16 grudnia 2022

Filip Obara: Trump wytoczy najcięższe działa – albo zginie

(fot. JONATHAN ERNST / Reuters / Forum)

Donald Trump zapowiedział, że jako 47. prezydent Stanów Zjednoczonych razem z narodem amerykańskim spełni historyczne dzieło rozmontowania deep state. Brzmi pięknie, ale czy jest on gotów zagrać va banque i wytoczyć działa, których nie użył jeszcze żaden polityk w dobie dyktatury globalistów?

Do podjęcia tej refleksji zachęciła mnie debata, w której dyskutowałem z dr. Jakubem Majewskim na temat przyszłości Ameryki. Wśród wielu ciekawych kontrargumentów mojego rozmówcy przemówił do mnie szczególnie jeden. Gdy wyraziłem wątpliwości odnośnie rzekomej przegranej Trumpa w 2020 roku, mój rozmówca zwrócił uwagę nie tyle na to, czy wybory były sfałszowane, ale na to, jaki był ich rzeczywisty skutek. Trump musiał opuścić Biały Dom. Nawet jeżeli nie była to przegrana w świetle faktycznie oddanych głosów, to jednak – jak podkreślił dr Majewski – „system go pokonał”. Dlatego – biorąc pod uwagę pragmatyczną mentalność Amerykanów i ich niechęć do rozgrzebywania przeszłości – powinien był pomimo wszystko przyznać się do porażki i przedsięwziąć nową strategię, zamiast mówić wciąż o „ukradzionych wyborach”.

Nadal twierdzę, że to właśnie Trump – a nie DeSantis – jest najlepszym kandydatem w 2024 roku, niemniej wątpliwości wokół jego osoby jest coraz więcej. Pytanie zasadnicze trudno wyprowadzić poza ogólne psychologiczne rozważania, ale trzeba je zadać: Czy Trump naprawdę podniósł się po tej porażce, skoro nigdy się do niej nie przyznał? Czy w związku z tym jest gotowy do drugiego starcia, czy też próbuje jechać na starej energii pochodzącej z czasów, gdy deep state nie uniosło jeszcze tak hardo swej głowy, ukrytej w gąszczu korupcyjnych powiązań?

Wesprzyj nas już teraz!

Istotny jest powód, dla którego akurat gdy kandydował Trump, otwarto puszkę Pandory chaosu wyborczego. Człowiek o takiej biografii musi być solą w oku lewicy. Dorobił się miliardów i nieprawdopodobnych wpływów. Wygrywał setki razy w sądach, walcząc o integralność o swoich biznesów. Spełnił marzenia, zyskał sławę i szacunek. Następnie uznał, że jego ostatnią ambicją będzie służba publiczna i uczynienie Ameryki znów wielką – przywrócenie blasku, którym niegdyś Amerykański Sen zachęcał miliony spragnionych lepszego życia do długiej wędrówki wodą i lądem. Trump porzucił własną wygodę, by zaangażować wszystkie swoje siły do bezprecedensowej walki o uratowanie amerykańskiego ducha przed zgnilizną, a kraju przed upadkiem. Podlatywał prywatnym odrzutowcem, po czym „przybijał sztamę” z żołnierzami i zwykłymi obywatelami, zawsze poświęcając im uwagę, czas i serce. Jeżeli do tego obrazu dodamy fakt, że na starość przyjął zdecydowanie konserwatywne pozycje, nie odżegnuje się od poparcia dla ruchu pro-life i podnosi rękę na niemal wszystkie diabelskie „świętości” waszyngtońskiego establishmentu, to mamy figurę człowieka, który po prostu „musi” być anulowany – dla dobra skorumpowanego układu i dla interesu Rewolucji.

Trump ucieleśnił w sobie mit Ameryki i tchnął w Amerykanów nową wiarę we własną wielkość i dziejową rolę. Dzięki niemu w sympatykach ruchu MAGA odżyło coś, czego nie posiada już żaden naród dawnej cywilizacji klasyczno-chrześcijańskiej. Chodzi o jedność, dzięki której potrafili zgromadzić się wielomilionowymi tłumami wokół mitu założycielskiego swojego kraju, wokół tradycyjnych wartości i konserwatywnego przekonania, że istnieje jakiś wyższy porządek, a w jego imię należy walczyć z wypaczeniami skrajnej lewicy. Ameryka to kraj ludzi z fantazją, miliarderów, którzy chcą zmieniać rzeczywistość, kraj możliwości i wiary w niemożliwe. O tym wszystkim Trump przypomniał swoim rodakom i choćby nic więcej nie osiągnął, to to i tak będzie jego historyczną zasługą.

Trump czy DeSantis?

Uwalniając się na chwilę od wspomnianych wątpliwości, uważam, iż poprzedni prezydent ma jeszcze swoją rolę do odegrania. Wiadomo, że nie posiada on nazbyt spójnej formacji ideowej, wiadomo, że jest nieco oportunistyczny i znane są różne jego wady. Niemniej w tym momencie dziejów nie wydaje się, by Amerykanie dojrzeli do bardziej katolickiego i mniej populistycznego przywództwa. Trump częściowo spełnił już rolę tarana sunącego przez Amerykę, ale głównie w sferze idei ogólnych, a nie faktycznej reformy państwa.

Rządził jak Ojciec Chrzestny i o ile budziło to respekt u zagranicznych przywódców, o tyle we własnej stolicy zabrakło mu oddanych ludzi, z którymi mógłby przemaglować państwo na całkowicie nową modłę. Stworzyło to swoistą dwutorowość amerykańskiego życia politycznego i wydawało się, że prezydent – nie mając możliwości dokonania całkowitej rewolucji w kadrach – zaczął być „sobie sterem, żeglarzem i okrętem”. Podpisywał kolejne dekrety, który doraźnie były skuteczne, jednak nie zabezpieczyły przyszłości kraju, gdyż do tego potrzebne są ustawy.

O ile 45. prezydent wyciągnie wnioski z porażki w 2020 roku, to uważam, że Amerykanie powinni zacisnąć zęby, a oczy przymknąć na ego Trumpa i na te momenty, gdy okazywało się, że nie przystaje on do nowej rzeczywistości. Argument wydaje się prosty. Skoro deep state robi tyle, by go wyciszyć, to musi się go bać. Ten człowiek okazał się dla nich na tyle niebezpieczny, że są gotowi zewrzeć wszystkie szyki, sięgnąć po najbardziej nieetyczne środki i uderzyć w największy z bębnów bojowych w samym piekle, byle tylko zgasić jego gwiazdę na politycznym firmamencie.

Z kolei DeSantis – którego darzę szczerą miłością i uważam za obiektywnie lepszego kandydata – moim zdaniem nie nadaje się jeszcze do samodzielnej władzy na najwyższym szczeblu. Jest on sprawnym zarządcą stanu, męskim i nieustępliwym, politycznie pewnie nawet lepiej niż Trump poruszającym się po gabinetach i kruczkach systemowych. Mimo wszystko jednak nie posiada tej charyzmy i tego rozmachu, które miliarder z Nowego Jorku szlifował, stopniowo podbijając Amerykę. I mimo wszystko – rządzenie stanem, jako w dużej mierze odrębnym państwem, jest czymś zupełnie innym niż kiełznanie prądów waszyngtońskiego bagna.

Być może zahaczę teraz o retorykę właściwą dla „teorii spiskowych”, ale podzielę się uwagą na temat najnowszego sondażu przeprowadzonego przez Suffolk University i liberalną gazetę „USA Today”. Według tego badania, DeSantis wyprzedza o kilka procent Bidena, natomiast prawdziwy szok budzą liczby odnoszące się do rzekomych sympatii Republikanów dla potencjalnych kandydatów. I tak DeSantis miałby cieszyć się dwukrotnie większym poparciem niż Trump (66 do 33 procent). Wiadomo, że sondaże mają odpowiednio urabiać opinię publiczną, a potem i tak się nie sprawdzają, dlatego myślę, że aż tak duża dysproporcja może pokazywać kurs Demokratów i sprzymierzonych mediów na totalną anihilację zjawiska politycznego, któremu na imię Donald Trump. Dla osiągnięcia tego celu byliby gotowi nawet faworyzować katolickiego gubernatora Florydy.

W konkluzji badacz z Suffolk University zasugerował, że Amerykanie oczekują „trumpizmu bez Trumpa”. To znaczy Make America Great Again – tak, America First – tak… ale byłego prezydenta w to nie mieszajmy. Na zdrowy rozsądek wydaje się to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę entuzjazm i prawdziwą miłość, z jakimi Trump spotyka się ze strony milionów wyborców na swoich wiecach. Fakt, że DeSantis byłby pierwszym nie tylko z nazwy katolickim prezydentem USA, i że MAGA bez Trumpa będzie jedynie potwierdzeniem genialnej intuicji społecznej założyciela. Nie uważam jednak, by grzebanie żywcem jego politycznej kariery było w interesie Stanów Zjednoczonych. 

Trump w spódnicy i nowe rozdanie w Partii Republikańskiej

Jedną z osób, ku którym kierują się oczy Amerykanów w nadziei na nową wartość, jest Kari Lake. Nazywana „Trumpem w spódnicy” walczy obecnie, by nie przeszły w Arizonie rzucające się w oczy matactwa wyborcze Demokratów. Jej establishmentowa rywalka jako wciąż urzędujący sekretarz stanu zatwierdziła swój własny wybór na gubernatora, chociaż toczy się kilkanaście postępowań sądowych, a jeden z pozwów przeciwko oszustom złożył senator stanowej legislatury. Zwycięstwo Lake byłoby przede wszystkim zwycięstwem moralnym i zamknęłoby usta wszystkim, którzy zatroskanych o uczciwość procesu wyborczego nazywali „negacjonistami”. To rzuciłoby zupełnie inne światło na rok 2020 i otworzyło nowe sposoby myślenia o przyszłości systemu.

Jest światło w tunelu, ale jest też bezwzględna determinacja wroga, dlatego – co nie daj Boże – być może fałszerstwo wyborcze przejdzie i tym razem, a Kari Lake będzie musiała skonfrontować się z faktyczną porażką. Zasadnicze pytanie będzie brzmiało: Jak zachowa się „Trump w spódnicy” i czy nie powtórzy błędu swojego mentora, idąc w zaparte oraz negując rzeczywistość? Twardą, niesprawiedliwą, moralnie nieakceptowalną – ale jednak rzeczywistość?

Drugie, nawet ważniejsze, pytanie brzmi: Czy nowe doły partyjne zdołają obalić starą górę i wyprzeć zdegenerowane elity? Tu warto przywołać postać Harmeet Dhillon, kandydującej obecnie na przewodniczącą Republikańskiego Komitetu Narodowego. Prawniczka i założycielka Center for American Liberty, w czasie ogłoszenia reżimu covidowego aktywnie walczyła przeciwko absurdalnym restrykcjom, od początku stając po właściwej stronie barykady.

Jej diagnoza impasu w Partii Republikańskiej nie jest zbyt ostra, ale wydaje się, że Dhillon wyciąga pewne słuszne wnioski. Mówiąc, iż ugrupowanie to od 6 lat nie odniosło prawdziwego zwycięstwa w Kongresie, wskazuje, że przez swoje wady jest „instytucjonalnie nastawione na niepowodzenie” i wymaga zmiany kursu. Zwraca uwagę na rozdźwięk pomiędzy dołami partii i wyborcami a jej elitą. Przywołuje w tym kontekście wkład najpierw Ronalda Reagana, a potem Trumpa w przekształcenie GOP (Grand Old Party) w organizację bardziej oddolną. Co najważniejsze w kontekście wyborów 2024 roku, Dhillon zwróciła uwagę na ten punkt, w którym Demokraci rozkładają swoimi matactwami Republikanów na łopatki, czyli głosowania kopertowe przed właściwym terminem wyborów. Jej zdaniem, ci drudzy muszą w ten aspekt „zaangażować się agresywnie, żeby wygrać wybory”.

Jakich dział nigdy nie wytoczył Trump?

Przejdźmy do rzeczy. Czy Trump ma szanse wygrać? Tak, ale chyba tylko w jednym przypadku. Musiałby zagrać va banque i wytoczyć działa, których nie wytoczył jeszcze żaden polityk w dobie dyktatury globalistów. Musiałby zrobić to, co Elon Musk po przejęciu Twittera. Powiedzieć: wprowadzamy nową koncepcję władzy, wyrzucamy wszystkich, którym się to nie podoba i zachowujemy 100-procentową transparentność, ujawniając dane na temat korupcji, nie bacząc na możnych tego świata i na to, że wśród decydentów deep state figurują czołowe nazwiska oligarchów oraz żydowskich klanów finansowych, pociągających za ukryte sznurki.

Czy to jest możliwe bez łaski Bożej i nadprzyrodzonego męstwa płynącego z relacji z Bogiem, budowanej w oparciu o osobiste oddanie i sakramenty Jego Kościoła? Chciałoby się od razu odpowiedzieć, że nie. Ale z drugiej strony obecna walka ma swój wymiar „uniwersalny”, na który zwrócił uwagę abp Viganò, pisząc list do Trumpa w roku 2020. Toczy się walka pomiędzy siłami ciemności i dziećmi światłości, w której te drugie nie zawsze zdają sobie sprawę, że istnieje prawdziwa religia, niemniej każde z nich staje w swoim życiu (również politycznym) przed jednoznacznymi wyborami pomiędzy dobrem i złem. Pan Bóg zaś może posłużyć się nawet tak niedoskonałym narzędziem jak Donald J. Trump, by wygrać trwającą bitwę i utorować nową drogę dla nowego pokolenia konserwatystów. To z kolei – daj Boże – oby zaczęło uświadamiać sobie, że największe skarby cywilizacji, które przez wieki przechowywał Kościół, są jednocześnie ich najpotężniejszą bronią.

Ameryka jest na ideowym rozdrożu. Trump reprezentuje siłę i wiarę w Amerykański Sen, ale w dobie wykolejenia ludzkości te ogólne ideały to za mało, by stawić czoła zakusom, które książę tego świata przygotowywał przez setki lat, by wyeliminować wszelkie ślady nadprzyrodzonego rozumienia rzeczywistości. Myślę, że choć trochę z tej świadomości musiałoby znaleźć się w programie Donalda Trumpa, by zdołał on po raz drugi pociągnąć za sobą Amerykanów i pociągnąć tak tłumnie, by nawet „cuda nad urnami” nie pomogły zaprzedanym diabłu Demokratom…

Filip Obara

Anulowanie Różańca? Głupota lewaków wodą na nasze młyny

Katolik, wolnościowiec, antycovidysta. Gubernator Florydy prezydentem USA 2024?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij