Noc z niedzieli na poniedziałek zdecydowanie należy do Willa Smitha. Nie tylko odebrał on złotą statuetkę za najlepszą rolę pierwszoplanową, ale odegrał dodatkową rolę na scenie w Los Angeles. Gdy prowadzący w niewybredny sposób obraził jego żonę, Will pokazał, że w jego przypadku słowa Bad Boys for life nie są pustym filmowym sloganem. Ale co by było, gdyby Will Smith… nie był murzynem?
Galę rozdania Oskarów prowadził w tym roku niejaki Chris Rock. Jak na komika przystało w najlepsze dworował sobie z obecnych, ale w pewnym momencie, unosząc się coraz bardziej na fali jowialnego nastroju, palnął w kierunku Jady Pinkett Smith: „Nie mogę się doczekać, aż zobaczę ją w drugiej części G.I. Jane”. Kto pamięta Demi Moore we fryzurze amerykańskiego rekruta w lot pojmie, jak paskudny żart dostał się na usta prowadzącego galę Oskarów, zważywszy, że pozbawiona włosów głowa Jady nie jest efektem wizażowej fantazji, lecz… choroby zwanej łysieniem plackowatym.
Słuchając żartów ze sceny, Will Smith początkowo bawił się w najlepsze, ale gdy padły słowa o G.I. Jane i zobaczył minę swojej żony, uśmiech momentalnie znikł i z jego twarzy. Aktor wkroczył na scenę, podszedł do prowadzącego i wymierzył solidny cios otwartą dłonią w jego wciąż upstrzoną w uśmiech – gębę. Po spełnieniu tego aktu Will odwrócił się, zszedł ze sceny i usiadł na swoim miejscu.
Wesprzyj nas już teraz!
Następnie laureat Oskara skierował do komika słowa, które zostały wycięte w oficjalnej transmisji (daruję sobie tłumaczenie): Keep my wife’s name out of your fucking mouth. Wobec próby obrócenia sprawy w żart, słowa te dobitniej wybrzmiały po raz drugi. Dopiero to skłoniło Chrisa Rocka do przyznania: „Tak zrobię”.
O rety, przemoc! – lamentują liberały
O zdarzeniu donosi między innymi polska edycja Vogue’a. Czytamy, że Chris Rock, „amerykański komik znany z ciętych żartów i czarnego [nomen omen – FO] humoru”, został spoliczkowany na gali. Magazyn powstrzymał się od komentarza, poprzestając na suchym zrelacjonowaniu faktów. Ale nie można tego powiedzieć o innych liberalnych tytułach i osobach hołdujących hipisowskim przekonaniom, dla których słowo honor występuje wyłącznie w słowniku pojęć historycznych.
I tak pewna feministka na antenie RMF Classic raczyła wyznać, iż poczuła się „zagrożona” tym, co wydarzyło się na scenie w Los Angeles. Oglądała galę po to, by słuchać o filmach i chciała czuć się bezpiecznie, a tu masz – lubiany gwiazdor wyszedł, by bronić czci swojej żony przed słowną napaścią głupka przekonanego o swojej bezkarności. To, co zrobił Will Smith, było gorsze niż to, co powiedział Chris Rock – przekonywała filmoznawczyni. Czyli standard w wykonaniu mentalnej lewicy: cham obrażać może, bo wolność słowa, a mężczyzna ma siedzieć cicho i pozwolić, by obrażano jego rodzinę. Inna sprawa jakby komik obraził jakąś lesbijkę albo transseksualistę – wtedy być może nawet dla ciosu zamkniętą pięścią znalazłoby się wytłumaczenie?
Szkoda nawet czasu na cytowanie różnych wypowiedzi, dla których wspólnym refrenem jest slogan przemoc nigdy nie jest odpowiedzią. Poprzestańmy zatem na tej jednej wypowiedzi. Inną sprawą jest, że tak powiem, podłoże psychologiczne całego zajścia, czyli fakt, że pół roku wcześniej żona Willa Smitha wyznała, że zdradziła go z dwa razy młodszym raperem. Pewnie jest to nie bez znaczenia dla osobistej motywacji aktora do takiego, a nie innego zachowania, ale uważam, że zasadniczo nie zmienia to oceny sytuacji.
Czy Will Smith miał prawo uderzyć Chrisa Rocka w twarz?
Aby odnieść się do tematu rzeczowo, zapytajmy: Czy Chris Rock posiada zdolność honorową? Według przedwojennego kodeksu honorowego Władysława Boziewicza dyspozycję taką traci delikwent „kompromitujący cześć kobiet niedyskrecją”. W tym przypadku bezwstydne naigrywanie się podczas gali z choroby żony swojego kolegi bez wątpienia spełnia znamiona kompromitowania czci oraz niedyskrecji. Ściśle rzecz biorąc, Will Smith miał prawo publicznie wymierzyć policzek skretyniałemu do szczętu komikowi.
Po otrzymaniu Oskara za rolę w filmie King Richard Will Smith odniósł się do zajścia, które miało miejsce chwilę wcześniej. Aktor przeprosił… uczestników uroczystości i członków Akademii za zajście. Dzięki Bogu, nie przeprosił chama, który obraził jego żonę. Ale koniec końców, zachował elegancko, kierując słowo wytłumaczenia do gospodarzy i gości spotkania, którzy byli świadkami zdarzenia. Co nie zmienia faktu, że tym, który przeprasza, powinien być Chris Rock. Ale w takim wypadku komik musiałby wykazać się odwagą cywilną…
Tymczasem lewicowe media wyprzedzają się w donoszeniu na temat reakcji… LAPD, czyli policji Los Angeles. Rzecznik tejże poinformował, że przeciwko Smithowi nie zostało wniesione oskarżenie, ale jeżeli to się stanie, to funkcjonariusze wkroczą do akcji. Jak na razie Rock posiada na tyle przyzwoitości, by zachować sprawę dla siebie i nie angażować w nią służb mundurowych i oby tak pozostało, bo to będzie znaczyło, że normalne reakcje nie zostały jeszcze całkiem wyrugowane ze spektrum zachowań amerykańskiego showbiznesu.
Na koniec, aż strach pomyśleć co by było, gdyby Will Smith był naznaczony „znakiem hańby”, jakim w czasach BLM jest biała skóra. Przemoc na tle rasowym – chuligański wybryk białego suprematyzmu – tak brzmiałyby wówczas nagłówki. Na szczęście dla Smitha, choć nosi on popularne amerykańskie nazwisko, to jednak „właściwy” kolor skóry uprawnia go do przypomnienia widzom o wartości honoru w życiu publicznym.
Filip Obara