Andrew S. Erickson i Gabriel Collins sugerują, że silna presja na Chiny w sprawie dekarbonizacji pomoże uratować planetę, ale co najważniejsze: wyeliminuje chińską konkurencję dla amerykańskiej gospodarki. Postulują rywalizację i presję, a nie współpracę z Pekinem.
Andrew Erickson jest profesorem strategii w US China Maritime Studies Institute w Naval War College i wizytującym wykładowcą Fairbank Center for Chinese Studies na Uniwersytecie Harvarda. Z kolei Gabriel Collins jest stypendystą Baker Botts ds. energii i regulacji środowiskowych w Baker Institute for Public Policy na Uniwersytecie Rice oraz starszym wizytującym pracownikiem naukowym w Oxford Institute for Energy Studies. Obaj uczeni na łamach magazynu „Foreign Affairs” w obszernym artykule wyjaśnili, jaki jest cel polityki klimatycznej i wymuszanej na innych krajach dekarbonizacji.
Prezydent Chin Xi Jinping obiecał, że jego kraj – który jest uzależniony od węgla i ma odpowiadać za około 30 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla – osiągnie „neutralność węglową” do roku 2060. W Chinach około 65 procent energii elektrycznej pochodzi z węgla, dla porównania w USA jest to 24 proc., a w Europie 18 procent. W 2020 r. Chińczycy uruchomili rekordową liczbę elektrowni węglowych, zwiększając zdolność wytwórczą netto energii węglowej o około 30 gigawatów w ciągu roku, gdy tymczasem zdolność ta spadała w pozostałych regionach świata o 17 gigawatów.Docelowo Pekin zaplanował budowę nowych elektrowni o mocy prawie 200 gigawatów (to mniej więcej tyle, ile potrzeba do zasilenia całych Niemiec, czwartej co do wielkości gospodarki przemysłowej na świecie). Elektrownie węglowe zwykle działają przez 40 lat, co może sugerować, że kraj pozostanie jeszcze długo zależny od znienawidzonego przez Zachód surowca.
Wesprzyj nas już teraz!
Amerykańscy analitycy obawiają się, że dekarbonizacja Chin to odległa przyszłość i kraj jeszcze długo pozostanie zależny od węgla, choć inwestuje w energię odnawialną. Ericson i Collins sugerują, że chińscy decydenci wiedzą, że ich kraj ma kluczowe znaczenie dla wszelkich kompleksowych międzynarodowych wysiłków na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i próbują wykorzystać tę dźwignię, by wspierać chińskie interesy w innych obszarach. Część strategów amerykańskich miała nadzieję, że walka z tzw. zmianami klimatycznymi to będzie wyzwanie, które pozwoli ułożyć współpracę Waszyngtonu z Pekinem. Taką wizję reprezentuje m.in. były sekretarz stanu USA za prezydenta Obamy i obecny specjalny wysłannik ds. klimatu prezydenta Bidena, John Kerry. Wychodzi on z założenia, że „zmiany klimatyczne są samodzielną kwestią” w stosunkach USA-Chiny. Podobnie uważa sekretarz stanu Antony Blinken.
Tymczasem Zhao Lijian, rzecznik chińskiego MSZ, ostrzegł administrację Bidena, że współpraca dot. zmian klimatycznych „jest ściśle związana z całością stosunków dwustronnych” i Pekin nie zamierza oddzielać tej kwestii od nacisków USA w innych kwestiach, np. w sprawie respektowania praw człowieka. Podczas lutowej konferencji wideo z Han Zhengiem, wicepremierem Chin, Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej i unijny „szef Zielonego Ładu”, unikał omawiania praw człowieka oraz unijnych planów dotyczących wprowadzenia podatku węglowego na granicy, czemu gorąco sprzeciwiają się Chiny.
Analitycy obawiają się, że Pekin wykorzysta negocjacje klimatyczne z AMerykanami i ich sojusznikami, obiecując jakieś nieznaczące działania w sprawie klimatu, by osiągnąć swoje cele ekonomiczne i obronne. Dlatego postulują nie współpracę, ale rywalizację i presję, chociaż podkreślają, że Stany Zjednoczone i inne duże mocarstwa nie osiągną celów klimatycznych bez współpracy z Chinami. Tak zostały bowiem wynegocjowane międzynarodowe umowy, w tym porozumienie paryskie, którego powodzenie zależy od tego, czy dogadają się dwaj najwięksi emitenci: Chiny i Stany Zjednoczone.
Pekin zobowiązał się przed spotkaniem w Paryżu w 2015 r, że zmniejszy do 2030 r. emisje dwutlenku węgla na jednostkę PKB do 65 procent w stosunku do poziomu z 2005 roku, uruchomi do 2017 r. krajowy system ograniczania emisji dwutlenku węgla w kluczowych energochłonnych sektorach przemysłu ciężkiego oraz zachęci do redukcji emisji poprzez zmuszanie przedsiębiorstw do kupowania i sprzedawania zezwoleń na emisję. Kraj miał także priorytetowo traktować rozwój OZE i dążyć do osiągnięcia szczytowych emisji dwutlenku węgla „do około 2030 r.”, po którym emisje te miałyby spadać. W praktyce jednak Chińczycy znacznie opóźnili wywiązanie się ze zobowiązań, uruchamiając znacznie ograniczony system handlu emisjami i to z czteroletnim opóźnieniem. Najnowszy plan strategiczny nie zawiera odważnych zobowiązań.
Na przykładzie Chin widać słabość porozumienia paryskiego, którego cele Konferencja Stron pod auspicjami UNFCCC, nie jest w stanie wyegzekwować. Według Global Energy Monitor, w latach 2015-2020 przybyło około 275 gigawatów mocy węglowych, przy czym ponad 85 procent niedawno zainstalowanej mocy wykorzystuje nowoczesną technologię kotłów, pozwalających na wieloletnie działanie, zmniejszając zanieczyszczenie dla środowiska. Tymczasem część sygnatariuszy rozważa przyspieszenie procesu dekarbonizacji i naciska w tej kwestii na inne słabiej rozwinięte kraje, mimo że bez Chin nie ma szans na osiągniecie celów porozumienia klimatycznego.
Pekin przekonuje, że ze względu na dużą populację i stosunkowo skromny średni dochód są krajem mniej rozwiniętym i nie mogą zrezygnować z taniej oraz dostępnej energii z paliw kopalnych, by dążyć do osiągnięcia celów klimatycznych. By przyspieszyć wzrost PKB po lockdownie, Chiny oparły się na przemyśle ciężkim czerpiącym energię z elektrowni węglowych. Rok temu chińskie huty wyprodukowały rekordowe ilości stali, ponad miliard ton, podobnie huty aluminium i cementownie. Sprzedano rekordową liczbę koparek. Coraz więcej elektrowni węglowych powstaje też za granicą w ramach Inicjatywy Pasa i Szlaku. Jednocześnie Pekin prowadzi rozległą dyplomację klimatyczną. Dyplomaci chińscy przekonują, że kraj jest zaangażowany w zwalczanie zmian klimatycznych, dużo inwestuje w OZE i atom. W latach 2014-2020 Państwo Środka dodało 235 gigawatów mocy słonecznej i 205 gigawatów mocy wiatrowej.
Chińczycy podkreślają, że jednak nie mogą sobie pozwolić na blackouty, które sparaliżowałyby działalność gospodarczą i dlatego muszą utrzymywać stabilne źródła energii, a te zapewniają paliwa kopalne. Pekin planował zwiększyć udział w miksie energetycznym gazu, płynącym dawniej m.in. rurociągami z Mjanmy/Birmy, Rosji i Azji Środkowej, ale obecnie będzie musiał w coraz większym stopniu polegać na imporcie skroplonego gazu ziemnego drogą morską. Stąd morskie linie dostawcze staną się jeszcze bardziej wrażliwe, wskutek możliwości ich zablokowania przez konkurencyjne mocarstwo. Chiński sektor węglowy i powiązane branże łącznie zatrudniają dziesiątki milionów ludzi, kontrolują infrastrukturę wartą biliony dolarów. I o ile szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych każda megawatogodzina energii elektrycznej wytwarzanej z węgla zapewnia pięciokrotnie większą liczbę miejsc pracy niż megawatogodzina energii wiatrowej, to ta proporcja w Chinach jest jeszcze bardziej niekorzystna na rzecz OZE.
Co ciekawe, Chiny mimo, że jeszcze długo nie zamierzają się zdekarbonizować, przedstawiane są jako „warsztat globalnej rewolucji zielonej energii”, gdzie produkuje się (dzięki energii z węgla…) duże ilości paneli słonecznych, baterii i akumulatorów do pojazdów elektrycznych, z których z kolei korzystają inne państwa szumnie ogłaszające przechodzenia na tzw. zieloną gospodarkę. Kraj Środka ma także największe na świecie zasoby pierwiastków ziem rzadkich niezbędnych dla wielu „zielonych” technologii. Erickson i Collins przypominają, że wyprodukowanie 100-kilowatogodzinnej baterii – tej samej wielkości, co bateria zasilająca Teslę Model S – wymaga ilości energii pochodzącej z około siedmiu ton metrycznych węgla. A emisje związane z pojazdami elektrycznymi nie kończą się na produkcji akumulatorów.
Chińczycy w swojej polityce za priorytet uznają bezpieczeństwo energetyczne, od którego zależy w ogóle byt i bezpieczeństwo całego kraju. Analitycy przekonują, że Waszyngton – mimo porażki polityki klimatycznej – nie powinien rezygnować z porozumienia paryskiego i procesu UNFCCC, ale winien przejąć inicjatywę przed COP26 w listopadzie w Glasgow i zbudować koalicję państw OECD w celu wywarcia presji na Chiny. W 2019 roku na kraje OECD przypadało prawie 75 proc. światowego PKB i odpowiadały one za około 35 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. Koalicja, obejmująca m.in. Australię, Kanadę, Francję, Niemcy, Włochy, Japonię, Koreę Południową i Wielką Brytanię, miałaby wywrzeć silną presję na Pekin, by ograniczył emisje m.in. poprzez nałożenie podatku węglowego.
Analitycy przekonują, że już jest wiele danych pozwalających oszacować tzw. ślad węglowy importowanych towarów takich jak np. stal, aluminium, cement, ceramika, samochody i innych bardzo energochłonnych produktów często wytwarzanych w Chinach. Taka skoordynowana akcja sprawiłaby, że chińskie towary stałyby się mniej konkurencyjne względem amerykańskich producentów i zmusiłaby Chiny do poważnego potraktowania dekarbonizacji. Komisja Europejska w ramach Europejskiego Zielonego Ładu rozważa wprowadzenie podatku węglowego na granicy. O podobnym rozwiązaniu myślą Amerykanie.
Z pozwów sądowych wynika, że w 2017 roku twórcy biznesplanu ExxonMobile zakładali, iż do 2030 r. pojawi się podatek od emisji dwutlenku węgla w krajach OECD w wysokości 60 dolarów za tonę metryczną, co zwiększyłoby ceny benzyny o około 54 centy za galon, dodając średnio około 245 dol. do rocznego rachunku za paliwo każdego Amerykanina. Oczywiście wprowadzenie podatku węglowego wpłynie na wyższe ceny praktycznie wszystkich towarów i z pewnością społeczeństwo nie będzie z tego powodu zadowolone.
Uczeni sugerują, by opodatkowanie emisji dwutlenku węgla było łatwiejsze do zaakceptowania przez ludzi, część dochodów pozyskanych ze sprzedaży droższych towarów przekazać na krajowy fundusz innowacji ( z tego mogliby korzystać inwestorzy prywatni w ramach partnerstw publiczno-prywatnych), a resztę przekazać gospodarstwom domowym w postaci bezpośrednich płatności (tzw. dywidend węglowych, które uzależnione by były od wysokości dochodów). Dzięki temu USA i ich sojusznicy mogliby poradzić sobie z konkurencją chińskiej gospodarki, zmuszając Pekin do dekarbonizacji, jednocześnie zachowując możliwość podwyższenia stawek podatku węglowego w razie chińskiej niesubordynacji.
„Taka strategia konkurencji klimatycznej odpowiadałaby również krajowym priorytetom administracji Bidena. Podatek węglowy z przepisami dotyczącymi dostosowania na granicach przywróciłby miejsca pracy w przemyśle wytwórczym z powrotem do Stanów Zjednoczonych i pobudziłby różne inne branże wspierające działalność produkcyjną. Zachęciłoby to do stosowania technologii, których celem jest zapobieganie przedostawaniu się emisji do atmosfery – bezpośredniego wychwytywania dwutlenku węgla; sekwestracji w glebie oraz inne praktyk i technologii wychwytywania, utylizacji i składowania dwutlenku węgla” – czytamy. Opodatkowanie dwutlenku węgla pobudziłoby również większy rozwój energii wiatrowej i słonecznej oraz małych modułowych reaktorów jądrowych, a potencjalnie nawet rozwój energii geotermalnej. To z kolei „pomogłoby wzmocnić, a nawet rozszerzyć obfitość Stanów Zjednoczonych w krajowe źródła energii potrzebne do napędzenia renesansu produkcji, do którego wyraźnie dąży administracja Bidena” – konkludują uczeni.
Źródło: foreignaffairs.com
AS