13 listopada 2015

Francuzi już nie są u siebie?

(fot.PHOTOPQR/OUEST FRANCE/FORUM)

Kraje od dekad prowadzące politykę otwartych granic i otwartych społeczeństw dzisiaj z zaskoczeniem odkrywają, że obietnice gospodarczego, społecznego oraz kulturowego „ubogacenia” przy pomocy imigrantów spoza Europy okazały się, niestety, mrzonkami bez pokrycia. Dobitnych przykładów dostarcza nam Francja.


Według ostrożnych szacunków (oficjalne statystyki wyznaniowe są nad Sekwaną nielegalne), w roku 2014 liczba francuskich muzułmanów sięgnęła 6,5 miliona, czyniąc ten kraj bez wątpienia jednym z najbardziej „otwartych” w Europie. Polityka „otwartych drzwi”, do których, w obliczu obecnego kryzysu, tak wielu polityków, analityków i ekspertów zachęca Polskę, oznacza, że emigranci wyznania mahometańskiego stanowią około 10 procent społeczeństwa francuskiego. Najwięcej w całej Unii Europejskiej. W teorii oznacza to ziszczenie się multikulturowego snu. Co jednak taka otwartość na pluralizm oznacza w praktyce? Odpowiedzi na to pytanie, szczególnie w kontekście szumnych przekonywań, że imigracja jest ogromną szansą dla Polski „pod kątem gospodarczym, demograficznym, społecznym i kulturowym” (Polska nie tylko dla Polaków!, Łukasz Jurczyszyn, „Gazeta Wyborcza”, 9 listopada 2015) poszukajmy, dokonując symbolicznego przeglądu z życia Republiki w zeszłym roku.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W styczniu 2014 r. minister spraw wewnętrznych Manuel Valls ogłosił, że w Sylwestra zostało podpalonych we Francji 1 067 samochodów: „zdecydowany” spadek w stosunku do roku ubiegłego (spłonęły wówczas 1 193 pojazdy). Tę nową, świecką, ubogacającą tradycję tamtejsze społeczeństwo zawdzięcza gangom młodych muzułmanów, którzy dokonują podpaleń średnio 40 tysięcy pojazdów rocznie.

 

Pobity został jednak inny rekord, bowiem dwóch 15-latków z Tuluzy uciekło z domu, by walczyć w Syrii, stając się tym samym najmłodszymi europejskimi dżihadystami. Jednocześnie sąd w Versailles uznał winną 20-letnią konwertytkę na islam, Cassandrę Belin, za noszenie burki w miejscu publicznym. Prawo tego zakazujące kobieta uznała za niekonstytucyjne. Może dlatego groziła śmiercią aresztującym ją policjantom? Zresztą jej zatrzymanie było powodem trzydniowych zamieszek w Trappes. Nie dziwi zatem styczniowy sondaż Ipsos, mówiący, że aż dwie trzecie spośród ankietowanych wskazuje na nadmiar cudzoziemców zamieszkałych ich kraj. Niespełna 60 procent jest przekonanych, że imigranci nie starają się zintegrować, zaś 63 proc. obywateli uznaje islam za niekompatybilny z wartościami francuskimi.

 

Po kiepskim styczniu luty nie zaczął się lepiej, bowiem udaremniono zamach terrorystyczny przygotowywany w Cannes przez 23-letniego Ibrahima B., który powrócił do Francji wprost z szeregów armii kalifa. W mieszkaniu „repatrianta” policja znalazła 900 kilogramów środków wybuchowych. Już w marcu francuscy islamiści opublikowali plakaty nawołujące do zamordowania prezydenta Françoisa Hollande’a w odwecie za politykę zagraniczną Francji. W tym samym czasie inna islamistyczna grupa, Anâ-Muslim (Jestem muzułmaninem) nawoływała do bojkotu wyborów samorządowych. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Anâ-Muslim działa jako organizacja pozarządowa, korzystając z opieki i wsparcia publicznego.

 

Pogardzie dla państwa towarzyszy pogarda dla społeczeństwa, toteż marzec zakończył się doniesieniami o zbiorowym gwałcie, jakiego czterej młodzi muzułmanie marokańskiego pochodzenia (w wieku od 13 do 17 lat) dokonali na osiemnastolatce w Évry pod Paryżem. Podczas przesłuchania sprawcy przyznali, że zaatakowali kobietę, ponieważ była Francuzką, a „wszyscy Francuzi to s*****syny”.

 

W kwietniu do prasy przeciekł poufny raport na temat oddolnej gettoizacji w szkołach. Autorzy dokumentu podali dziesiątki przykładów tworzenia przez wyizolowanych ze szkolnej społeczności muzułmańskich uczniów swoistych mikro-światów. Może to zainspirowało  rząd, by ogłosić strategię „deradykalizacji” francuskich muzułmanów. Plany rządu zostały jednak szeroko skrytykowane przez ekspertów. Nie należy się jednak dziwić, ten sam gabinet wpadł przecież na pomysł, żeby zapłacić ISIS 18 milionów USD okupu za uwolnienie czterech francuskich dziennikarzy, o czym doniosła niemiecka gazeta „Focus”.

Miesiąc zakończył 31. kongres Unii Islamskich Organizacji we Francji (UOIF), jedno z najważniejszych wydarzeń tamtejszego islamu. Niestety, zmienił się on w święto antysemityzmu, kiedy główna gwiazda, Hani Ramadan, jeden z liderów wspólnoty muzułmańskiej w Genewie (brat fetowanego w Europie profesora Tariqa Ramadana i wnuk założyciela Bractwa Muzułmańskiego Hasana al-Banny) oskarżył Żydów o całe zło świata i ocenił, że jedynie islam może dać odpór syjonistycznym zamysłom, o czym pisało zbulwersowane „Le Figaro”.

 

W maju zmieniono nazwę jednego z obiektów w historycznym pałacu Fontainebleau, aby upamiętnić władcę Abu Dhabi, który sfinansował odnowę obiektu. Podobnych modyfikacji dokonuje się nad Sekwaną o wiele więcej.

Pod koniec miesiąca Europol, unijna agencja policyjna, doniosła, że to właśnie Francja jest europejską stolicą terroryzmu. W roku 2013 tylko w pięciu krajach członkowskich UE planowano 152 zamachy terrorystyczne. Istotnie, już w czerwcu premier Manuel Valls zwiększył rządowe szacunki Francuzów walczących w szeregach ISIS do ośmiuset, przyznając, że kraj „nigdy jeszcze nie stanął wobec takiego wyzwania, kiedy trzeba zapewnić nieustanny monitoring setek osób”.

 

Monitoring nie wystarcza jednak do zapobiegania mniejszym przestępstwom, które we Francji są na porządku dziennym. Pod koniec czerwca w Reims dwójka młodych muzułmanów zaatakowała w pociągu starszego pana jedzącego kanapkę. Kanapka zawierała szynkę, zaś młodzi ludzie poczuli się obrażeni spożywaniem zakazanej przez islam wieprzowiny w ich obecności.

 

W lipcu udaremniono kolejny potężny atak terrorystyczny (tym razem na Luwr i wieżę Eiffel’a), którego autorem okazał się był 29-letni rzeźnik spod Vaucluse, po godzinach członek al-Kaidy Islamskiego Maghrebu.

 

Czy można się dziwić tylu próbom użycia przemocy, skoro w tym samym miesiącu wyszło na jaw, że ponad tysiąc supermarketów (łącznie z wiodącymi markami, takimi jak Carrefour) sprzedaje książki, które otwarcie nawołują do dżihadu i zabijania niewiernych, takie jak np. La Voie du Musulman („Muzułmańska ścieżka”)? Owa akcja była częścią „Operacji Ramadan” – inicjatywy mającej promować literaturę islamską. Ponieważ była ona legalna, a dystrybutor ignorował petycje dotyczące usunięcia książek, władze nie miały żadnych podstaw prawnych, by zakazać ich sprzedaży.

 

Lektura nie poszła w las. Udowodniły to sierpniowe badania opinii publicznej, wykazując że 15 procent francuskich muzułmanów popiera ISIS. Wśród osób pomiędzy 18. a 24. rokiem życia ten wskaźnik wzrasta aż do 27 procent. Największymi przeciwnikami Państwa Islamskiego byli ludzie w najstarszej grupie wiekowej 45-54. Czy należy się zatem dziwić, że aresztowane pod koniec miesiąca niedoszłe sprawczynie podłożenia bomby w głównej synagodze Lyonu liczyły sobie 15 i 17 lat? Nigdy nie spotkały się one osobiście a porozumiewały się jedynie za pomocą mediów społecznościowych.

 

Jesienią do publicznej wiadomości zaczęło przebijać się zrozumienie, że radykalizacja nie jest procesem dotykającym jednostki, ale zjawiskiem dotyczącym całych wspólnot. We wrześniu okazało się, że do Syrii wyjeżdżają nie tylko pojedyncze osoby, lecz także całe rodziny, jak jedenastoosobowa familia z Nicei. W październiku mieszkańcy Strasburga zaalarmowali policję, kiedy amatorzy-dżihadyści zorganizowani sobie trening paramilitarny w jednym z miejskich parków, gdzie biegali z atrapami pistoletów maszynowych, krzycząc Allah akbar!. Po przyjeździe na miejsce policję przywitały okrzyki: „niewierni” oraz obietnice pomszczenia pomordowanych muzułmańskich braci.

 

Spotkania francuskich wyznawców islamu z policją są dosyć częste, wystarczy tylko nadmienić, że według najostrożniejszych szacunków, ponad połowa osób osadzonych w więzieniach to muzułmanie (bardziej pesymistyczne wyliczenia, o których już pisałam (Archipelag kalifatu, „Polonia Christiana” nr 47.) oscylują wokół 75 procent). Może właśnie dlatego więzienie we Fresnes na przedmieściach Paryża wprowadziło eksperyment izolowania radykalnych muzułmanów, by uniemożliwić im indoktrynację innych więźniów. Krok ten wzbudził sprzeciw osadzonych i zakończył się starciami więźniów muzułmańskich ze służbą więzienną.

 

Państwo Islamskie nigdy nie ukrywało, że jednym z jego głównych celów strategicznych jest zaniesienie świętej wojny na kontynent europejski. W listopadzie francuscy dżihadyści opublikowali nowy film propagandowy, w którym nawoływali wszystkich mieszkających nad Sekwaną muzułmanów do przeprowadzania ataków na terenie Republiki. O skutkach odezwy pisałam szeroko na łamach portalu PCh24.pl.

W tym samym miesiącu zapadł pierwszy wyrok skazujący francuskiego obywatela za walkę w armii kalifatu. Siedmioma latami więzienia ukarano Flaviena Moreau, 28-latka urodzonego w Korei Południowej, zaadoptowanego przez francuskie małżeństwo. Już jako dorosły człowiek nawrócił się on na islam w więzieniu i wyjechał do Syrii w 2012 roku.

 

Ci, którzy nie mogą opuścić kraju, wspomagają walczących braci innymi sposobami. Także w listopadzie francuskie władze rozwiązały stowarzyszenie „Perła nadziei” (Perle d’espoir), islamską organizację charytatywną z siedzibą w Paryżu, wspomagającą bojowników świętej wojny niebagatelną sumą 100 tysięcy euro. Policja monitoruje obecnie ponad dziesięć takich ugrupowań muzułmańskich, które pod płaszczykiem działań charytatywnych zbierają i przekazują fundusze na działania terrorystyczne.

 

Rok 2014 zakończyło wystąpienie kolejnego ministra spraw wewnętrznych, Bernarda Cazeneuve, który w grudniu poinformował, że ponad 1,2 tysiąca Francuzów wyjechało walczyć do Syrii i Iraku. Liczba ta oznaczała 50-procentowy wzrost w stosunku do danych ze stycznia. Zgodnie z szacunkami służb francuskich, sześćdziesięciu francuskich dżihadystów zmarło w trakcie działań zbrojnych a 185 wróciło do ojczyzny. Według danych zaprezentowanych przez ministra Cazeneuve, około jedna trzecia wszystkich francuskich islamistów to konwertyci na islam.

 

Kulturowo w grudniu Republika bogaciła się z jednej strony zabraniając wystawiania tradycyjnych szopek bożonarodzeniowych w miejscach publicznych, z drugiej zaś dziwiąc się nieco nowej powieści jednego z najpoczytniejszych współczesnych pisarzy francuskich, Michela Houellebecque’a, Soumission (wyd. polskie zatytułowano „Uległość”). Autor książki przewidział, że we Francji w ciągu dekady zapanują rządy muzułmańskie.

 

Żaden z opisanych faktów nie był pojedynczym incydentem. Wprost przeciwnie, powyższe wydarzenia to zaledwie przykłady ilustrujące szersze trendy i bardziej ogólne procesy. Wyrastają one ze wspólnego korzenia, jakim są miraże „Francji nie tylko dla Francuzów”. Nawet wskazując na „błędy europejskiej polityki integracyjnej”, tutejsi zwolennicy masowej imigracji do Polski osób prezentujących obce naszemu krajowi kręgi kulturowe, powielają literalnie te same hasła i frazesy, które na Zachodzie powtarzano już 50 lat temu. Zalecają rozwiązania wprowadzone we Francji grubo wcześniej, tym samym skazując nasz kraj na borykanie się z identycznymi problemami. Co bowiem miałoby Polsce pozwolić uniknąć pomyłek popełnianych wcześniej na zachodzie Europy, skoro utrzymany jest identyczny kierunek zmian oraz – co jeszcze ważniejsze – będąca jego fundamentem ideologia multikulturalizmu (odzwierciedlona w wielu dokumentach, zarówno prawodawstwa narodowego, jak i acquis communautaire)? A przecież kraje od dekad prowadzące politykę otwartych granic i otwartych społeczeństw dzisiaj z niejakim zaskoczeniem odkrywają, że obietnice gospodarczego, społecznego oraz kulturowego „ubogacenia” przy pomocy imigrantów spoza Europy okazały się, niestety, mrzonkami bez pokrycia. Jedyne, co się sprawdziło na pewno, to zapewnienia „wzmocnienia demograficznego”, ale to z kolei wzmocnienie sprawiło, że wielu Francuzów (ale także Brytyjczyków, Niemców czy Szwedów) coraz częściej postrzega się w swoim własnym państwie, jak wyobcowana mniejszość.

 

Innymi słowy, polityka oparta na sloganie „Francja nie tylko dla Francuzów!” sprawiła, że Francuzi w kraju, o który walczyli ich przodkowie, mają dla siebie coraz mniej przestrzeni i nie czują się jak u siebie. Pytanie tylko, dokąd mają wyemigrować by to zmienić?

 

 

dr Monika Gabriela Bartoszewicz




Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij