We Francji działa ciało o nazwie „Międzyresortowa delegatura do walki z rasizmem, antysemityzmem i dyskryminacją LGBT” (DILCRACH). Wybuchł jednak w łonie tego gremium konflikt, który doprowadził do rozwiązania jego rady naukowej. Spór dotyczył stosunku do chemiczno-chirurgiczno-urzędowej „zmiany płci” u dzieci i młodzieży. Po kilku miesiącach debat rada została ostatecznie przez rząd rozwiązana. Kwestia dzieci „transpłciowych” skrystalizowała wiele napięć i podzieliła radykalnych aktywistów LGBT oraz naukowców, którzy ostrzegają przed szkodliwą modą pleniącą się zwłaszcza wśród osób nieletnich.
Poważne kuracje hormonalne i stosowanie blokerów dojrzewania mają nieodwracalne skutki. Między innymi stąd liberalizacja przepisów ułatwiających „zmiany płci” budzi olbrzymie kontrowersje. Pokazuje to doświadczenie kilku innych krajów, które w ów „tęczowy progresywizm” zabrnęły za daleko. Konflikt wokół „trans-tożsamości” pojawił się w momencie, kiedy premier rządu Elisabeth Borne przedstawiała 30 stycznia swój „narodowy plan walki z rasizmem, antysemityzmem i dyskryminacją LGBT” na kolejne trzy lata. Organizacja DILCRACH była do tej pory „zbrojnym ramieniem” rządu we wprowadzaniu tęczowych nowinek, a tu taka „katastrofa”.
Wesprzyj nas już teraz!
Pismo L’Opinion informuje o konflikcie w radzie naukowej DILCRACH pomiędzy „uniwersalistami” i „wokistami”. Ścierali się oni na tematy związane z edukacją, kulturą, a przede wszystkim wokół pomysłów dotyczących tzw. walki z nienawiścią do osób LGBT i kwestiami płci. Wcześniej 32-osobowy organ rządowy koncentrował się na „walce z rasizmem i antysemityzmem”. Po 2019 doszły tematy „tęczowe”, które owo grono podzieliły. Doszło do tego, że były już przewodniczący Rady Naukowej, Smaïn Laacher mówił o „wrzodzie faszystowskiego zachowania niektórych transaktywistów”. – Nikt nie odważa się już przeciwstawić ekscesom transaktywistów i ich aktywistycznym manipulacjom – skarżył się przedstawiciel „uniwersalistów”.
Rząd przyjął jednak 3-letni plan dla DILCRACH. Dotyczy on różnych obszarów, od wymiaru sprawiedliwości, przez edukację, zatrudnienie, po sport. Projekt na lata 2023–2026 został przedstawiony przez premier Elisabeth Borne i minister ds. równości Isabelle Rome w obecności dziesięciu innych członków gabinetu. Przedstawiono dane, z których wynika, że we Francji w 2021 roku „przedmiotem działań prawnych było 7721 spraw o charakterze rasistowskim, antysemickim lub ksenofobicznym”. „Wydano 1382 wyroki skazujące za czyny rasistowskie, antysemickie lub ksenofobiczne oraz inne popełnione w takich dodatkowych okolicznościach obciążających”.
– Od ponad 5 lat walczymy z wszelkimi formami nienawiści i tropieniem wszelkich form dyskryminacji – mówiła premier, dodając, że plan ten „ma pozwolić na lepsze zdefiniowanie takich zjawisk”, aby „lepiej edukować i szkolić, a także lepiej karać autorów niedopuszczalnych wypowiedzi lub czynów i wreszcie zawsze lepiej wspierać ofiary”. – Musimy być surowi dla tych, którzy rozpowszechniają tę truciznę – mówiła Borne. Zadeklarowała m.in. „organizowanie uczniom zwiedzania miejsc historii i pamięci związanych z rasizmem, antysemityzmem, czy innymi formami nienawiści”. Będą też od 2023 roku dodatkowe „szkolenia” nauczycieli i urzędników państwowych.
Rząd zamierza także wprowadzić zaostrzone kary w przypadku „przestępstw niepublicznych o charakterze rasistowskim lub antysemickim, popełnionych w ramach sprawowania funkcji przez osoby sprawujące władzę publiczną lub pełniące misję służby publicznej”. Pojawią się też kontrole zatrudniania w sektorach prywatnym i publicznym pod kątem ewentualnego rasizmu, szowinizmu lub homofobii. Firmy będą testowane np. wysyłaniem im dwóch identycznych CV na tę samą ofertę pracy, ale różniących się pochodzeniem kandydata. Firmy, które zostaną złapane na przejawach braku „równości”, czeka publiczne napiętnowanie.
Nowa ustawa ma zapewnić możliwość wydawania „nakazu aresztowania” w przypadku oskarżenia „o charakterze rasistowskim lub antysemickim” czy „negacjonizmu wobec zbrodni przeciwko ludzkości”. Podobno ma to uniemożliwić ucieczkę przed wyrokiem, ale zdaje się, że narzuci przede wszystkim cenzurę. Ciekawie wygląda też pomysł „wciągnięcia” w poprawną politycznie edukację tak zwanych influencerów. Dziennikarze TV i prasowi są już od dawna odpowiednio „wyedukowani”, więc pora na przekupienie „internetu”? Jednak przykład rady naukowej DILCRACH wskazuje, że ten wąż w końcu zje własny ogon.
Bogdan Dobosz