Francuska agencja prasowa AFP cytuje za białoruską rządową Beltą wypowiedziane w poniedziałek 15 listopada słowa prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki i to bez żadnego komentarza. Łukaszenko stwierdza, że „Białoruś nie chce konfliktu na swojej granicy z Polską z powodu kryzysu migracyjnego. (…) Chcę to podkreślić, nie chcemy żadnego konfliktu na naszej granicy”. Jednocześnie oskarża Polskę, że ta korzysta z tego kryzysu z powodu „problemów wewnętrznych” i „napięć z jej partnerem – Unią Europejską”. Sprytnie.
AFP cytuje Aleksandra Łukaszenkę, który twierdzi że Mińsk „aktywnie pracuje nad sprowadzeniem migrantów, którzy utknęli na granicy, z powrotem do ich krajów”. W tym miejscu jednak coś, co wygląda na rewelację medialną, wyraźnie siada, bo prezydent Białorusi zaznacza, że migranci są „uparci” i… „nie chcą wyjeżdżać”. Dodaje: „Jesteśmy gotowi, jak zawsze to robiliśmy, załadować wszystkich do samolotów (…), które zawiozą ich do domu”. Dorzuca na zachętę, że „trwają aktywne prace, aby przekonać tych ludzi, ale nikt nie chce wracać”. Rzecz jasna grę Łukaszenki za AFP powiela większość francuskich mediów.
Z jednej strony mamy tu niby przykład „bezstronności” i cytowanie opinii obydwu stron konfliktu, ale tak naprawdę chodzi o swoiste rozdwojenie jaźni Zachodu, który ma do zjawiska migracji stosunek dość ambiwalentny. Polska i jej „ultraprawicowy” rząd (według standardów francuskich) nie ma tu dobrej prasy, więc lekkie przyczernianie jej wizerunku, nawet w konfrontacji z Białorusią, która ma jeszcze gorszą prasę, jest niemal wskazane. Z kolei francuski minister ds. europejskich Beaune mówi identycznym głosem, co polska opozycja. Ostatnio wstrzymał krytykowanie bezdusznych służb Polski, ale podkreśla, że Warszawa nie współpracuje odpowiednio z Brukselą.
Wesprzyj nas już teraz!
„Symetryzm” mediów
„Le Parisien” pisze: „Warszawa odmawia przepuszczenia tych tysięcy ludzi (…) Kiedy niektóre grupy przekroczyły w ostatnich dniach druty kolczaste, często były aresztowane i zawracane na Białoruś. Polska oskarża sąsiada o opróżnienie obozu, w którym przebywali migranci i przewiezienie jego mieszkańców na przejście graniczne. Oskarża również Mińsk o codzienne zastraszające działania i strzelaniny. Strona białoruska odrzuciła te oskarżenia, zapewniając, że jej straż graniczna jest tam, aby zapewnić bezpieczeństwo”.
Mniej dziwi stanowisko komunistycznego dziennika „L’Humanité”, który najchętniej wpuściłby do Europy jak największą ilość migrantów. Gazeta tytułuje swoje doniesienie: „Polska. Tysiące migrantów uderza w ścianę wstydu”. Dalej dowiadujemy się, że „Uwięzieni na granicy białorusko-polskiej migranci przebywają w przerażających warunkach. Organizacje pozarządowe mówią o kryzysie humanitarnym, a UE potwierdza swoją politykę fortecy”. Dalej mamy nakreślony obraz biednych i marznących migrantów, otoczonych drutem kolczastym i stojących naprzeciw polskich żołnierzy: „przy najmniejszym ruchu do przodu są spryskiwani gazem łzawiącym i odpychani”. „L’Humanité” twierdzi, że UE „popiera ksenofobiczny i antyimigrancki dyskurs polskiego rządu”. W jej optyce migranci są „pionkami w konflikcie między dwoma totalitarnymi reżimami”. Gazeta krytykuje Brukselę, która ma popierać Warszawę i jej politykę „oblężonej twierdzy” oraz stanowisko „wszystkich skrajnych prawicowców na całym kontynencie”. Dalej pisze o „murze wstydu”: „Polacy są gotowi wydać 353 mln euro na budowę bardziej wyrafinowanych murów”. Z gazety dowiemy się także, że „w lasach jest kilkaset trupów”…
Belgijska państwowa RTBF wskazuje, że prezydent Rosji Władimir Putin „zalecił Europejczykom wznowienie dialogu z Białorusinami w celu rozwiązania kryzysu”. I dodaje, że Kreml „odrzucił też oskarżenia Warszawy, która uważa Moskwę za sponsora kryzysu migracyjnego”. Francuskie dzienniki „Le Monde” i „Liberation” uważają, że dzięki presji UE Łukaszenka łagodzi ton. Dodają, że „w rozmowie telefonicznej z Angelą Merkel w poniedziałek prezydent Białorusi powiedział, że chce zapewnić powrót do domu migrantom gromadzącym się na granicy z Polską”.
Ochrona granic – tak, ale…
W tym samym czasie na południu Europy trwa dalszy napływ migrantów, którzy mają „ubogacić kulturowo” nasz kontynent. Niedawno grupa migrantów z Syrii wylądowała na francuskiej Korsyce. Porto-Vecchio było jednak tylko przystankiem w ich drodze do Niemiec. Dziennik „Corse Matin” podał, że rodzina nielegalnych imigrantów mogła liczyć na wsparcie kilku osób i stowarzyszeń, zarówno w przeprawie przez Morze Śródziemne, jak i przez Francję. 13 listopada gazeta opublikowała historię dziesięciu syryjskich uchodźców, członków tej samej rodziny, którzy wylądowali na początku listopada na wyspie. Teraz są już w Belgii i czekają na wyjazd do Niemiec. Zatrzymani przez żandarmerię francuską, zostali zwolnieni z aresztu przez sędziego i złożyli podania o azyl, co dało im czasowe uregulowanie pobytu. Po tygodniu pojechali dalej… To przykład jednostkowy, ale pokazuje praktykę ciągłego zasilania Europy nowymi falami przybyszów na innych trasach przemytniczych. Rodzina skorzystała tu z pomocy prawnej i instrukcji korsykańskiego oddziału lewackiej organizacji – Ligia Praw Człowieka (LDH). Ów lewacki „kolektyw” podziękował przy okazji „wszystkim, którzy brali udział w pomocy syryjskiej rodzinie”. Wśród przemytnikom, którym dziękowano był „szyper z Niemiec” i organizacje pozarządowe z Korsyki i Marsylii.
Na marginesie tej historii warto sobie uświadomić, że zasilanie migrantami Europy to po prostu część wielkiego planu, którzy chcą z tygla „różnorodności” zbudować na naszym kontynencie nowe społeczeństwo, które zerwie z praktyką istnienia państw narodowych. Dla jednych jest to rozwiązanie problemu starzenia się Europy, zapewnienie na kontynencie rąk do pracy. Dla innych, ocierających się o miano użytecznych idiotów, kwestia humanitaryzmu, w którą chętnie włącza się chrześcijańską zasadę miłości bliźniego. Dla np. lewicowych teoretyków to już projekt ideologiczny, kolejny dopływ „proletariatu zastępczego ”i element rewolucji, która ma „ruszyć z posad bryłę świata” w Europie.
Stąd i niejednoznaczne poparcie w unijnych krajach dla „ochrony granic UE” w Polsce. Jeśli zyskujemy tu poparcie oficjalne, to tylko dlatego że zbyt gwałtowny napływ migrantów rodzi problemy ekonomiczne i bywa zarzewiem buntu społecznego na samym Zachodzie. Mocodawcy podmiany demograficznej Europy są pragmatykami i obawiają się, że mogłoby to doprowadzić do np. sukcesów innych partii „populistycznych”, co wyhamowałoby cały proces na pewien czas. Lewica europejska, która nie bawi się w taktyczne gry, mówi wprost o potrzebie burzenia murów i znoszenia granic, a nie ich budowania, ale inni są tu mądrzejsi. Wolą, by proces „ubogacania kulturowego” i wprowadzania „różnorodności” przebiegał ewolucyjnie. Właśnie na tym sporze o taktykę polega z pozoru dość schizofreniczne zachowanie instytucji europejskich i niektórych rządów UE…
Rzecz nie dotyczy zresztą tylko Europy. Media w kraju podają o potępieniu Mińska w ONZ. Owszem, ale np. Wysoki Komisarz ONZ Filippo Grandi chociaż 14 listopada potępił działania Białorusi, to przy okazji krytykował mocno także „manipulację ludźmi w potrzebie” (migrantami) w UE. Grandi twierdzi, że kraje UE (przede wszystkim Polska) uczestniczą w „stygmatyzacji i demonizacji” imigrantów. Komisarz, który często fotografuje się z „filantropem” Sorosem, mówił: „Nie zapominajmy, że w tym przypadku mówimy tylko o kilkuset, czy kilku tysiącach osób, a to wszystko jest do opanowania”. Filippo Grandi dodał, że naprawdę „martwi się” o migrantów, którzy utknęli na granicy i o wykorzystywanie „ich pragnienia lepszego życia” przez polityków. Wysoki Komisarz wezwał zainteresowane kraje do „znalezienia rozwiązań” i wyraził nadzieję, że „Europa nie wykorzysta tej poważnej sytuacji do dalszego ograniczenia dostępu osób ubiegających się o azyl na swoje terytorium”. To apel „retoryczny”, bo większość krajów, jeśli już wprowadza jakieś ograniczenia, to tylko ze względów taktycznych, np. przed zbliżającymi się wyborami, by pokazać swoim społeczeństwom, że coś w tej materii robi. Sytuacja w Polsce jest z tej perspektywy ewenementem. Nasz przykład mógłby pobudzić podobne działania i stawianie postulatów ochrony granic w innych krajach.
Do tej pory podobne działania np. we Francji i ochrona granic w Alpach i Pirenejach doprowadziła do rozwiązania stowarzyszenia „Pokolenie tożsamości”, które w poprzednich latach takie akcje podejmowało. Rządy państw UE nie chcą już takiej masowej migracji jak w roku 2015, która wstrząsnęła społeczeństwami i doprowadziła do wzrostu nastrojów antyimigracyjnych, ale nie zamierzają wcale rezygnować z „ubogacania” i wprowadzania „różnorodności” na naszym kontynencie. Bywa, jak w przypadku konfliktu Paryża z Londynem, sami używają migrantów jako rodzaju „broni”. Warto pamiętać, że wsparcie dla Polski w naszych problemach jest tu mocno warunkowe i możliwe m.in. dzięki politycznemu tłu akcji Łukaszenki. Dlatego Berlin i inne stolice państw UE przestawiły „migracyjną wajchę” na pozycję neutralną. Uczyniły to jednak tylko ze względów geopolitycznych i taktycznych. Sam proces napływu migrantów będzie kontynuowany…
Bogdan Dobosz