– Na pewno z punktu widzenia wiarygodności byłoby lepiej, gdyby do grobu jako pierwszy dotarł św. Piotr lub św. Jan czy św. Andrzej. Ewentualnie pierwsza mogła dotrzeć do grobu Maria, Matka Pana Jezusa. Tyle że Ewangelie wymieniają na pierwszym miejscu Marię Magdalenę. Nie ma lepszego znaku autentyczności. To moim zdaniem koronny i rozstrzygający dowód na prawdomówność ewangelistów. Podali (wszyscy!) najbardziej ambarasującą i niewygodną informację. Nie ma lepszego sprawdzianu dla ich prawdomówności. Dlatego też i dla nas Maria Magdalena może być najlepszym i niezastąpionym świadkiem, patronką prawdy o Zmartwychwstaniu – mówi w rozmowie z Tomaszem D. Kolankiem Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, dziennikarz, publicysta, eseista i tłumacz literacki.
Czym różniło się podejście do kobiet, jakie prezentował Jezus Chrystus, od tego, jakie prezentowali Żydzi sprzed 2 000 lat?
Wesprzyj nas już teraz!
Przede wszystkim Pan Jezus uznawał i okazywał szacunek dla godności kobiet. Dopuszczał je do grona uczniów – były wśród tych, które słuchały Jego Dobrej Nowiny. W Jego wypowiedziach, inaczej niż u wielu współczesnych mu rabinów, nie sposób znaleźć pogardy, lekceważenia, wyniosłości. Kobiety tak jak mężczyźni mogą stać się członkami nowej rodziny opartej na wierze w Niego.
Pan Jezus nie boi się też dotyku kobiety. Niezwykle ważne z tego punktu widzenia jest jego spotkanie z kobietą cierpiącą na upływ krwi. Podchodzi ona do niego i dotyka kraju Jego szaty, bo wierzy, że zostanie uzdrowiona. „A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza? Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!” (Mk 5, 30-34). Trzeba pamiętać, że dotykając Pana Jezusa kobieta cierpiąca na krwotok uczyniła Go nieczystym – Pan Jezus się przed tym nie wzbrania. Ta moc, która z Niego uszła, oznacza, że cud dokonał się dzięki wierze. Jezus pochwala wiarę kobiety, jej nieczystość rytualna w ogóle Go nie przejmuje.
W kluczowych momentach to kobiety odgrywają ważną rolę w Ewangeliach. Obok starca Symeona to prorokini Anna rozpoznaje w Panu Jezusie zapowiedzianego Mesjasza. To Matka Pana Jezusa skłania Go do dokonania pierwszego cudu w Kanie Galilejskiej. Chrystusowi towarzyszą w czasie podróży misyjnych kobiety: „Następnie wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia” (8, 1-3). To rzecz zupełnie niebywała, niezwykła. Tak samo to kobieta jest wzorem pobożności – Maria „wybiera lepszą cząstkę” niż Marta i zostaje pochwalona. Inny wzór daje kobieta, wdowa, która wrzuca do skarbony swój mały grosz. Wreszcie Maria namaszcza Pana Jezusa w Betanii, a jej imię ma być głoszone na całym świecie. Kobiety też są jedynymi, które do końca wiernie trwają przy Panu Jezusie w czasie egzekucji, przy krzyżu, wreszcie odprowadzają Jego ciało do grobu.
W całej tradycji żydowskiej nie spotkamy niczego podobnego. Kobiety nie mogły być uczniami rabinów. Nie wędrowały z rabinami po Galilei i Judei, tylko zajmowały się wyłącznie domem. Ich wiara była uważana za niedojrzałą i nie mogła stanowić modelu.
Tak, podejście do kobiet doskonale pokazuje tę inność, niezwykłość Zbawiciela, to, że wyszedł do słabszych, poniżonych, uznawanych za gorszych. To, że był tym, który schyla się nad tymi, który bardziej potrzebują troski i pamięci. Jak niezwykła jest scena, kiedy to Pan Jezus zasiada w domu faryzeuszy i pozwala się do siebie zbliżyć jawnogrzesznicy, co budzi złośliwe docinki i drwiny pozostałych gości. Podobnie Pan Jezus nie pozwala skazać i stracić innej pochwyconej jawnogrzesznicy, o czym opowiada się tylko w Ewangelii św. Jana. W obu przypadkach nie oznacza to żadnej aprobaty dla grzechu, jedynie troskę i czułość. Grzech zostaje potępiony, kobiety uratowane.
Kiedy po raz pierwszy pojawiły się medialne informacje, że Pan Jezus „miał żonę” – Marię Magdalenę? Kto i na jakiej podstawie doszedł do takich wniosków?
O Marii Magdalenie jako o małżonce Pana Jezusa nie wspominają żadne źródła starożytne. Niektóre fragmenty tzw. ewangelii gnostyckich, np. tzw. ewangelia Filipa mówią o niej jako o towarzyszce, przy tym trzeba bardzo uważać, żeby nie popełnić powszechnego dziś błędu: w tekstach gnostyckich nie chodzi o więź erotyczną, ale duchową. Maria Magdalena pojawia się w nich jako uczennica Pana Jezusa, a nie żona.
Tak naprawdę rozkwit takich opowieści o żonie Pana Jezusa miał miejsce w ostatnich latach, dzięki popularności Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna.
Powodów jest kilka.
Pierwszym jest powszechna dechrystianizacja i zanik zmysłu wiary. Pan Jezus ma przypominać każdego innego mężczyznę, więc naturalnie szuka się dla Niego żony. Współcześni ludzie tak bardzo poddani seksualizacji, tak niezdolni dostrzegać tego co duchowe i nadprzyrodzone, że interpretują każdą bliskość mężczyzny i kobiety jako relację erotyczną. Dlatego jeśli Maria Magdalena pojawiła się w otoczeniu Pana Jezusa to najpewniej musiało chodzić o Jego żonę lub kobietę.
Po drugie: nieprawdopodobny jest wręcz dziś poziom ignorancji religijnej. Wielu ludzi kupuje każdą bzdurę bez zastanowienia się, bez zbadania. Udało się wmówić opinii publicznej, że w powstaniu chrześcijaństwa było coś tajemniczego i oszukańczego. Że u źródeł religii tkwi fałszerstwo. Dlatego takie opowieści o „żonie Jezusa” dobrze się sprzedają.
Po trzecie, wzrost znaczenia ruchu feministycznego sprawia, że jest potrzeba znalezienia kobiety, która miałaby pozycję równą Zbawicielowi. Gdyby Pan Jezus miał żonę i gdyby była nią Maria Magdalena feministki znalazłyby dla wszystkich swoich teorii uzasadnienie.
Jak bardzo tego potrzebują pokazuje to, że w skrajnych przypadkach nie wahają się one posługiwać fałszerstwem. Tak właśnie zrobiła w 2012 roku profesor Harvardu Karen Leigh King. Podczas Międzynarodowego Kongresu Studiów Koptyjskich w Rzymie przedstawiła ona papirus, który rzekomo zawierał dowód na istnienie żony Pana Jezusa. Sama profesor najpierw spotkała się z kilku wybranymi dziennikarzami, po czym oznajmiła, że znalazła „Ewangelię żony Jezusa”. Miał o tym świadczyć skrawek papirusu o wymiarach 8 na 4 cm z IV w. n.e., który może być koptyjskim tłumaczeniem tekstu z II w. n.e. Na papirusie można odczytać frazy zapisane w języku koptyjskim: „Nie [dla – przyp.] mnie. Moja matka dała mi ży[cie – przyp.]”, „Uczniowie powiedzieli Jezusowi”, „Maria jest warta…”, „obraz…”, „Pozwól złym ludziom spuchnąć”, „Jezus rzekł im: Moja żona…” oraz „ona może stać się moim uczniem”.
Bardzo szybko okazało się, co udowodnił prof. Francis Watson z Uniwersytetu w Durham, brytyjski znawca Nowego Testamentu, że rzekoma ewangelia to fałszerstwo. Całość to powstała w okresie nowożytnym kompozycja a słowa znalezione we fragmencie pochodzą z odkrytej w 1945 roku w Nag Hammadi koptyjskiej apokryficznej Ewangelii Tomasza.
Czyli odkrycie okazało się totalną kompromitacją…
Tak, ale jeśli myśli Pan, że po publikacji tego fragmentu profesor King straciła stanowisko lub tytuł to się Pan grubo myli. Współczesnych feministek nic nie może skompromitować.
Dlaczego to właśnie Maria Magdalena stała się guru współczesnych feministek, a nie np. Najświętsza Maria Panna bądź św. Elżbieta?
Ponieważ Maria Magdalena jest najczęściej wymienianą kobietą w Ewangeliach, a jej imię jest niemal zawsze (wyjątkiem jest św. Jan) na pierwszym miejscu.
Św. Łukasz podaje, że Pan Jezus wyrzucił z niej demony i że towarzyszyła ona Galilejczykowi wraz z pozostałymi kobietami w wędrówkach. Według św. Jana to Maria Magdalena pierwsza zobaczyła Zmartwychwstałego Pana Jezusa. Nie ma zatem lepszej kandydatki na przewodniczkę.
Najświętsza Maryja Panna się nie nadaje, bo jest Matką, a macierzyństwo w oczach feministek jest czymś kompromitującym. Poza tym uczy ona posłuszeństwa wobec swego Syna. Mówi choćby do sług w Kafarnaum: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). Macierzyństwo i posłuszeństwo ją wykluczają.
Podobnie jest ze świętą Elżbietą, która pojawia się jedynie w Ewangelii według św. Łukasza i też rodzi św. Jana Chrzciciela. Co gorsza, jest posłuszna mężowi, sprawiedliwa i postępuje nienagannie wobec przepisów prawa. Dlatego Maria Magdalena jest najlepszą kandydatką. Nasza wiedza na jej temat jest ograniczona, co pozwala budować kolejne ideologiczna konstrukty.
Jak wiele miejsca Ewangelie poświęcają Marii Magdalenie?
Niewiele. Jej imię pojawia się w kilku fragmentach, z których najbardziej znaczący opisuje spotkanie ze Zmartwychwstałym Panem Jezusem. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Na przykład czy Maria Magdalena i jawnogrzesznica są tą samą osobą? Pod koniec siódmego rozdziału (pamiętajmy, że podział na wersy i rozdziały jest późniejszy) św. Łukasz opisuje przyjście jawnogrzesznicy (tak jak robią to Marek i Mateusz) do domu faryzeusza oraz jej pokorę i błaganie o odpuszczenie grzechów. Pan Jezus mówi do niej: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” (7, 50), a zaraz potem następuje informacja o tym, że z Panem Jezusem podróżowało Dwunastu i kobiety, z których jako pierwszą wymienia się właśnie Marię Magdalenę. W tym też miejscu ewangelista wspomina, że Pan Jezus uwolnił ją od siedmiu duchów. Jak widać dla utożsamienia jawnogrzesznicy i Marii Magdaleny brak wyraźnych podstaw. Wprawdzie tradycja katolicka tak przyjęła, ale z samego tekstu to nie wynika. Tak naprawdę Ewangelia więcej niż o Marii Magdalenie mówi nam o Marii z Betanii, siostrze Marty i Łazarza.
Z drugiej strony można powiedzieć, że mimo niewielkiej ilości miejsca Maria Magdalena odgrywa rolę niezwykle ważną. Gdyby nie ona i inne kobiety nie wiedzielibyśmy, gdzie znajdował się grób Pana Jezusa. To kobiety obserwują Jego śmierć na krzyżu, to one odprowadzają Jego zwłoki do grobu i obserwują miejsce, gdzie Józef z Arymatei je chowa. Wreszcie to one przybywają nad ranem trzeciego dnia i odkrywają otwarty grób. Jest tu wiele zagadek…
No właśnie! Czy kobiety z otoczenia Pana Jezusa – Maria Magdalena, Salome, Maria matka Józefa i Jakuba, a więc braci Jezusa, Joanna – znały Józefa z Arymatei i Nikodema? Jeśli tak, dlaczego się do nich nie zbliżyły? A może kobiety nie wiedziały o tym, że Józef i Nikodem, obaj członkowie Wysokiej Rady, potajemnie sprzyjali Jezusowi i dowiedziały się o tym dopiero później? Skąd biorą się różnice w listach imion między ewangelistami?
Najbardziej prawdopodobne jest to, że skoro śmierć Pana Jezusa trwała kilka godzin, kobiety zmieniały się przy krzyżu. Wszystkie mówią o tym, że była tam Maria Magdalena. Można przyjąć, że była tam też druga Maria. Św. Marek i św. Mateusz nazywają ją matką Józefa i Jakuba, Jan żoną Kleofasa. Tylko Jan wspomina o Marii, Matce Jezusa i tylko św. Łukasz o Joannie. Mogłoby to wskazywać, że każda z nich była osobnym źródłem informacji: dla św. Łukasza Joanna, dla św. Jana Matka Jezusa.
Chociaż św. Jan wskazuje, że do grobu rano przyszła tylko Maria Magdalena, to z tego, co ona mówi, wynika, że jednak nie była sama. Ile ciekawych pytań?! Nie na wszystkie mamy szansę poznać odpowiedzi.
Jak wiele miejsca zajęłyby wyobrażenia, fantazje, stereotypy, oczekiwania i wymysły dotyczące Marii Magdaleny, które były i są nadal powtarzane oraz przyjmowane jako prawdziwe?
No trudno chyba znaleźć właściwe proporcje. Ludzka fantazja jest jak wiadomo nieskończona. Niektóre z prób opowiedzenia o Marii Magdalenie są zresztą godne uwagi, pod warunkiem, że autor wyraźnie zaznacza hipotetyczność swoich ustaleń i świadomie zajmuje się bardziej kontekstem niż faktami. Dzięki poznaniu obyczajów żydowskich, zbadaniu reguł życia i myślenia wiele rzeczy może okazać się znaczącymi. Czy Maria Magdalena miała męża? Czy była wdową? Trudno sobie wyobrazić, znając właśnie relacje w środowisku żydowskim, żeby mogła być niezamężna. Z drugiej strony wędrowała za Panem Jezusem, co sugerowałoby, że została wdową. A może wręcz była rozwiedziona? Podstawą do tego byłoby jej opętanie, z którego wyzwolił ją dopiero Pan Jezus. Wielokrotnie rozwiedziona była natomiast na pewno Samarytanka przy studni Jakuba. Co jednak z tego wynika? Tak naprawdę nasza wiedza o Marii Magdalenie jest bardzo ograniczona. Jedno jest wszakże pewne: nie była ona żoną Jezusa. Nie utrzymywała też z Nim żadnych intymnych relacji – wszystko to są brednie i wymysły ignorantów, ewentualnie spryciarzy, którzy próbują wywołać sensację i skandal.
Również wieki temu ludzie bardzo chcieli dowiedzieć się więcej. Ewangelie kanoniczne są oszczędne w słowa, są rzetelne, dokładne, ale jednocześnie pozostawiają tyle zagadek. Dlatego już od II wieku po Chr. zaczynają powstawać różne opowieści, które mają odpowiedzieć na pytania wiernych: jaki był Pan Jezus jako chłopiec? Kim byli Maria i Józef? Jakie były losy apostołów? Co stało się z Marią Magdaleną? Warto zauważyć, że w starożytności nikomu nie przyszło do głowy to, o czym dzisiaj rozmawiamy. Myśl, że Pan Jezus, Syn Boży, miałby mieć żonę i że byłaby to Maria Magdalena wydawałaby się im bluźnierstwem.
Te apokryficzne opowieści przyjmują za prawdziwe to, co współcześni ludzie odrzucają, dlatego tak inna jest też ich wyobraźnia. Interesuje ich nawrócenie, dokonywanie cudów, nadzwyczajne łaski, objawienia. Chcą przeniknąć w głąb tego, co święte. Dziś jest dokładnie odwrotnie. Można profanować co się tylko chce i co się komu podoba. Wszystko podlega erotyzacji i seksualizacji.
Co o Marii Magdalenie mówią wspomniane już przez Pana tzw. ewangelie czy też apokryfy gnostyckie?
Najpierw trzeba sobie jasno powiedzieć, że w przypadku tzw. ewangelii gnostyckich mowa o ewangeliach może być tylko metaforyczna. Nie są to w żadnym tego słowa znaczeniu zwarte opowieści biograficzne, opisujące czyny, słowa i śmierć Pana Jezusa, jak czynią to pisma kanoniczne. Nazwa wprowadza w błąd i trzeba o tym pamiętać!
Są to pisma różnego rodzaju, o różnym charakterze. W przypadku tzw. ewangelii Tomasza chodzi o 114 maksym, z których jedne są bliźniaczo podobne, inne całkiem inne niż nauki Nowego Testamentu. Weźmy np. ostatnie, 114 zdanie z tzw. ewangelii Tomasza: „Rzekł do nich Szymon Piotr: Niech Mariham odejdzie od nas. Kobiety nie są godne życia. Rzekł Jezus: Oto poprowadzę ją, aby uczynić ją mężczyzną, aby stała się duchem żywym, podobnym do was mężczyzn. Każda kobieta, która uczyni siebie mężczyzną, wejdzie do królestwa niebios”. Myślę, że każdy, kto przeczyta to zdanie, będzie nieco zaskoczony. Jak to? To mają być słowa Pana Jezusa i św. Piotra? Czy Szymon Piotr mógł powiedzieć „kobiety nie są godne życia”? Co najmniej wątpliwe. Natomiast to, co miał powiedzieć Pan Jezus, to zupełna aberracja. W jaki to niby sposób łączy się to z Jego otwartością na kobiety, z tym, że dopuszczał je do grona słuchających i dawał za wzór? Jak ma się twierdzenie, że „każda kobieta, która uczyni siebie mężczyzną, wejdzie do królestwa niebios” z Jego pochwałami dla Marii z Betanii czy naukami skierowanymi do grzesznic? Nijak. Od razu widać, że tekst ten wywodzi się z innej tradycji, że nie ma nic wspólnego z prawdziwym, historycznym Panem Jezusem. Takich dziwacznych, osobliwych, niejasnych w najlepszym razie fragmentów jest wiele.
Tzw. Ewangelie gnostyckie, czyli właśnie różnego rodzaju pisma z II i III w. po Chr. żadnego spójnego przekazu na temat Marii Magdaleny nie zawierają. Niczego się z nich nie dowiadujemy. Często to dosyć mętne spekulacje na temat świata niebiańskiego. Nie da się tego w ogóle porównać z wiedzą, jaką otrzymujemy dzięki Nowemu Testamentowi.
Dlaczego tzw. ewangelie gnostyckie, które są przesiąknięte bajecznymi, wręcz magicznymi szczegółami są dla „lewicowych naukowców” bardziej wiarygodne niż Pismo Święte?
Dobrze, że użył Pan określenia „lewicowi naukowcy”, bo ludzie ci z nauką nie mają nic wspólnego. Tak naprawdę ich kariery to smutny dowód rozpadu kultury akademickiej Zachodu. Wielu/wiele z nich korzysta z mody na feminizm. Są za mało utalentowani by tworzyć dobre powieści, więc piszą literaturę paranaukową. To często ideologia występująca pod pozorem nauki.
Tak jak wspomniałem: na pierwszy rzut oka widać zasadnicze różnice między tekstami gnostyckimi a ewangeliami Nowego Testamentu. Ewangelie nie zawierają anachronizmów, są doskonale osadzone w obyczajowości żydowskiej. Ich bohaterowie noszą imiona, co ciekawe, typowe dla tego okresu i miejsca. Ewangelie Nowego Testamentu doskonale przechodzą testy na wiarygodność.
Dlaczego zatem wielu próbuje je odrzucić, zakwestionować i zamiast nich sięgać do tzw. ewangelii gnostyckich?
To część antychrześcijańskiego syndromu, na który chorują przedstawiciele lewicowych elit akademickich. Opanowały one wiele przyczółków na wydziałach humanistycznych, także na wydziałach teologii i historii religii. Z tego antychrześcijańskiego uprzedzenia wynika, że trzeba znaleźć księgi dorównujące rangą i autorytetom Nowemu Testamentowi, jednak wolne od cudów, od Kościoła, od wiary w osobowego Boga, od prawa moralnego.
Niektórzy dzisiejsi naukowcy zachowują się jak starożytni heretycy. Oni także odrzucali nauki Chrystusa i Kościoła. Żeby uzasadnić swoją postawę powoływali się na różne rzekomo starożytne źródła: na Marię Magdalenę, na Tomasza, na Filipa, na Judasza nawet. Ich dzisiejsi następcy robią dokładnie to samo. Ich prawdziwym przeciwnikiem jest ortodoksja. Nie chcą przyjąć, że Kościół katolicki został bezpośrednio założony przez Chrystusa, że wyrósł na skale, jaką był Piotr, że miał oparcie w apostołach. Ta opowieść jest tak nieznośna, że by ją obalić gotowi są na wiele.
Dzięki istnieniu pism gnostyckich zwanych przez nich ewangeliami mogą twierdzić, że pierwotnie istniało wiele równorzędnych wspólnot kościelnych i żadna nie mogła sobie rościć prawa do władzy. Ortodoksja i herezja to rzekomo późniejsze pojęcia, które wymyślono w trakcie walki o wpływy polityczne. Skutkiem tej walki prawdziwie chrześcijańskie wspólnoty gnostyków przegrały z biurokratycznym wielkim Kościołem.
Weźmy raz jeszcze pod uwagę fragment z ewangelii Tomasza, który mówi, że kobiety, jeśli nie staną się mężczyznami, nie wejdą do Królestwa niebieskiego. Teoretycznie feministki powinny się przeciw niemu buntować. Ale praktycznie przechodzą do porządku nad takimi naukami, bo liczy się co innego: każda broń, żeby pozbyć się znienawidzonego Kościoła, który je przez lata niewolił, jest dobra.
Co wiemy na pewno o Marii Magdalenie? Czy mamy informacje skąd pochodziła i jak trafiła na Pana Jezusa?
Wiadomo, że słowo Magdalena pierwotnie nie było imieniem, tylko określało miejsce jej pochodzenia. Chodziło o Magdalę nad jeziorem Genezaret. Nie wiadomo, w jaki sposób Pan Jezus wyrzucił z niej demony. Pismo na ten temat milczy. Czy ona sama poszła do Pana Jezusa tak, jak niewiasta cierpiąca na upływ krwi? Usłyszała o Nim i podążyła Jego śladami, błagając o wyleczenie? A może do Pana Jezusa przyszli jej bliscy i prosili Go, żeby do niej poszedł i wypędził złego Ducha? Ewangelia Łukasza podaje, że opuściło ją siedem złych duchów, którą to informację podaje też tzw. dłuższe zakończenie św. Marka. Tyle że, jak uważa słusznie większość badaczy, powstało ono później i zawiera informacje występujące w pozostałych ewangeliach. Siedem duchów oznacza zapewne intensywność działania złych mocy. W czym się ona dokładnie przejawiała nie wiadomo. O Marii Magdalenie ewangelie wspominają dwanaście razy. Jak pan widzi informacji pewnych jest bardzo niewiele.
Ciekawe spekulacje na temat pozycji społecznej Marii Magdaleny przedstawił przed laty anglikański duchowny Richard Bauckham. Zauważył on, że w pamięci ewangelistów Maria zachowała się jako ta, która pochodzi z Magdali, co jest o tyle ciekawe, że w większości przypadków kobiety przedstawiano albo przez odwołanie się do ich mężów, albo synów, albo ostatecznie ojców. To, że Marię określało miejsce pochodzenia, wskazuje na to, że nie miała ona żadnego bliskiego męskiego krewnego: ani dzieci, ani żyjącego ojca, ani też zapewne męża.
Czy wiemy jak wyglądał egzorcyzm, którego dokonał na Marii Magdalenie Pan Jezus?
Nie wiemy. Zapewne tak jak pozostałe egzorcyzmy opisane w ewangeliach. Być może Pan Jezus zbliżył się do niej i powiedział do ducha „Wyjdź z tej kobiety”. I może potem, tak jak w przypadku Gerazeńczyka, Pan Jezus zapytał jak mu na imię. Być może w odpowiedzi usłyszał, że na imię mu siedem, bo jest w niej siedem duchów.
Bruce Chilton, amerykański autor biografii Marii Magdaleny, twierdził, że trwał on cały rok. Jest to czysta spekulacja. Można jedynie domniemywać, że po wyrzuceniu nieczystych duchów Maria Magdalena od razu przystała do grupy uczniów Pana Jezusa.
W ogóle warto wspomnieć, że w porównaniu z innymi egzorcystami swoich czasów Pan Jezus zachowywał się inaczej. Nie odmawiał długich zaklęć, nie przywoływał tajemniczych imion, nie posługiwał się formułami magicznymi upstrzonymi dziwacznymi, egzotycznymi określeniami. Nie, On po prostu krótko rozkazywał. Nakazywał nieczystym duchom wyjście z opętanych na mocy swojej suwerennej władzy a one były Mu posłuszne.
Jak powinniśmy nazywać Marię Magdalenę? Uczennicą Pana Jezusa? Apostołką, czego chcą niektóre feministki? A może po prostu chrześcijanką?
Tu trzeba być bardzo ostrożnym. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że różne pojęcia mają swoją historię. Początkowo na przykład pojęcie apostoła nie miało tak sformalizowanego i dokładnego sensu, jak później. Kiedy my mówimy o apostołach mamy na myśli Dwunastu wybranych przez Pana Jezusa. Jednak w pierwotnym Kościele termin ten miał szersze znaczenie, opisywał każdego posłańca, każdego kto niósł Dobrą Nowinę.
Podobnie pytanie brzmi, czy mówiąc o uczniu używamy tego pojęcia ogólnie i potocznie, czy ściśle i formalnie. Kiedy krewni przybywają do Pana Jezusa, który nauczał siedzący tłum ktoś Mu powiedział: „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest moją matką i [którzy] są braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (3, 32-35). Można z tego wnioskować, że wśród siedzących w tłumie mogły być też kobiety i że Pan Jezus uważał „pełniące wolę Boga” za swoje siostry, oczywiście, w duchowym tego słowa znaczeniu.
Trzeba pamiętać, niezależnie od tego, że do Pana Jezusa mogło przyłączyć się wielu ludzi. On sam ustanowił Dwunastu i to tych Dwunastu, i tylko oni, obecni byli z Panem Jezusem podczas ostatniej Wieczerzy. Ich to wybrał i ustanowił kapłanami Nowego Przymierza. Oni to od tej pory mogli sprawować ofiarę. Nie wolno nam zatem przenosić dzisiejszych określeń na te pierwotne, nie wolno uprawiać ulubionej przez racjonalistów dialektyki słownej.
Nie wiemy nic o tym, by Maria Magdalena prowadziła działalność apostolską, chociaż nie można tego wykluczyć. Nawet gdyby tak było, to nie wynika z tego, że była kapłanem i że sprawowała w imieniu Pana Jezusa ofiarę. Podobnie było w przypadku małżeństwa misjonarzy Pryski i Akwili, których św. Paweł w liście do Rzymian nazywa swoimi współpracownikami w Chrystusie. Czy wynika z tego, że Pryska, żona Akwili, była takim samym apostołem jak św. Paweł? Oczywiście, nie. To, że kobiety należały do grupy uczniów Pana Jezusa, że pomagały apostołom jest pewne. W żadnym razie nie wynika z tego, że można uznać, że kiedykolwiek sprawowały funkcje kapłańskie i w ścisłym tego słowa nauczycielskie w Kościele. Paweł uczy czegoś dokładnie odwrotnego.
Najprościej będzie nazwać Marię Magdaleną świętą. Wszystkie Ewangelie mówią, że ona pierwsza podążyła rankiem do grobu Pana. Musiała Go wielce miłować i cierpieć po Jego śmierci. Scena przekazana przez św. Jana, kiedy to Maria bierze Zmartwychwstałego Pana Jezusa za ogrodnika, jest jedną z najbardziej poruszających w dziejach.
Jak powinniśmy patrzeć na rolę Marii Magdaleny, jaką odegrała ona po śmierci i podczas zmartwychwstania Pana Jezusa?
Ewangelie wspominają, że była obecna przy Panu Jezusie zarówno kiedy umierał, jak przy Jego złożeniu do grobu. Była pierwszą, która udała się do grobu Jezusa świtem, zapewne razem z pozostałymi kobietami.
Pan Bóg lubi pisać prosto po krzywych liniach. Dlatego, paradoksalnie, dla nas dzisiaj Maria Magdalena może być najpewniejszym świadkiem autentyczności Zmartwychwstania.
Warto zauważyć, że wymieniając w piętnastym rozdziale listu do Koryntian tych, którym ukazał się Pan Jezus św. Paweł nie wspomina kobiet. Pisze, że „ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi” (1 Kor, 15, 5-8).
Dlaczego Paweł pominął kobiety?
Nie chodziło tu o żaden mizoginizm, jak chciałyby współczesne feministki, ale o roztropność. Paweł pisał do Koryntian i podawał świadectwa, które mogły być ważne w ich oczach. Otóż w tradycji żydowskiej kobiety nie mogły być świadkami w sądach. Pisał o tym wyraźnie Józef Flawiusz: starożytni Żydzi uważali, że ze względu na słabość natury kobiecej i zbytnią emocjonalność, nie mogą one występować w roli świadków. Tak dokładnie przyjmują ich pierwsze słowa apostołowie. Kiedy kobiety wróciły od grobu i powiedziały co widziały „słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary” – (24, 11) pisze Łukasz. Otóż to właśnie wydaje mi się niezbitym wręcz dowodem prawdziwości Zmartwychwstania: gdyby ewangeliści konstruowali swoje opowieści, gdyby tworzyli je podług gustów i oczekiwań współczesnych z pewnością nie obsadziliby w roli głównego i pierwszego świadka pustego grobu Marii Magdaleny. W tej roli powinni wystąpić tylko mężczyźni.
Przyzna Pan, że sytuacja, w której pierwszą osobą, która opowiada o pustym grobie i aniołach, jest kobieta do niedawna opętana nie wygląda najlepiej, nieprawdaż? I to jeszcze w świecie, w którym pozycja społeczna kobiet była nieporównywalnie niższa niż obecnie, a ich wiarygodność uchodziła za równą zeru. Po jakie licho zatem wszyscy ewangeliści akurat o tym piszą? Dlaczego zawsze na pierwszym miejscu była Maria Magdalena? List św. Pawła pokazuje, że zdawali sobie sprawę z tego jakie to może wywołać wrażenie u postronnych. A jednak mimo to opisując ostatnie godziny Pana Jezusa i Jego zmartwychwstanie wszyscy równo stanowczo piszą o Marii Magdalenie. Dowodzi to tylko ich niezwykłej rzetelności.
Na pewno z punktu widzenia wiarygodności byłoby lepiej, gdyby do grobu jako pierwszy dotarł św. Piotr lub św. Jan czy św. Andrzej. Ewentualnie pierwsza mogła dotrzeć do grobu Maria, Matka Pana Jezusa. Tyle że Ewangelie wymieniają na pierwszym miejscu Marię Magdalenę. Nie ma lepszego znaku autentyczności. To moim zdaniem koronny i rozstrzygający dowód na prawdomówność ewangelistów. Podali (wszyscy!) najbardziej ambarasującą i niewygodną informację. Nie ma lepszego sprawdzianu dla ich prawdomówności.
Dlatego też i dla nas Maria Magdalena może być najlepszym i niezastąpionym świadkiem, patronką prawdy o Zmartwychwstaniu.
Czy wiemy, co działo się z Marią Magdaleną po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa?
Nie, żadnej wiedzy pochodzącej ze współczesnych źródeł nie mamy. Myślę, że nie mogła się doczekać, kiedy nadejdzie chwila opuszczenia tego świata i spotkania Zmartwychwstałego Chrystusa już na zawsze.
W książce „Tajemnica Marii Magdaleny” napisał Pan:
„(Według feministek – przyp.) Najlepszym sposobem walki o równość kobiet byłoby po prostu obalenie systemu biblijnego, odrzucenie religii opartych na patriarchalnym obrazie Boga. Ale większość feministek sądzi, że lepszą metodą będzie wykorzystanie Biblii, przejęcie jej niejako, uczynienie z narzędzia męskiej dominacji broni do walki z uciskiem. W końcu, dowodzą, Biblia i religia zajmują zbyt ważne miejsce w naszej cywilizacji i kulturze, by całkiem się ich pozbywać. Trzeba tylko, twierdzą, znaleźć właściwą metodę jej tłumaczenia”.
Pierwsze wydanie jest datowane na rok 2014. Nie ukrywam, że to ona była dla mnie inspiracją do przeprowadzenia z Panem powyższej rozmowy. Muszę jednak naiwnie zapytań – czy w ciągu 5 lat od publikacji „Tajemnicy Marii Magdaleny” coś się zmieniło w podejściu feministek do sprawy „żony Jezusa”? Czy znalazły się jakieś „ostatnie sprawiedliwe”, które przyznały, że się myliły?
Chyba Pan żartuje! Feministki są zawsze śmiertelnie poważne i zawsze całkowicie oddane sprawie. One na pewno nie mogą zmienić zdania. Żaden rewolucjonista zdania nie zmienia. Czasem myślę, że niektóre należałoby po prostu egzorcyzmować.
Jest aż tak źle?
Tak. Wiem, że egzorcyzmy kojarzą się z opętańcami, z ludźmi, którzy wykonują dziwne ruchy, piana toczy się im z ust, wykrzykują dziwne, tajemnicze słowa. Szczerze mówiąc im dłużej obserwuję rozwój naszej kultury tym bardziej mam wrażenie, że w przypadku wielu tych pań i panów można mówić o klasycznym opętaniu. Tylko, że to jest opętanie ukryte, nie przejawia się w tej barokowo wspaniałej, nieco groteskowej i przerażającej formie. Jest zimne, ascetyczne, całkowicie spójne. Tłumaczenie i przekonywanie niewiele daje, bo nie ma tertium compartionis. Brakuje wspólnego punktu odniesienia, rzeczywistości. Ideologowie żyją w świecie swoich rojeń. Są radykalnymi, totalnymi egotystami. Tak bardzo są wpatrzeni w siebie, tak bardzo sobą opętani, że bez egzorcyzmu nie da się ich uwolnić. Są w ręku złego ducha, diabła pychy i samostanowienia.
Najsmutniejsze jest to, że od momentu publikacji Tajemnicy Marii Magdaleny to nie feministki zmieniły swoje nastawienie.
Niestety domyślam się kogo i co ma Pan ma myśli…
Po pierwsze przypomnę nieszczęsną dyskusję, która pojawiła się od początku pontyfikatu Franciszka i trwa cały czas na temat tego, czy kobiety mogą zostać kardynałami. Zwolennikami tego rozwiązania jest kilku hierarchów, teologów, np. znany i ceniony profesor Karl-Heinz Menke, członek komisji teologów badających możliwość dopuszczenia kobiet do diakonatu czy jezuita James Keenan. Ten pierwszy wprawdzie mówi (na razie) diakonatowi (czyli pierwszemu stopniowi kapłaństwa) „nie”, ale proponuje właśnie kobiety kardynałki.
Swego czasu o. Federico Lombardi, były rzecznik Watykanu, stwierdził, że prasowe doniesienia na temat nominacji kardynalskich dla kobiet są nonsensowne, ale… przyznał jednocześnie, że „w sensie teologicznym i teoretycznie” taka nominacja jest możliwa. „Bycie kardynałem to jedna z takich ról w Kościele, które, teoretycznie, nie wymagają wyświęcenia”, podkreślił.
Czyli gdyby jednak papież mianował kobietę kardynałem, to nie złamałby przypomnianej przez Jana Pawła II reguły, zgodnie z którą kobiety nie mogą być wyświęcane na kapłanów?
Ze słów rzecznika i innych zwolenników tego rozumowania wynika, że co do zasady papież ma prawo mianować kobiety kardynałami i jeśli obecnie tego nie robi, to tylko z powodów praktycznych. Teoretycznie jest to możliwe. Teoretycznie – uważają teologowie – można być kardynałem, nie mając święceń kapłańskich. To oczywiście prawda, tyle że w przeszłości kardynałowie bez święceń zawsze byli mężczyznami, czyli ludźmi potencjalne przeznaczonymi do otrzymania święceń. Pomijam już kwestię historii – urząd kardynała pojawił się w IX w., sprawowali go pierwotnie proboszczowie rzymskich kościołów, którzy wybierali swego biskupa; później stał się to zaszczyt, którym papieże wyróżniali swych najbliższych współpracowników niezależnie od miejsca działalności. Zawsze byli to mężczyźni, zawsze co do zasady wyświęceni.
Ważniejsze jest co innego. Skoro kobieta może być – teoretycznie i teologicznie – kardynałem, to dlaczego nie może być ona papieżem? To logiczne. Jeśli papież może mianować kardynałem jedną kobietę, to może i więcej. Jeśli funkcja kardynalska nie wymaga święceń, to reguła ta odnosi się do wszystkich kandydatów i kandydatek. Dlaczego papież miałby nominować tylko jedną kobietę, a nie dwie, 10 czy choćby, tak jak w dobrze zarządzanej nowoczesnej firmie, połowę? I dalej – skoro podstawowym przywilejem kardynała jest czynne i bierne prawo wyboru papieża, dlaczego miano by pozbawić go kobiety?
Krótko mówiąc: jeśli Watykan uważa, że kobieta może być kardynałem, to wynika z tego, że kobieta może być też papieżem. Chyba że nominując kobietę na urząd kardynała, stworzono by okrojony, inny, gorszy, przeznaczony dla kobiet rodzaj urzędu kardynalskiego, z nazwy tylko przypominający pełnoprawny i męski. Miałyby być jak kardynałowie powyżej 80 roku życia, bez prawa głosu? To tylko wywołałoby furię feministek, które uznałyby, że chodzi tu o mydlenie oczu i fasadę.
A ja się pytam, po co jest ta dyskusja? Wynika z niej, że faktycznie Kościół uznaje słuszność feministycznej krytyki i postanawia częściowo dostosować się do postulatów radykałów. Kapłaństwo i diakonat jeszcze nie, kardynalat już tak. Jaki sens zatem ma w ogóle badanie tego, czy kobiety były kiedykolwiek diakonami, z czego ma wynikać niemożność ich wyświęcenia? Nigdy nie mogły być też kardynałami, a jednak mówi się, że mogą nimi zostać. Przykro mi to powiedzieć, ale rozważania wybitnych teologów w tej materii uważam za przejaw głupoty. Są użytecznymi idiotami, którzy w wojnie cywilizacyjnej występują w roli pierwszych dezerterów. Niby jeszcze bronią doktryny, ale już oczkiem mrugają, że tu i ówdzie można znaleźć szczeliny. Tu i ówdzie pokazują, że z tymi zarzutami o męską dominację jest coś na rzeczy. Straszne jest to tchórzostwo. Nigdy nie było jasnego zdefiniowania, czy kobieta może być kardynałem – mówią. A transwestyta może. Pytam: ktoś kiedyś zdefiniował, że nie? Te rozważania teologów, uznanych, cenionych, ważnych, nagradzanych, drażnią mnie bardziej niż tępe postulaty feministek.
Po drugie w ciągu tych kilku lat sama dyskusja o kapłaństwie kobiet nabrała rumieńców. Rzecz wydawała się rozstrzygnięta nieodwołalnie, bo przecież Jan Paweł II w 1994 roku w liście apostolskim Ordinatio Sacerdotalis stwierdził, że Jezus wybrał na kapłanów wyłącznie mężczyzn, w całej historii Kościoła kobiety nigdy kapłankami nie były i Kościół nie może w żaden sposób udzielać kobietom kapłaństwa. „To rozstrzygnięcie ma być dla wszystkich wiernych Kościoła czymś ostatecznym”. To samo potwierdziła później Kongregacja Nauki Wiary, która ogłosiła, że nauka ta „musi być podtrzymywana zawsze, wszędzie i przez wszystkich wiernych”. Jednak jak pisał włoski komentator i publicysta, Sandro Magister, mimo tych wszystkich zakazów i jednoznacznych sformułowań, Franciszek, choć sam wcześniej potwierdził słowa Jana Pawła II, jest zwolennikiem debaty na ten temat.
Dowodem jest artykuł jezuity Giancarlo Paniego, który został zamieszczony w wydaniu jezuickiego pisma „La Civilta Cattolica” z 2017 roku, które to pismo nie tylko jest redagowane przez zaufanego Franciszka – jezuitę Antonio Spadaro – ale też uchodzi za niemal oficjalny organ Watykanu. Otóż jak wynika z artykułu ojca Pani to, co Jan Paweł II uważał za rozstrzygnięte raz i na zawsze… wcale być takim nie musi. To, że coś nie miało nigdy miejsca w przeszłości, stwierdza autor tekstu, nie znaczy, że nie może pojawić się w przyszłości. To prawda, że wcześniej Kościół kobiet nigdy do kapłaństwa nie dopuszczał, jednak zmiany kulturowe doprowadziły do nowej definicji kobiety, z czego należałoby wyciągnąć wnioski. Jezuita dochodzi do konkluzji, że chociaż obecnie w kwestii kapłaństwa kobiet stanowisko Kościoła jest jasne, to „wielu katolików ma poważny problem, żeby zrozumieć racje tej decyzji, tak, że wydają się one nie tyle wyrażać autorytet, co oznaczać autorytaryzm.” Piękne określenie słów Jana Pawła II, nieprawdaż? Ale jezuita się nie waha: Bardzo trudno zrozumieć, pisze, jak pogodzić wykluczenie kobiet z kapłaństwa z głoszeniem przez Kościół ich równej godności. Sugestia jest zatem wyraźna: należałoby ponownie rozważyć kwestię i kobiety do kapłaństwa dopuścić. Takich głosów w ciągu kilku lat jest coraz więcej. Wystarczy uznać, że kobieta i mężczyzna to określenia odnoszące się nie do płci biologicznej, ale kulturowej i voila! Będziemy mieli kapłanów, którzy są biologicznie kobietami, ale czują się mężczyznami. Przypominam, co napisał Magister – były to tezy z artykułu pisma będącego oficjalnym niemal głosem papieża! Nie był to tekst lewicowej ekstremistki, ale uznanego zakonnika, który ukazał się w piśmie jednego z najbliższych współpracowników Franciszka.
A jakimi kobietami otacza się papież i kim są zwolenniczki jego otwarcia najlepiej pokazuje los kobiecego dodatku do „L’Osservatore Romano”. Swoją drogą zabawne, że watykański dziennik, tak jak polska „Gazeta Wyborcza” ma „Wysokie Obcasy”, też musi mieć dodatek kobiecy. Otóż w marcu 2019 roku do dymisji podała się cała jego redakcja na czele z założycielką i redaktor naczelną Lucettą Scaraffią. Najciekawsze jest to jak owe panie uzasadniły rezygnację. Otóż Scaraffia stwierdziła, że jej przedsięwzięcie zostało „zredukowane do milczenia” a w gazecie „doszło do próby objęcia męskiej kontroli”. Zna pan ten język, nieprawdaż? Ale dalej było jeszcze lepiej. „Rezygnujemy, bo czujemy się toczone przez klimat nieufności i postępującej delegitymizacji spojrzenia, w którym nie odczuwamy uznania i zaufania, by kontynuować naszą współpracę”. Najlepsze jest, kiedy panie piszą o powrocie do „klerykalnej autoreferencjalności” i odejściu od „parezji”, którą głosił papież Franciszek. Niezły bełkot, nieprawdaż? Typowy żargon radykałek, prawiących o męskiej dominacji i patriarchalizmie. Tylko to nie jest organ bolszewicko-feministyczny, ale watykański. Można się śmiać, że tak kończy się flirt Kościoła z feministkami. Tak kończy się żałosna próba dostosowania się i kapitulacji. Ale to śmiech przez łzy. Te próby będą ponawiane. I nic nas przed nimi nie obroni. A na pewno nie obecna watykańska hierarchia. Naprawdę, najpierw kiedy o tym czytałem bawiło mnie to. Tak, to groteska i tragifarsa. Tylko co z tego? Co z tego, kiedy ci, którzy za nią odpowiadają, którzy te panie przyjęli do pracy, którzy wymyślili, że Watykan musi mieć też feministyczne oblicze, niczego nie zrozumieli? Zastanawiam się, jakich słów użyć? Dlaczego ci mężczyźni są tak niemęscy? Dlaczego wciąż ulegają i cofają się? Aż się prosi, żeby powiedzieć, że nie mają cojones. Tak, abstrahując od teologii, jest jeszcze coś takiego jak męski charakter, jak męstwo, jak gotowość sprzeciwu wobec ducha czasów, jak siła woli: nawet tych cnót nie jestem w stanie u obecnych kurialistów dostrzec.
Pytał Pan o te pięć lat i o feministki. Musimy dostrzec jeszcze jedno zjawisko, które miało miejsce w tym czasie: radykalizację walki feministek o prawo do zabijanie nienarodzonych dzieci. Pod tym względem nasza epoka jest prawdziwie barbarzyńska. Przypomnę, że w 2018 roku kolejne stany w USA ogłosiły wprowadzenie prawa do aborcji aż do dziewiątego miesiąca ciąży! Do chwili narodzenia dziecko, które już od siódmego miesiąca może przeżyć przy pomocy medycyny nawet poza łonem matki, traktowane jest jako obojętny zbiór komórek. Takie postulaty są coraz częściej zgłaszane przez feministki w Europie. Nigdy wcześniej feminizm w takim stopniu nie oznaczał poparcia dla dzieciobójstwa. Naprawdę, trudno sobie wyobrazić co innego, poza egzorcyzmem, co mogłoby wpłynąć na tych ludzi. Jak można być tak ślepym i uznawać, że ośmio-, dziewięciomiesięczne dziecko to przedmiot? Oczywiście, dziecko jest człowiekiem już od chwili poczęcia, ale w przypadku dzieci siedmio-, ośmio-, czy dziewięciomiesięcznych to już widać. Tu już nie ma żadnego usprawiedliwienia. Postęp medycyny sprawił, że nie ma tu żadnej wątpliwości. One mogą żyć poza organizmem matki. I co? Chorej ideologii to nie powstrzymuje. Ostatnie cztery lata pokazały, że proces rewolucji feministycznej postępuje. Kościół cofa się krok po kroku. Dwa kroki w tył, jeden do przodu. A ideologia napiera.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
Powyższy tekst stanowi fragment książki „Czas szaleństwa czy czas wiary? O kryzysie w Kościele, fałszywym ekumenizmie, myślicielach nowej lewicy i czasach ostatecznych z Pawłem Lisickim rozmawia Tomasz D. Kolanek”