We Francji tzw. czarna lista osobistości życia publicznego, które nie mogą być zapraszane do mediów, obejmuje dziennikarzy, pisarzy i analityków, którzy ośmielają się krytykować islam, prezydenturę Obamy, wspierają Izrael, albo źle mówią o euro.
Ostatnio zapadł wyrok Sądu Apelacyjnego w Paryżu w sprawie Philippe Karsenty, oskarżonego o rzekome zniesławienie dziennikarza Charlesa Enderlina i publicznej stacji telewizyjnej France 2. Karsenty skrytykował Enderlina za przedstawienie nieprawdziwego reportażu z okupacji izraelskiej, w którym prezentowana jest rzekoma śmierć młodego Palestyńczyka. Dowody zgromadzone przez ekspertów i specjalistów, wykazały, iż Karsenty miał rację, mówiąc, że materiał dziennikarza francuskiej telewizji był spreparowany. Domniemana ofiara reportażu Mohamed al Dura nie został zabity. Fakt ten jednak został zignorowany przez sędziów, którzy wydali wyrok skazujący Karsentego.
Wesprzyj nas już teraz!
Francuski wymiar sprawiedliwości, jak sugeruje wielu analityków, jest ściśle zależny od rządu i gdy tzw. „oficjalna prawda” jest kwestionowana, sędziowie „są proszeni” o odpowiednią interwencję.
Nie tylko wymiar sprawiedliwości, ale także media są pod kontrolę rządu. Dziennikarz, chcąc się utrzymać w zawodzie, nie może kwestionować „oficjalnej prawdy”.
Rok po roku, francuski wymiar sprawiedliwości nakłada coraz surowsze kary dla „odstępców” od monolitycznej wizji świata. Kwestionuje także wprost fakty historyczne. Prawa pierwotnie ustanowione w celu zwalczania rasizmu, teraz wykorzystywane są do zamykania ust twórców, którzy mówią o oczywistych faktach.
Dziś na przykład we Francji nie można mówić o skandalicznym handlu niewolnikami w Afryce i w świecie arabskim. Nie wolno nawet nic wspomnieć o udokumentowanych sadystycznych praktykach Beduinów, porywających uchodźców z innych krajów afrykańskich, którzy tak strasznie torturują i okaleczają swoje ofiary. Grożą za to ciężkie oskarżenia. Przekonał się o tym prof. Oliviera Petre-Grenouillau, który opublikował książkę nt. handlu niewolnikami.
Felietonista Eric Zemmour został z kolei oskarżony o podżeganie do nienawiści rasowej w 2011 roku i skazany na surową karę za to, że poinformował opinię publiczną o fakcie, iż „w francuskich więzieniach wyroki odsiaduje wyjątkowo wielu muzułmańskich przestępców”.
Kolejny publicysta, Ivan Rioufol jest obecnie oskarżony o krytykę plakatu, przygotowanego przez francuskiruchu islamski „Wszyscy przeciwko islamofobii”. Plakat z napisem „Jesteśmy narodem” prezentuje wyłącznie kobiety w burkach i brodatych mężczyzn. Rioufol ośmielił się zauważyć, że naród francuski składa się również z nie-muzułmanów. Będzie więc sądzony tylko z powodu tego „przestępstwa”.
Kolejny dziennikarz, Robert Menard, były sekretarz generalny Reporterów bez Granic został niedawno zwolniony za to, że pozwolił sobie na odrobinę szczerości i powiedział, iż „w niektórych przypadkach można zrozumieć, dlaczego ludzie są zwolennikami kary śmierci”.
Nawet ostatnio, reporter telewizyjny, Clement Weil Raynal został mocno ukarany za zdjęcie zrobione w biurze lewicowego, głównego związku zawodowego francuskich sędziów – Syndicatde la Magistrature. Na ścianie siedziby wiszą zdjęcia z podobiznami polityków i osobistości prawicy, przygotowanych niejako „do odstrzału”. Ta tzw. ściana szumowin, kanalii, idiotów (różnie się o niej mówi) na dobre zdenerwowała lewaków.
Francuskie media głównego nurtu prezentują wizję świata zgodną z tą, jaką narzuca francuski wymiar sprawiedliwości. „Czarna lista” pisarzy i analityków, którzy nigdy nie mogą być zaproszeni do programów telewizyjnych obejmuje osoby, które krytykują islam, prezydenturę Obamy, poddają w wątpliwość rentowność euro, lewicowe wartości itp.
Wymiar sprawiedliwości we Francji zależy od rządu. To samo można powiedzieć o mediach. Trzy z sześciu głównych kanałów francuskiej telewizji to kanały publiczne. Inne stacje należą głównie do firm, które opierają się na umowach rządowych (roboty publiczne i korporacje przemysłu obronnego). Gazety i czasopisma są zależne od reklamy. Ponad trzydzieści procent ich przychodów reklamowych pochodzi od rządu lub firm, korzystających z kontraktów rządowych.
Podobną politykę prezentowania „oficjalnej prawdy” prowadzi Departament Kultury, który jest właścicielem i operatorem wielu muzeów w kraju. Departament propaguje więc wystawy, które zafałszowują obraz historii albo nawołują do nienawiści wobec określonych grup np. chrześcijan. Protesty katolików wobec nieobyczajnych „dzieł” są ignorowane przez władze. Idiotycznie tłumaczą one, że nie można cenzurować „dzieł artystów powszechnie uznanych”.
Źródło: GI, AS.