– Rewolucję seksualną pchają do przodu elity świata polityki i wielkich finansów. Zinfiltrowano wszystkie obszary społeczeństwa, a szczególnie uniwersytety i media – mówi w rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy” Gabriele Kuby, niemiecka socjolog, autorka książek poświęconych ideologii gender.
W ocenie Kuby teoria gender opiera się na trzech „kluczowych twierdzeniach”. – Po pierwsze, że płeć biologiczna ludzi nie ma znaczenia dla ich tożsamości. Po drugie, że można w nieskończoność wybierać pomiędzy płcią męską a żeńską, ciągle je zmieniać. Po trzecie, że istnieje tylko jedno kryterium moralne dla zachowań seksualnych: zasada konsensusu. Wszystko jest dozwolone, jeżeli partner seksualny się na to zgadza. To nie ma nic wspólnego z nauką, ale z ideologią – a zatem z fałszywą świadomością – już wszystko – tłumaczy.
Z badań przeprowadzonych przez Kuby wynika, że „królikami doświadczalnymi” dla rewolucjonistów i ideologów gender są dzieci, ponieważ to one właśnie są indoktrynowane i „okaleczane” przez ideologów.
Wesprzyj nas już teraz!
– Badania mówią jasno: dorastające pokolenie jest w dużej części zdiagnozowane jako fizycznie lub/oraz psychicznie chore. Następuje przesunięcie symptomów chorobowych od ostrych do chronicznych. (…) Przeciętna kobieta stosuje antykoncepcję przez 15 lat. Jeżeli dziecko jest niechciane, to dokonuje się aborcji. Jeżeli dziecko jest chciane, a mamy do czynienia z parą bezpłodną albo jednopłciową, to kupuje się brakujący materiał genetyczny i sztucznie produkuje dziecko, być może także w wynajętej do tego macicy. Później dziecko możliwe jak najszybciej trafia do publicznej opieki; w przedszkolu i szkole jest przymusowo seksualizowane. Jest wystawione na wpływ Internetu i smartfonów. Wreszcie duża część dzieci musi zmierzyć się z rozwodem swoich rodziców. Dlaczego zatem mielibyśmy się dziwić, że dzieci mają się źle? Problem w tym, że to one są naszą przyszłością. Skąd mają czerpać orientację i siłę, by stawać się odpowiedzialnymi rodzicami i utrzymać istnienie wolnościowego, demokratycznego państwa? – ubolewa niemiecka socjolog.
Kuby przypomina, że już w 2013 r. podczas konferencji w Polskiej Akademii Nauk podjęto pierwszą próbę narzucenia Polsce edukacji seksualnej. – Zaprezentowano wówczas „Standardy edukacji seksualnej w Europie”, które zostały wydane przez nieautoryzowaną instancję WHO oraz przez niemieckie Federalne Biuro ds. Edukacji Zdrowotnej (BZgA). Byłam wtedy w Warszawie, by wesprzeć protesty przeciwko temu. Wówczas program seksualizacji dzieci został jeszcze odrzucony – wspomina.
– Jednak rewolucjoniści seksualni patrzą w przyszłość i mają dalekosiężną strategię, która jest wcielana na całym świecie przez ONZ i UE. Wystarczy spojrzeć na dokument „International technical guidance on sexuality education” dedykowany dzieciom i młodzieży pomiędzy 5. a 18. rokiem życia, a wydany wspólnie przez UNICEF, UNAIDS, ONZ Kobiety i WHO. Dwadzieścia razy cytuje się tam Internatonal Planned Parenthood Federation (IPPF), największego na świecie usługodawcę aborcyjnego. Według tego dokumentu małe dzieci mają być wprowadzane w masturbację; każda aktywność seksualna jest w porządku; niepożądane skutki, takie jak choroby płciowe lub ciąża (wymieniane zawsze jednym ciągiem), mogą być odsuwane na bok dzięki antykoncepcji lub względnie poprzez aborcję – dodaje.
Na koniec Gabriele Kuby została zapytana, dlaczego główne ośrodki medialne nie podnoszą alarmu w tej sprawie, tylko albo milczą, albo wręcz wspierają rewolucję gender, która prowadzi do opłakanych, antycywilizacyjnych skutków. – Rewolucję seksualną pchają do przodu elity świata polityki i wielkich finansów. Zinfiltrowano wszystkie obszary społeczeństwa, a szczególnie uniwersytety i media – podkreśla.
– Większość dziennikarzy zrezygnowała z etosu dziennikarskiego na rzecz poprawnych informacji kontrolowanych przez władzę i zniżyła się do roli służalców tej władzy. Dzięki Internetowi istnieje dziś jeszcze dostęp do alternatywnych informacji, ale „cancel culture” jest coraz bardziej totalitarna. Jeżeli Twitter może skasować konto amerykańskiego prezydenta, to wiemy, kto ma władzę – niepodlegający żadnej kontroli prywatni właściciele Big Tech – podsumowuje Gabriele Kuby.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK