Od kilku lat jesteśmy (z wzmożeniem) okłamywani przez władze, które podejmują zgubne decyzje, po czym wmawiają nam, że to wina a to wirusa, a to Putina. A jeżeli „kolonialnym namiestnikom” nie wystarczają już ruina ekonomiczna i zgony nadmiarowe – i chcą sięgnąć bezpośrednio po nasze życie…?
Mimo uszu Donalda Tuska przeszły słowa premiera Victora Orbana, który wypomniał „polskiemu” premierowi igranie z życiem milionów Europejczyków i ostrzegł, że jeżeli dalej tak pójdzie, to „prędzej czy później do naszych domów zaczną wracać trumny z naszymi poległymi”. My nie powinniśmy ich ignorować.
Wojna. Jaka wojna? – tak mówiliśmy, zanim doszło do zwiększenia skali konfliktu na Ukrainie. A już wkrótce odczuwaliśmy skutki „putinflacji”. Czy nie podobnie było na początku „pandemii”? Nie chcieliśmy wierzyć, że można zamknąć cały kraj, rujnować biznesy i doprowadzać do śmierci dziesiątki tysięcy Polaków w imię zarazy, której istnienia nikt nawet nie próbował udowodnić.
Wesprzyj nas już teraz!
I podobnie dziś nikt z kręgów rządowych nie zadaje sobie trudu, by dowieść, dlaczego właściwie wojna na Ukrainie miałaby być „naszą” wojną i w imię czego mielibyśmy oddawać życie, jeżeli władza zechciałaby wprowadzić nas w konflikt zbrojny.
Gdy doliczymy do tego dezinformację rządową na temat dronów i rakiet, uświadamiamy sobie, że wobec potencjalnego niebezpieczeństwa jesteśmy zdani na domysły. Towarzyszy im też dylemat moralny: Walczyć czy nie walczyć? Zostać czy próbować wyjazdu?
Umierać za III RP?
Większość Polaków nie chce walczyć. Zapewne nie tylko ze względu na ogólny kryzys męstwa czy patriotyzmu – ale dlatego, że nie mamy przekonania, czy w ogóle żyjemy we własnym państwie.
Na skutek postępującej od kilku lat radykalizacji nastrojów mamy chyba większy niż kiedykolwiek rozdźwięk pomiędzy rządową propagandą a tym, z jaką prześmiewczą pogardą część z nas odnosi się do „państwo polskiego”. Władze poniżyły nasz kraj tak bardzo, że śmiejemy się już z tego, jak prominenci klękają przed obcymi, a nam dokręcają śrubę w coraz absurdalniejsze sposoby.
Łyknęliśmy Covid (bo, nie czarujmy się, żadnego poważnego oporu nie było), łyknęliśmy wojnę na Ukrainie (to, o czym otwarcie mówi Victor Orban w imieniu swojego narodu, u nas jest podziemiem „ruskich onuc”) i obawiam się, że łykniemy wojnę z udziałem Polski. Bo czy możemy cokolwiek zrobić?
Czy środowiska niepodległościowe, które nie chcą wojny w imię cudzych interesów mają jakiekolwiek realne przełożenie na decyzje władzy? Czy władza przejmie się ich protestami, gdy otrzyma z góry wytyczne do wejścia w wojnę? To pytania retoryczne.
Wszystko wskazuje na to, że nie jest to władza polska, bo władza polska (choćby w śladowym tylko stopniu suwerenna) siłą rzeczy przejmowałaby się losem Polaków i przetrwaniem tkanki społecznej. Ale władza namiestnicza ma na celu zabezpieczenie interesów kolonialistów, a że ucierpią na tym jacyś tam tubylcy, to i cóż? Collateral damage, jak mówią Amerykanie.
Czy Polacy, którzy nie odbudowali się społecznie i państwowo po tragedii rozbiorów i komuny, mają siły przerobowe do tego, by wysłać znów na śmierć ludzi, którzy powinni rozwijać nasz kraj? W imię czego? Kolonialnych interesów? Sporu USA-Rosja o hegemonię? A może w imię naszej „bratniej” Ukrainy?
Ugrać coś na kryzysie?
Wojna może być kryzysem, dzięki któremu pojawia się możliwość sięgnięcia po niepodległość, ale żeby to zrobić, trzeba mieć elity – intelektualne, polityczne, wojskowe. Połączone wspólną ideą niepodległości, zdolne do skutecznego przejęcia władzy po kolonialnych namiestnikach.
Dojrzewanie do własnej państwowości jest procesem organicznym, wymagającym trudu, ale ograniczeniem dla tego trudu są czas i „zasoby ludzkie”. Pytanie, czy wpakowanie nas w wojnę nie urwie znów tej ledwie odbudowującej się nitki ciągłości z polską myślą niepodległościową? Nie wspominając już o demografii.
W takim położeniu czas uświadomić sobie przynajmniej to, że skrajnie antypolska władza, jaką sprawuje Donald Tusk, może stać się przyczyną kolejnej narodowej tragedii. Z tą różnicą, że teraz nie mamy narodu, bo nie zdążyliśmy go odbudować.
Jesteśmy okłamywani i zastraszani. Politycy i media sieją psychozę wojenną, a kiedy – nie daj, Boże – wprowadzą nas do wojny, będą tłumaczyli, że „przecież nie było wyjścia”. A my – okładani pałką z napisem „ruska onuca” – łykniemy to, tak jak łyknęliśmy wszystko inne. Chyba że się obudzimy?
Filip Obara