmu (copyright: profesor Jacek Bartyzel). Chodzi tu zatem o traktowanie rodziny książęcej niczym gwiazd, celebrytów. Większą rolę odgrywa tu zatem osoba, niż instytucja i idea.
Nie traćmy jednak nadziei. Wszak tak królizm, jak i kult „gwiazd” popkultury to niedoskonały wyraz czegoś głębszego: zakorzenionego w naturze i wierze podziwu dla wyższości, hierarchii i piękna.
Marcin Jendrzejczak