Didier Migaud, prezes Cour des Comtpes, francuskiego odpowiednika Najwyższej Izby Kontroli, ostrzegł premiera Jeana-Marca Ayraulta, że dotychczasowa polityka rozwiązywania problemów państwa poprzez podnoszenie jego wydatków jest nie do utrzymania ze względu na zduszenie wzrostu francuskiej gospodarki.
Migaud zauważył, że Francję czeka bardzo poważna, a przy tym nieunikniona zmiana kulturowa. Powiększający się deficyt budżetowy spowodował, że tylko w ostatnich dwóch latach francuskie podatki wzrosły o 65 mld euro. Doprowadziło to do tego, że Francja stała się członkiem UE, którego wydatki publiczne pochłaniają największą część budżetu (57 proc. wobec rekordowych, wydawałoby się, 51 proc. w Szwecji). – Dalej tak się nie da, bo z powodu nadmiernych obciążeń podatkowych wzrost naszej gospodarki został zduszony, a dodatkowo konkurencja fiskalna jest w Europie bardzo duża – zauważa Migaud. Uważa też, że Francja potrzebuje takich cięć, jak sąsiednie Hiszpania, Włochy czy Wielka Brytania.
Wesprzyj nas już teraz!
Jako przykłady wymienia się choćby zredukowanie pomocy dla rodzin z dziećmi (obecnie 100 mld euro) i wsparcia przedsiębiorstw publicznych (dziś 80 mld euro) czy ograniczenie liczby funkcjonariuszy publicznych (5,1 mln osób). W tym roku w najlepszym razie francuska gospodarka urośnie o 0,4 proc. Już teraz bezrobocie (według metodologii Eurostatu) wynosi 10,5 proc. Konieczność cięć w wydatkach publicznych pogorszy zapewne te wskaźniki. Francję czeka solidne zaciskanie pasa.
Nietrudno przewidzieć, jakie protesty wywołają cięcia w sektorze publicznym. Rząd zapewne pluje sobie w brodę, że jeszcze niedawno sam przykładał rękę do medialnej nagonki na indyjski koncern Mittal, który chciał zwolnić niewielką część swych pracowników we Francji. Nie obyło się bez ulicznych protestów. Nic dziwnego, że premier nie ma odwagi podążyć drogą, która stała się po prostu konieczna, jeżeli Francja chce uniknąć zapaści. Wszystko, na co się zdobył, to deklaracje o spowolnieniu wzrostu wydatków sfery publicznej.
Plan zakłada, że do końca kadencji prezydenta Hollande (2017 r.) wydatki publiczne będą rosły o 0,5 proc. rocznie wobec 2,3 proc. w latach 2002–2007 i 1,3 proc. między 2007, a 2012 rokiem. Francja i tak nie uniknie jednak drastycznych cięć i najprawdopodobniej w perspektywie kilku najbliższych lat czeka ją podążanie drogą Hiszpanii czy Włoch. Można snuć uzasadnione obawy, że rząd z socjalistycznym premierem na czele zafunduje Francji nie tyle spowolnienie wzrostu wydatków publicznych, ile całej gospodarki. Stąd już zaś do zapaści, w obliczu recesji całej strefy euro, bardzo blisko.
Tomasz Tokarski