Opublikowany w ostatnich dniach tekst Marka Budzisza, wprost nawołujący do utworzenia federacji polsko-ukraińskiej wywołał dosyć intensywną reakcję – reakcję, w której słowa takie jak groźne, szaleństwo i obłęd wydają się należeć do łagodniejszych. Cóż, propozycja Marka Budzisza jest, delikatnie mówiąc, daleko idąca. Trudno jednak zgodzić się z tak ostrym i bezdyskusyjnym odrzuceniem. Sama idea federacji zasługuje na więcej.
Propozycja federacji polsko-ukraińskiej w pewnym sensie musiała się pojawić. Było to wprost nieuniknione, biorąc pod uwagę cały entuzjazm jaki wzbudza w Polsce dzieło wsparcia dla Ukrainy, reakcję Ukraińców na polskie gesty oraz wynikającą z tej podniosłej atmosfery lawinę kwiecistych przemówień wychodzących od prezydentów naszych państw. Trudno oczywiście traktować poważnie pomysły, które rodzą się w takim wzmożeniu emocji. Nie oznacza to jednak, że te pomysły należy wyrzucać do kosza. Nie zawsze to, co wydaje się irracjonalne, musi takie być. Czasem to właśnie w chwili wzmożenia emocji udaje się podjąć jakąś decyzję, wykonać jakieś działania, na które w normalnych okolicznościach byśmy się nie odważyli.
Federacja, teraz?
Oczywiście: w tym konkretnym momencie, jakiekolwiek deklaracje, nawet tylko intencyjne, w sprawie takiej federacji, byłyby dramatycznie nie na miejscu. W tym sensie, krytyka Marka Budzisza jest w pełni uzasadniona. Ukraina jest w stanie wojny, do której Polska, nawet gdyby chciała, nie ma sił dołączyć. Ukraina absolutnie nie myśli teraz o federowaniu się z kimkolwiek. A Polska? Cóż – skoro nie chcemy do wojny dołączyć, to deklarację „załóżmy federację, ale za lat dziesięć” można by porównać do sytuacji, gdzie mężczyzna, widząc na ulicy napastowaną kobietę, deklamuje głośno jak bardzo ta kobieta mu się podoba i jak bardzo byłby gotów ją poślubić, jeżeli tylko ona przeżyje napaść. Byłoby to kpiną.
Wesprzyj nas już teraz!
Skoro więc nie chcemy i nie możemy dołączyć do wojny obronnej, o federacji nie może być mowy. Usłyszawszy propozycję nawet tylko otwarcia drogi mającej gdzieś w przyszłości doprowadzić do federacji, Ukraińcy mieliby pełne prawo od razu powiedzieć „sprawdzam”, i uzależnić jakiekolwiek rozmowy od wejścia Polski do wojny. Skoro nie jesteśmy na to gotowi, żaden polski prezydent, premier, ambasador, czy jakikolwiek urzędnik nie ma prawa nic takiego zaproponować. O ile jednak Marek Budzisz, domagając się odważnych decyzji, myli się, o tyle w tym błędzie ukrywa się głębsza prawda.
Dramatyczna zmiana narodów
Nie da się bowiem zaprzeczyć, że relacje polsko-ukraińskie w ostatnich miesiącach zmieniły się diametralnie. Wielu publicystów podchodzi do tej zmiany ze zrozumiałą nieufnością, podejrzewając, iż Ukraińscy politycy cynicznie wykorzystują polską przychylność, a gdy przyjdzie czas – odwrócą się od Polski, chociażby w stronę Niemiec. Przypuszczalnie w przynajmniej niektórych przypadkach tak właśnie jest. Nie musi to jednak mieć znaczenia, ponieważ zmiana, która nastąpiła, jest znacznie głębsza.
Zmieniły się dwa narody. Żeby już nie powtarzać tego, co wiele razy pisano, ograniczmy się do lapidarnego stwierdzenia: statystyczny Polak jest dziś znacznie bardziej przychylny wobec Ukraińców, a statystyczny Ukrainiec w ogóle jest Polakami zachwycony. Od tej reguły będzie wiele wyjątków, ale jest to regułą – te emocje istnieją. Ale przecież to tylko emocje – a polityk-realista nie ogląda się na emocje, tylko kieruje się rozumiem, prawda? A jednak tak nie jest.
Jeśli polityk-realista nie oglądałby się na emocje, to oznaczałoby, że nie kieruje się rzeczywistością. Realizm oceniamy przez pryzmat skuteczności; tymczasem, skoro emocje są częścią natury ludzkiej, są jednym z elementów które kierują naszymi decyzjami, to ignorowanie emocji narodu nie może być żadną miarą skuteczne. Doskonały przykład tej prawdy widzimy ostatnio w wynikach sondażowych Konfederacji: praktykując swoisty autyzm polityczny, niektórzy reprezentanci tego ugrupowania mówią „jak jest” nie fatygując się, aby zrozumieć emocje odbiorców i dostosować do nich swój przekaz, Konfederacja spotyka się z zupełnym odrzuceniem. Trudno o bardziej nieskuteczną politykę. Prawdziwy realizm nie ignoruje emocji – stara się je zrozumieć, nie pozwolić się nimi sterować, ale też je odpowiednio kanalizować.
Tymczasem, ze względu na emocjonalne zbliżenie, Polacy i Ukraińcy dzisiaj są w większości gotowi zarzucić dawne spory – jeśli nie wybaczyć i nie pojednać się w pełni, to przynajmniej odłożyć na bok na później. Zanim zaś to „później” przyjdzie, okaże się niewątpliwie, że długie miesiące współpracy sprawiają, że o dawnych sprawach można rozmawiać zupełnie inaczej. W tym sensie, nie ma większego znaczenia, którzy ukraińscy politycy grają cynicznie na polskich emocjach, pozorując zmianę poglądów – gdy przed wojną ukraińscy politycy regularnie grali na antypolskości, aby podbijać sobie słupki sondażowe, dziś, dziś taki przekaz byłby równie bezskuteczny jak wypowiedzi Grzegorza Brauna.
No, tak – ale czy my faktycznie chcemy zbliżenia z Ukrainą, i czy jest to w naszym interesie? Słusznie wskazuje wielu publicystów, że jakiekolwiek zbliżenie Polski z Ukrainą, a już zwłaszcza tak dalekie zbliżenie jakim byłaby federacja, przyniesie ze sobą wiele kłopotów. Kłopotów kulturowych, ale zwłaszcza gospodarczych i politycznych. Kulturowo – wiadomo, gdy emocje się uspokoją, Polacy i Ukraińcy odkryją, że są może i krewnymi, ale niekoniecznie jedną rodziną. Gospodarczo, dramatycznym wręcz obciążeniem byłoby dźwiganie przez Polskę części kosztów (ale też i części zysków) z odbudowy Ukrainy. Politycznie, mówimy o potencjalnym zjednoczeniu z aparatem państwowym o którego głębokiej korupcji mówią nieraz sami Ukraińcy. Do tego jeszcze dochodzą blokady, które stawiałyby Niemcy, Unia, oraz NATO. Czy warto?
Zagrożenie czy szansa?
Po szeroko pojętej prawej stronie, również na tych łamach, niejeden raz w ostatnich latach poruszany był temat porażki polskiej polityki wschodniej w XXI wieku. Biorąc pod uwagę zagrożenie rosyjskie, często ubolewaliśmy nad niezdolnością Rzeczypospolitej do odbudowy związków ze wschodnimi sąsiadami, zwłaszcza z Białorusią i Ukrainą. Punktowaliśmy błędy w tych relacjach, wskazywaliśmy stracone szanse, dyskutowaliśmy nad tym, jak można by jeszcze odwrócić bieg wydarzeń. Teraz ten bieg się faktycznie odwrócił. Pojawia się szansa naprawienia z nawiązką wszystkich naszych zaniedbań i dramatycznej wręcz poprawy sytuacji Polski na wschodzie. Kłopoty kłopotami – ale chyba gra jest warta świeczki?
W tym kontekście, zdumiewa swoisty imposybilizm i rezygnacja które przemawiają w kontrargumentach. Mamy się obawiać, że rosyjska propaganda wykorzysta zbliżenie przeciw nam. Tylko jak? Szkodząc relacjom polsko-ukraińskim? Przecież po to właśnie mówimy o poprawie tych relacji. Mamy się obawiać, że my dzisiaj pomożemy Ukrainie, poświęcimy – bo już poświęcamy – ogromne zasoby na ten cel, a na końcu i tak wszystkie korzyści zgarną Niemcy. Zgoda – jeśli z góry założymy, że tak będzie, i uznamy, że nie warto podejmować żadnych wysiłków, to tak właśnie będzie. Nota bene, jest to scenariusz prawie tak groźny dla Polski, jak zwycięstwo Rosjan – wyobraźmy sobie, że Niemcom udaje się odbudować mocno nadwerężone relacje z Ukrainą, udaje im się zdominować ją gospodarczo, a potem Ukraina za kilkanaście lat wchodzi do Unii – jako de facto wasal Niemiec, i ich sojusznik przeciw Polsce. Uwierające nas dzisiaj więzi unijne stałyby się wówczas iście śmiertelną pułapką. Wreszcie, wśród zwolenników myśli narodowej, słyszymy krytykę jakoby zbliżenie z Ukrainą to są jakieś tam mrzonki jagiellońskie. Czy jest sens komentować używanie jako epitetu nazwy okresu największego rozkwitu Rzeczypospolitej i insynuowania, że źle byłoby naśladować politykę, która niegdyś Polskę doprowadziła do statusu mocarstwa?
Oczywiście, jest wiele argumentów, które są rzeczowe i zrozumiałe. Uwagi o korupcji ukraińskiej polityki, o problemach gospodarczych, to wszystko jest absolutnie słuszne i powinno dawać do myślenia. Nie musi to być jednak argumentem przeciw, a jedynie argumentem, aby zastanowić się jak taki projekt skutecznie zrealizować. W 1990 r., rząd Niemiec federalnych doskonale wiedział jak wielkim kosztem będzie zjednoczenie z komunistycznymi Niemcami wschodnimi. Mimo to, zdecydowano się na ten koszt. Gdy Polska łączyła się z Litwą, była to również unia z krajem na diametralnie niższym poziomie gospodarczym i politycznym.
Warto o tym wszystkim rozmawiać i nie zbywać zbyt łatwo samej federacji. Nawet jeśli w tej chwili przedstawianie konkretnych propozycji byłoby niemądre, to przecież na dłuższą metę, sama idea jest warta rozważenia. Poza bowiem słabością polityki wschodniej, niejeden raz publicyści krytykowali ogólny bezwład polskiej polityki zagranicznej, fakt, iż od czasu wstąpienia do Unii Europejskiej, Polska wydaje się właściwie nie mieć żadnych celów w tej polityce. Federacja polsko-ukraińska i uporządkowanie naszych relacji ze wschodem w sposób korzystny dla Polski może być takim celem, jeśli Polacy uznają, że warto iść w tym kierunku. A to, że sukces zależałby też od woli Ukraińców? Cóż, tak jest w każdej dwustronnej relacji.
Nie skreślajmy więc tych idei jako fikcji czy obłędu. Federacja, faktycznie nawiązująca do jagiellońskiej przeszłości, ale nie jako mrzonka tylko marzenie, zasługuje na poważne przemyślenie. Potencjalnie, federacja stanowiłaby trzon szerszego projektu Międzymorza czy nawet Trójmorza, który jak dotychczas ledwo funkcjonuje – bo bez Ukrainy nigdy nie miał racji bytu.
Oczywiście, mówię raz jeszcze: nie byłoby dobrze, gdyby obecnie ktoś z rządu przedstawił wprost taką propozycję Ukraińcom, którzy mieliby wszelkie powody, aby taką ofertę niedyplomatycznie odrzucić. Jednak idea federacji jest na tyle wartościowa, że powinna żyć w publicystyce i była poddawana dyskusji o tyle intensywnej, co jednocześnie otwartej na różne pytania i konkluzje. Najpierw o tym czy warto o tym myśleć, czy korzyści przeważają nad zagrożeniami. Potem, jeżeli tak, to jakie okoliczności musiałyby zaistnieć, aby ten cel stał się realny? Wreszcie, jeśli już wskazujemy konkretne okoliczności, to co musiałoby się wydarzyć, aby te okoliczności zaistniały? To jest cały szereg niezmiernie cennych pytań, które nazbyt łatwo przekreślić słowem obłęd.
Jakub Majewski
Zobacz także:
Polska i Ukraina federacją? To „odważna decyzja”, polityczna fikcja… A może… obłęd!? [OPINIA]