11 listopada 2021

Gadowski, Kornat, Michalkiewicz, Warzecha: „Czy Polska jest wolnym krajem?”. Ankieta PCh24.pl

„Czy Polska jest wolnym krajem?”, „Czy Polacy są wolnymi ludźmi” – na te dwa pytania próbowali odpowiedzieć uczestnicy specjalnej ankiety przeprowadzonej przez portal PCh24.pl. Udział w niej wzięli m.in. Witold Gadowski, Stanisław Michalkiewicz, prof. Jakub Polit i Łukasz Warzecha.

 

Poniżej prezentujemy odpowiedzi naszych rozmówców (kolejność alfabetyczna):

Wesprzyj nas już teraz!

 

Witold Gadowski

Polacy jako społeczeństwo wydają mi się nadal pozostawać wolnymi ludźmi, ponieważ wśród wielu z nich nadal obserwujemy bardzo duże pragnienie wolności i widzimy to na każdym kroku. Natomiast mam wątpliwości czy państwo polskie przeregulowane prawnie, przeregulowane administracyjnie jeszcze jest wolne. W sferze działalności gospodarczej na pewno już nie jest. Te coraz to nowe, absurdalne wymogi śledzenia działalności gospodarczej zwłaszcza podmiotów małych i średnich zabijają całkowicie wolność gospodarczą. Jeżeli chodzi o wolność ideologiczną, to widzieliśmy przez ostatni rok, co się działo z dostępem do kościołów z Mszami Świętymi, więc tutaj też nasza wolność jest limitowana. Poza tym postawa głównych mediów pokazuje, że panuje ogromna cenzura, na którą państwo polskie nie ma żadnej recepty, także brak wolności gospodarczej, brak wolności w uczestniczeniu w obrzędach religijnych, brak wolności słowa. Czy to jest wolny kraj? Moim zdaniem nie.

 

Prof. Marek Kornat

Oczywiście Polska w rozumieniu prawa międzynarodowego jest państwem suwerennym. Niestety jednak tak dobrze nie jest, aby historyk dyplomacji – którym, tak się składa, jestem – mógł odpowiedź na powyższe pytanie tym stwierdzeniem zakończyć. Uczestniczy państwo polskie w wielkiej organizacji międzynarodowej, którą jest Unia Europejska. Mamy traktaty, mocą których państwo polskie zrzekło się określonych obszarów suwerennej władzy na rzecz centrum tego organizmu jakim jest, umownie mówiąc, Bruksela, a przemożny głos mają tu oczywiście Niemcy jako najsilniejsze gospodarczo państwo członkowskie.

Należę do tych Polaków, którzy uważają, że wstąpienie do Unii Europejskiej było jednak konieczne, chociaż trzeba powiedzieć otwarcie – było to członkostwo drugiej kategorii. (Dzisiaj mimo wszystko jest ono jeszcze opłacalne. To oczywiście nie oznacza, że tak będzie w przyszłości). Nie może być jednak zgody na to, aby podpisane traktaty były tak interpretowane przez wspomniane centrum, które w ewolucyjny sposób doprowadzi do pozbawienia rządów państw narodowych własnych, ekskluzywnie zastrzeżonych kompetencji. Z tym problemem się zmagamy obecnie, gdyż niestety nasilają się takie właśnie działania wspomnianego centrum. Litera traktatów mówi wiele rzeczy jasno, ale ten kto ma w rękach np. finanse wspólnoty – dyktuje ich określoną interpretację.

Olbrzymim problemem jest jurysdykcja Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, którego wyroki nie pozostawiają w wielu wypadkach (nie twierdzę, że zawsze) wątpliwości co do tego, że w tej samej sprawie postanowienie byłoby inne, gdyby chodziło o jednego z tych silnych, a jest takie jakie jest (czyli niekorzystne), bo dotyczy tego, kto jest członkiem drugiej kategorii. Jeżeli ten proces nabierze dynamiki, a nasz opór okaże się nieskuteczny – w niedalekiej przyszłości możemy mieć mniej suwerenności niż PRL w l. 1956-1989.

Wreszcie niezmiernie ważne pozostaje to, aby mieć własny ośrodek dyspozycji politycznej – tj. rząd, który nie składa się z ludzi nieformalnie podporządkowanych czynnikom zewnętrznym. I trzeba nie pozwolić sobie dyktować, co jest racją stanu przez owe czynniki zewnętrzne. Tylko spełniając ten warunek sine qua non można walczyć o suwerenność, powiększając jej zakres – nawet w ramach systemu, który pomyślano jako taki, który przezwyciężyć ma i zastąpić ład państw narodowych.

Walka o suwerenność Polski więc trwa. Nie toczy się na polach bitewnych, jak często mieliśmy to w naszej jakże trudnej przeszłości, ale głównie na polu interpretacji traktatów i w ogóle w staraniach o to, aby pozycję własnego państwa „licytować wzwyż”, zarówno broniąc narodowej i religijnej tożsamości jak i w międzynarodowym współzawodnictwie gospodarczym.

 

Stanisław Michalkiewicz

Na początku transformacji ustrojowej Polska podpisała umowę stowarzyszeniową ze Wspólnotami Europejskimi. Wspólnoty Europejskie funkcjonowały wówczas w formule konfederacji, czyli związku państw.

Jednak Niemcy, które po roku 1990 odzyskały swobodę ruchów w Europie, podjęły starania, by „pogłębić integrację”. W rezultacie w roku 1993 wszedł w życie traktat z Maastricht, który zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe. Oznaczało to, że państwa uczestniczące we Wspólnotach, staja się częściami większej całości, a to stawiało na porządku dziennym pytanie o ich status prawno-międzynarodowy. Referendum akcesyjne w Polsce odbyło się w czerwcu 2003 roku, a więc w 10 lat po wejściu w życie traktatu z Maastricht, więc było oczywiste, że Polska wstępuje do takiego organizmu, a nie do żadnej „Europy Ojczyzn” – bo traktat ten tę postać Europy definitywnie przekreślił. Toteż 1 maja 2004 roku, po ratyfikacji traktatu akcesyjnego, Polska została do takiej właśnie „Unii” przyłączona.

Podstawę legalności takiego kroku, a raczej jej pozorów, dostarczył art. 90 ust. 1 konstytucji z 1997 roku, mówiący o możliwości „przekazania organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu uprawnień władzy państwowej w niektórych sprawach”. Art. 91 ust. 1 stanowił, że taka ratyfikowana umowa, stanowi część krajowego porządku prawnego i w zasadzie jest bezpośrednio stosowana.

Trzeba przy tym wiedzieć, że Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, orzekając w roku 1964 w sprawie Flaminio Costa przeciw E.N.E.L. sformułował zasadę, że „prawo wspólnotowe” ma pierwszeństwo przed prawem państwa uczestniczącego we Wspólnotach bez względu na rangę ustawy. Nikt specjalnie tego nie eksponował, podobnie jak skutków traktatu z Maastricht, toteż większość obywateli w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. Kolejnym milowym krokiem na tej drodze był traktat lizboński.

Jest on kompilacją traktatu konstytucyjnego, który nie wszedł w życie z powodu zawetowania go przez Francję i Holandię oraz traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Najważniejszym postanowieniem traktatu lizbońskiego, który wszedł w życie 1 grudnia 2009 roku, było proklamowanie, w miejsce „Wspólnot Europejskich”, nowego podmiotu prawa międzynarodowego pod nazwą „Unia Europejska”, która ma wszelkie atrybuty państwa: terytorium, ludność (obywatele państw członkowskich mają automatycznie obywatelstwo Unii), władze, w także bank centralny i wspólną walutę.

W traktacie akcesyjnym Polska zobowiązała się do wejścia do unii walutowej, jednak bez określenia terminu.

W traktacie lizbońskim proklamowana jest „zasada lojalnej współpracy”, stanowiąca, że  państwo członkowskie musi powstrzymać się przed każdym działaniem, które mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej. Ta zasada służy systematycznemu wypłukiwaniu suwerenności z państw członkowskich, między innymi za pośrednictwem orzecznictwa TSUE.

Wreszcie 31 maja pan prezydent Duda podpisał ustawę ratyfikującą de facto uzupełnienie do traktatu lizbońskiego w postaci tzw. zasobów własnych UE, na podstawie której władze Unii Europejskiej zyskują dwie kolejne kompetencje, których przedtem nie miały: Komisja Europejska będzie mogła zaciągać zobowiązania w imieniu całej Unii, a w celu umożliwienia jej ich realizacji, została wyposażona w prawo nakładania bezpośrednich „unijnych” podatków na obywateli UE. Jest to więc kolejny krok na drodze uszczuplania suwerenności Polski, a okoliczność, że każde państwo członkowskie ma prawo opuścić UE, nie ma tu znaczenia.

W ZSRR republiki związkowe od samego początku do końca istnienia tego państwa też miały „prawo wychoda” – ale nie miało ono nic wspólnego z ich suwerennością.

 

Prof. Tomasz Panfil

„Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę”. Te słowa świętego Pawła z 1. Listu do Koryntian. Słowa, które powinny być mottem czasów dzisiejszych, które wolność postawiły na pierwszym miejscu ludzkich wartości, niestety nazbyt często źle ją definiując i błędnie zakreślając jej granice.

Właśnie – nie ma wolności absolutnej, wolność – czy to ludzkiej jednostki czy ludzkiej zbiorowości – granice mieć musi.

Najczęściej granice te wyznacza sama wolność: „Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Twoja”. To zasada oparta o godność człowieka, o prawa innych, które wcale nie są mniej ważne, tylko dlatego, że są cudze.

Podobnie jest z wolnością i suwerennością państw. Instytucje państwa bowiem, winny respektować przyrodzone prawo człowieka do wolności, a jednocześnie broniąc każdego z obywateli przed niesprawiedliwością, wskazywać tejże wolności granice. Analogicznie w relacjach z innymi państwami: szanując prawo do wolności i suwerenności, państwo zobowiązane jest do wszelkich wysiłków w obronie wolności swych własnych obywateli.

 

Andrzej Pilipiuk

Polska i jej naród od bardzo dawna nie są w stanie decydować o swojej teraźniejszości a marna teraźniejszość utrudnia budowanie naszej przyszłości.

Po pierwsze:  Wielu rzeczy dziś nie można zrobić – „bo unia zakazała”. Nasi negocjatorzy mocno dali tu plamę.

Po drugie: Biblijne przysłowie „nie można dwu panom służyć” staje się bardzo aktualne – aparat urzędniczy najwyraźniej odczuwa większą lojalność wobec UE. Wiele inicjatyw jest duszone: „bo Brukseli się to nie podoba”.

Po trzecie: jesteśmy narodem biednym. Człowiek ubogi, do tego obciążony choćby zaciągniętymi kredytami boi się choćby utraty pracy i staje się podatny na wyzysk ze strony pracodawcy.

Po czwarte: stare kozackie przysłowie mówi: „kto jest durniem umrze jako niewolnik”. Jako państwo do dziś nie nauczyliśmy się twardej obrony własnych interesów. Niestety brak nam też dobrego wykształcenia – coraz więcej wokoło magistrów kierunków śmieciowo-hobbystycznych, coraz trudniej znaleźć ludzi z konkretnymi umiejętnościami…

 

Prof. Jakub Polit

Odpowiedź brzmi oczywiście „nie”. Wymaga jednak komentarza. Całkowicie suwerennych krajów jest niewiele. Najbardziej oczywistym jest Korea Północna. Absolutnie suwerennym nie może być bowiem kraj mający szereg zobowiązań wobec innych krajów i organizacji międzynarodowych, a więc w oczywisty sposób uzależniony od ich decyzji. Z tego powodu na przykład USA, państwo posiadające bodaj największą liczbę traktatowych aliantów, są w sposób oczywisty krajem o (dobrowolnie ograniczonej) swobodzie decyzji.

Odrębną sprawą jest natomiast, w jaki sposób dane państwo manewruje w tej przestrzeni, jaka mu do manewru pozostała. Może działać w stronę zawężenia lub rozszerzenia interpretacji swoich zobowiązań. Może poszukiwać nowych sojuszy i partnerów, może wygaszać dotychczasowe (większość traktatów ma określoną długość obowiązywania). Może wreszcie skupić się na wewnętrznych rozgrywkach, ciesząc się, iż w nużących kwestiach polityki zagranicznej decydują starsi i mądrzejsi. Mnie taki wybór nie pociąga.

 

Tomasz Rowiński

Wielu Polaków po roku 1989 nabrało przekonania, że historia się skończyła, że Polska odzyskała wolność, niepodległość i suwerenność. To nie jest prawda. Cały czas zmagamy się o to, żeby nasz kraj zachował swoją suwerenność, żeby odbudowywał swoją siłę, może nawet kiedyś potęgę. Sytuacja nie jest jednak prosta, dlatego że jesteśmy w sojuszu ekspansywnie biurokratycznym brukselskim, a jednocześnie jesteśmy jako państwo niezbyt silne poddawani presji chociażby korporacji i mediów, które mają swoje interesy polityczne często zbieżne z interesami innych krajów. Można zatem powiedzieć, że Polska jeszcze jest wolna na tyle, na ile to możliwe. Polacy jeszcze są wolni na tyle, na ile to możliwe, ale możemy tę naszą okrojoną wolność utracić jeśli nie będziemy się starać, żeby ją uratować.

 

Dr Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha

Polska w rankingu międzynarodowej sieci instytutów badających wolność gospodarczą na świecie, do której należy Centrum im. Adama Smitha jest krajem o średnim poziomie wolności i z roku na roku kurczy się zakres wolności gospodarczej w Polsce. Stąd zamiast przez 30 lat budować dobrobyt w oparciu o wolność zaczynamy go budować w oparciu o zadłużenie, a nie własną pracę i przedsiębiorczość i to widać w rankingach wolności gospodarczej.

W tych samych lustrzanych rankingach korupcji – im mniej wolności gospodarczej tym więcej uznaniowej władzy biurokracji i tym samym korupcji. Stąd brak wolności skutkuje nie tylko obniżeniem poziomu dobrobytu, ale też skutkuje wieloma innymi negatywnymi zjawiskami.

Jak zauważył przedwojenny profesor Ferdynand Zweig: „Wolność jest najtańszą i najskuteczniejszą i najefektywniejszą sztuką rządzenia i gospodarowania”.

 

Łukasz Warzecha

Wbrew pozorom odpowiedź na pytania: czy Polska jest wolnym krajem i czy Polacy są wolnymi ludźmi nie jest taka prosta. Odnosząc się do pierwszej kwestii powiedziałbym, że jest wolna w takim stopniu, w jakim kraj Unii Europejskiej dzisiaj może być wolny. Wiadomo że pełna suwerenność to pełna autarkia. W tym sensie można więc powiedzieć, że w pełni suwerenna jest Korea Północna. Właściwie żaden inny kraj nie jest suwerenny. To są takie truizmy z dziedziny stosunków międzynarodowych.

Natomiast jeśli mówimy o wolności rozumianej w mniej prawnie międzynarodowy sposób, a bardziej w sposób ideowy, wówczas odpowiedź na pytanie czy Polska jest wolnym krajem brzmi podobnie: jest wolnym krajem na tyle, na ile może w ramach tych ram, w których jest realizować swój własny interes, a to już zależy od tego jakie mamy elity polityczne oraz od tego jakie elity wybierają wyborcy.

Myślę, że w tej chwili można by powiedzieć, że ten poziom wolności w ten sposób rozumianej nas, jako kraju, nie zmienił się od co najmniej kilkunastu lat i to wbrew pozorom, bo niektórzy pewnie by chcieli powiedzieć, że po 2015 roku on wzrósł. Moim zdaniem wcale nie, bo polityka wolnego kraju to przede wszystkim polityka mądra, polityka polegająca na planowaniu. Popatrzmy jak to robią Niemcy. Oczywiście oni są dużo większym i dużo bogatszym krajem, ale z podobnym poziomem planowania i analizy, jaki państwo niemieckie realizuje Polska mogłaby być znacznie bardziej wolna.

Czy Polacy są wolnymi ludźmi? To jest znacznie trudniejsze pytanie, bo najpierw musielibyśmy zapytać, a co to znaczy wolność i tutaj prostej odpowiedzi nie ma. Odpowiem więc trochę dookoła: mam wrażenie, że w Polsce wolność rozumie się jako wolność przez duże „W” – wolność kraju, wolność narodu etc. Do tego nas przygotował przede wszystkim XIX wiek i sprawił, że my dzisiaj w ten sposób rozumiem wolność, a przynajmniej bardzo wielu z nas. Druga grupa rozumie wolność z kolei w sposób zwulgaryzowany, czyli „róbta, co chceta”, „wszystko mi wolno”, „nie ma żadnych granic”. To też jest fałszywe rozumienie wolności.

Natomiast najmniejsza niestety, mam takie wrażenie, w Polsce jest grupa ludzi, którzy myślą o wolności w sensie wolności osobistej, w takim klasycznie liberalnym sensie, który jest mi dosyć bliski. W tym sensie Polacy nie są narodem specjalnie wolnym, bo się nie starają nim być. W pozostałych dwóch znaczenia to jest ich subiektywne odczucie. Mnie interesuje to znaczenie klasycznie liberalne.

 

Ankietę przeprowadził Tomasz D. Kolanek.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(4)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie