Wszystko wskazuje na to, że zapowiadana przez prezydenta François Hollanda, szybka i skuteczna interwencja armii francuskiej w Republice Środkowoafrykańskiej pozostanie jedynie pobożnym życzeniem. Francuzi nie są w stanie opanować tam sytuacji.
Oznacza to, że sytuacja w Republice Środkowoafrykańskiej wciąż jest daleka od stabilizacji. Nad krajem wisi groźba wybuchu wojny domowej. We Francji coraz wyraźniej słychać głosy o konieczności zwiększenie ilości wojska biorącego udział w operacji. Zdaniem dziennika „Le Monde”, sytuacja humanitarna w Republice jest dramatyczna, a żołnierze francuscy pozostają osamotnieni w obliczu sytuacji lokalnej, znacznie bardziej skomplikowanej i trudnej niż zakładano.
Wesprzyj nas już teraz!
Dlatego nie ma mowy o szybkim sukcesie i siły francuskie będą musiały być prawdopodobnie wzmocnione. Dziennik ubolewa, że interwencja w Republice Środkowoafrykańskiej ma jedynie wymiar krajowy, a nie europejski.
Emerytowany generał Vincent Desportes przekonuje, że Paryż „ma obecnie dwa wyjścia: albo się wycofać, albo wzmocnić swoje siły”. Jego zdaniem, wycofanie się jest „politycznie nie do pomyślenia”, dlatego konieczne jest zwiększenie wojska do 5-6 tys. ludzi. Ja stwierdził „trudno jest ugasić pożar szklanką wody”. Za wzmocnieniem sił opowiada się też generał Bertrand Cavalier powołując się na przykład Kosowa. Uważa, że Francja mogłaby użyć jednostek lotnej żandarmerii dla przywrócenia bezpieczeństwa w Republice.
W sytuacji kiedy Republika Środkowoafrykańska wydaje się znajdować na krawędzi wojny domowej, z powodu napięcia między chrześcijanami a muzułmanami, zadania Francuzom nie ułatwia dwuznaczna postawa jej sojusznika – Czadu. Ten wziął na siebie rolę protektora mniejszości muzułmańskiej i traktuje siebie niemal jak lokalne mocarstwo, które zapewniło prezydenturę Michelowi Djotodia, byłemu szefowi muzułmańskich rebeliantów spod znaku „Seleka”.
Czad wchodzi w skład sił afrykańskich (MISCA), które pozostają neutralne w konflikcie na terenie Republiki Środkowoafrykańskiej.
Franciszek L. Ćwik