Najpierw był Ziemowit Kossakowski, później Piotr Korczarowski. Osoba występująca pod pseudonimem „PapJeż Polak” jest trzecim z rzędu prawicowym influencerem, który zgodził się wziąć udział w widowisku określanym mianem freak fightu i „stanąć do bitki” z tzw. lewakiem. Choć cała sytuacja może sprawiać wrażenie jednocześnie żenującej i błahej, popularność tego typu „rozrywki” mówi nam bardzo wiele: zarówno o kondycji moralnej społeczeństwa, jak i o liberalnych mechanizmach pacyfikowania ideologii, które odrzucają status quo. To, co prezentowane jest jako „wojna światów” lub ironiczny spektakl, w istocie pełni funkcję systemowego wentyla bezpieczeństwa: bunt zostaje sprowadzony do farsy, a konflikt ideowy do widowiskowej bijatyki.
Z moralnościowym aspektem omawianego zjawiska uwinąć się najłatwiej. Dla konserwatysty nie jest to żadne odkrycie, lecz u tych, którzy wciąż wierzą w dziejowy postęp ludzkiej wrażliwości, popularność freak fightów powinna skutecznie ostudzić optymizm. Gdy wydawało się, że masowe rozrywki w rodzaju obwożenia ludzkich „dziwadeł” w cyrkowych wagonach, publiczne poniżanie i upokarzanie należą już do przeszłości, entuzjazm, jaki budzą współczesne spektakle tego typu, pokazuje coś dokładnie przeciwnego.
Zmieniły się dekoracje i język (zamiast cyrkowych namiotów mamy platformy streamingowe, zamiast treserów – algorytmy), ale mechanizm pozostał ten sam. Bezmózga rozrywka, niemająca nic wspólnego ze sportową rywalizacją, w której satysfakcję czerpie się z cudzego ośmieszenia, upokorzenia i prymitywnego, rynsztokowego „show”, wciąż ma się znakomicie. Co więcej, jest nagradzana zasięgami, pieniędzmi i społecznym przyzwoleniem, co samo w sobie stanowi akt moralnej kapitulacji.
Wesprzyj nas już teraz!
Kuszenie i racjonalizacja
Nie chodzi jednak wyłącznie o rytualne obrzucanie się obelgami, publiczne wyciąganie brudów, a następnie tragifarsę rozgrywającą się w zamkniętej klatce. Freak fight w swojej politycznej odsłonie posiada jeszcze jeden, znacznie istotniejszy wymiar – złamanie moralnego kręgosłupa człowieka, albo brutalne ujawnienie, że w istocie nigdy takiego nie posiadał.
Cóż bowiem robią organizatorzy freak fightów? Typują osoby kojarzone z prawą i lewą stroną sporu ideowego, po czym oferują im gigantyczne pieniądze w zamian za dobrowolne zniszczenie własnego wizerunku. Kuszą, podbijają stawkę i czekają aż osiągną swoje.
Trudno nie zadać sobie pytania, jak musi wyglądać proces psychologiczny zachodzący w głowie kuszonego. Oto jeszcze wczoraj „prawy” wojownik, mający na ustach obronę „cywilizacji łacińskiej”, „Boga, honoru i ojczyzny”, albo lewicowy aktywista walczący o „sprawiedliwość społeczną” oraz „wolność, równość i braterstwo”, dziś okazują się po prostu osobami do kupienia. Najbardziej ideowi z ideowych potrafią bez większych oporów pójść na pasku korporacji, gdy tylko sypnie się odpowiednio dużo grosza.
Hasło „każdy ma swoją cenę” zyskuje w ten sposób empiryczne potwierdzenie i zostaje zaserwowane publiczności jako element spektaklu, utwierdzając ją w cynicznym, handlowym obrazie świata. Obserwujemy więc nie tylko człowieka z napuchniętą od ciosów twarzą, niezdarnie wijącego się w klatce i komicznie strojącego „twardziela”, lecz także kogoś, kto właśnie zdemaskował się jako ideowy pozer.
Nazwijmy rzecz po imieniu: publiczne sprostytuowanie się na gali freak fightowej nie da się pogodzić ani z prawicowymi, ani z lewicowymi deklaracjami wartości. Prawica nie chce bowiem zmieniać ludu w motłoch, utwierdzać go w jego zdziczeniu i niskich obyczajach; lewica z kolei deklaruje sprzeciw wobec podporządkowania się wielkiemu kapitałowi.
Gdy jednak na horyzoncie pojawiają się duże pieniądze, natychmiast uruchamia się dobrze znany mechanizm psychologiczny zwany racjonalizacją. Aby uniknąć wewnętrznego dysonansu, a jednocześnie ulec własnej chciwości, bohaterowie tego widowiska zaczynają tłumaczyć samym sobie, że w gruncie rzeczy czynią dobro: że część zdobytych w ten sposób środków przeznaczą na działalność społeczną, że dzięki zwiększonej rozpoznawalności skuteczniej będą „głosić swoje wartości”.
Są to jednak wyłącznie samooszustwa, mające przykryć akt, który pozostaje tym, czym jest – ideowym upodleniem. I publiczność doskonale to widzi. Dostrzega te tłumaczenia, obserwuje przekupionego aktywistę, który miota się, usprawiedliwia i jednocześnie daje się poniżać. Co więcej, czerpie z tego dodatkową przyjemność. To właśnie ten element – śledzenie nie tylko fizycznego, lecz także moralnego rozkładu – wynosi freak fighty na poziom perwersji znacznie wyższy niż proste oglądanie „walk karłów” czy innych prymitywnych rozrywek rodem z jarmarku sprzed stu lat.
Triumf liberalizmu
Poza sianiem zgorszenia freak fight posiada jeszcze jeden, rzadziej dostrzegany wymiar – wymiar ideologiczny. Sam akt przekupienia działacza identyfikowanego z prawą bądź lewą stroną sporu wysyła do publiczności jednoznaczny komunikat: głoszone przez niego idee nie są w gruncie rzeczy „na serio”.
Konserwatysta, który deklaratywnie chciałby przekształcać obowiązujący porządek na modłę chrześcijańską czy narodową, dbać o dobre obyczaje i moralny ład, okazuje się kimś, kto jedynie „tak gada”, a wystarczy odpowiednia suma, by bez oporów podporządkował się liberalno-materialistycznemu molochowi. Dokładnie to samo dotyczy lewicy, która z jednej strony głośno potępia „wielkie korporacje”, z drugiej zaś sprzedaje im swoją twarz jako pierwsza, gdy tylko pojawi się stosowna oferta.
Co istotne, zarówno prawa, jak i lewa strona (choć wychodząc z zupełnie różnych pozycji) w jakimś sensie kontestują obowiązujący porządek i postulują jego zmianę. Sprowadzenie ich ideowych reprezentantów do roli przekupnych aktorów odgrywających własne poglądy odbiera tym ideom społeczną wiarygodność. W tym sensie freak fight staje się symbolicznym znakiem triumfu wolnorynkowego liberalizmu nad wszystkimi projektami, które chciałyby go zakwestionować. Jak flaga zwycięskiego obozu wetknięta w zdobyte terytorium, tak ten spektakl zostaje wbity w przestrzeń sporu ideowego w imieniu panującego systemu.
Co więcej, cały konflikt światopoglądowy zostaje tu zredukowany do czystej rozrywki. Nie chodzi już o konfrontację odmiennych wizji dobra wspólnego, ładu społecznego czy sensu życia zbiorowego, lecz o medialną zadymę, generowanie zasięgów i chwilowe emocje. W ten sposób wszystkie strony sporu zostają unieważnione i ośmieszone… poza jedną. Tą jedyną pozostaje liberalizm, którego wyznawcy w tego typu widowiskach jakoś osobliwie nie występują. Nie dlatego, że są bardziej moralni, lecz dlatego, że nie muszą. To ich wizja świata dominuje.
Aby ta dominacja mogła trwać, wszelki sprzeciw wobec niej musi zostać sprowadzony do groteski. Kontestatorzy systemu mają być ukazani jako pajace okładające się pięściami ku uciesze gawiedzi – elementy wielkiej machiny konsumpcji, z której rzekomo nie ma już żadnej ucieczki. Freak fight nie jest więc przypadkową patologią kultury masowej, lecz narzędziem symbolicznej neutralizacji idei, które ośmieliły się myśleć o świecie inaczej niż w kategoriach rynku, pieniądza i spektaklu.
Ludwik Pęzioł