Kryzys energetyczny, wywołany w dużej mierze realizacją przez władze Polski zobowiązań klimatycznych, stał się pretekstem dla kampanii zmierzającej do odebrania państwu suwerennej władzy nad krajowymi zasobami strategicznych surowców. W przestrzeni publicznej próbuje usilnie zaistnieć kreujący się na oddolną organizację Ruch Solidarności Klimatycznej. Pod koniec lutego opublikował on list do premiera Mateusza Morawieckiego, domagając się „demokratyzacji” polskiej energii.
Autorzy listu chcą by rząd „oddał energię ludziom”, ponieważ wzrosły koszty prądu czy gazu, a krajowe spółki energetyczne marnotrawią zarabiane przez siebie niebotyczne sumy.
„Dotacje publiczne płynące do spółek takich jak PGE czy Orlen trwonione są na rzecz propagandy czy kampanii wyborczych. Przykładem jest 12 milionów złotych, które wydano na kłamliwą żarówkową kampanię antyunijną czy setki tysięcy, jakie członkowie zarządów spółek państwowych najpierw dostają w premiach, a potem przelewają na rzecz komitetów wyborczych PiS” – czytamy w wystąpieniu Ruchu Solidarności Klimatycznej.
Wesprzyj nas już teraz!
Według sygnatariuszy, ogrzewanie staje się luksusem ponieważ władze państwowe „zawłaszczały energetykę i inwestowały w paliwa kopalne”. Teraz powinny więc „rozwijać w każdej gminie spółdzielczość energetyczną, czyli z natury demokratyczną energię” oraz „oddać w ręce ludzi część władzy nad spółkami energetycznymi z udziałem skarbu państwa”.
„Rozproszenie energetyki nie leży ani w interesie finansowym, ani politycznym elit. Energia to władza. Władza nadużywana obecnie w imię zysku, kumoterstwa i interesów partyjnych” – piszą autorzy. W większości reprezentują znane już z aktywności publicznej lewicowe środowiska. I jak to jest normą w przypadku lewicy, ich nawet trafnym po części diagnozom sytuacji towarzyszy chęć przeforsowania szkodliwych, wręcz niebezpiecznych rozwiązań.
W założeniach ruchu rzuca się w oczy paradygmat odejścia od paliw kopalnych. Według tego środowiska, dla zielonej, czyli ekologicznej (choć faktycznie wyłącznie z nazwy) energii nie ma alternatywy. To dogmat będący w całkowitej sprzeczności z naturalnym potencjałem Polski, w 70 procentach zaspokajającej swe energetyczne potrzeby dzięki „czarnemu złotu”.
Organizacja otwarcie dąży do „głębokiej zmiany systemu politycznego”. Chce większego wpływu mieszkańców i społeczności lokalnych na decyzje, nadzoru nad władzą wykonawczą, „długoterminowego zarządzania państwem, wykraczającego poza kadencyjność”. Brzmi jeszcze całkiem nieźle, choć to oczywiście ogólniki, które można wypełnić gorszą lub lepszą treścią.
Mniej ciekawie robi się jednak gdy czytamy o takich dążeniach jak: „uznanie kryteriów odbudowy środowiska i ochrony klimatu jako kluczowych przy ocenie wszystkich decyzji politycznych”; głęboka zmiana systemu gospodarczego, „priorytetyzowanie dobrostanu ludzi i innych gatunków w ekologicznie bezpiecznych granicach”; „głęboka, globalna i międzygatunkowa solidarność”.
Ruch zamierza działać na rzecz „uznania podmiotowości i reprezentacji interesów wszystkich istot i natury jako takiej” oraz „sprawiedliwego rozłożenia kosztów zmian między podmioty, które najbardziej przyczyniają się do kryzysu klimatycznego”.
To już bezpośrednie nawiązania do opisywanych niedawno na łamach PCh24.pl starań Parlamentu Europejskiego oraz Komisji Europejskiej o uznanie w unijnym systemie legislacyjnym „praw Natury”, pisanej z dużej litery i rozumianej szeroko jako „Pachamama”, „Matka Ziemia” czy „Gaja”.
„Chodzi o bardziej fundamentalną zmianę: postawienie natury i jej potrzeb przed ludzkimi potrzebami, które mogłyby być zaspokajane jedynie w takim zakresie, na jakie pozwalają granice planetarne. Rewolucyjne uznanie praw Natury przyniesie degradację praw należnych człowiekowi” – wyjaśniała na naszych łamach red. Agnieszka Stelmach. Czytając wówczas o szalonych pomysłach stawiania spersonifikowanej przyrody na równi z człowiekiem bądź wręcz ponad nim, mogliśmy dumać, kto podejmie się rewolucyjnego trudu przeszczepiania tych postulatów na polski grunt. Być może mamy oto część odpowiedzi.
Ruch Solidarności Klimatycznej przedstawiając się na swej oficjalnej witrynie internetowej akcentuje przede wszystkim, że jest „oddolny”. Pod listem widnieją jednak w dużej części znane już nazwiska i nazwy mniej czy bardziej radykalnych działaczy, publicystów bądź organizacji lewicowych: prof. Monika Płatek, dr Jan Śpiewak, Klementyna Suchanow, Roman Kurkiewicz, Michał Sutowski oraz Ogólnopolski Strajk Kobiet, Obywatele RP, Extinction Rebellion plus kilka innych, słabiej kojarzonych.
W ostatnich tygodniach RSK próbował wzbudzić wokół siebie szum organizując blokadę warszawskiej siedziby Prawa i Sprawiedliwości oraz demonstrację na rzecz demokratyzacji energii. Biorąc pod uwagę marną, symboliczną wręcz frekwencję na tych wydarzeniach, postulaty czerwono-różowo-zielonych aktywistów nie porywają na razie tłumów.
„Energetyka rozproszona, zielona i sprawiedliwa jest możliwa – pokazał to pierwszy ogólnopolski panel obywatelski o kosztach energii. Kiedy naradzili się reprezentanci i reprezentantki społeczeństwa, stało się jasne, jakiego kierunku chcemy: spółdzielni energetycznych we wszystkich gminach, również w miastach. Tanich i rozproszonych źródeł zielonej energii. Mechanizmów pozwalających zaangażować się w zieloną transformację wszystkim obywatelom” – napisali autorzy listu do premiera.
Strategiczne cele spółek energetycznych z większościowym udziałem skarbu państwa byłyby wyznaczane przez cykliczne i „wiążące ustawowo” panele obywatelskie.
Realizacja postulatów ruchu prowadziłaby więc do o pozbawienia państwa (w przypadku Polski wciąż jeszcze można nazwać je narodowym) decydującego wpływu na strategiczne surowce. To oczywiście prawda, że własność państwowa w wielu przypadkach prowadzi do nadużyć i różnego rodzaju patologii. Jednak w pewnych zakresach i określonych sytuacjach – takich jak przejście z socjalizmu do wolnego rynku – może czasowo stanowić sprawiedliwe rozwiązanie. Wystarczy w tym miejscu przypomnieć losy ogromnego majątku zakładów państwowych pozostałych po okresie PRL. W imię walki z minionym systemem były naprędce i za półdarmo sprzedawane przez kolejnych „ministrów przekształceń własnościowych” zagranicznemu kapitałowi. Po narodowej własności (udziały w niej powinny przypaść Polakom, którzy tę wartość wypracowali) pozostały wspomnienia, rozsypujące się szkielety dawnych zakładów i kilka marek – dzisiaj dobrze kojarzących się starszemu i średniemu pokoleniu, lecz nie mających już niemal nic wspólnego z rodzimą własnością.
„Demokratyzacja” energetyki – branży mającej strategiczne znaczenie dla bezpieczeństwa państwa – to dalszy ciąg tego samego procesu. Świetnie koresponduje z dążeniami Unii Europejskiej do przejęcia kontroli nad innymi polskimi bogactwami, chociażby ogromnym zasobem lasów. To nic innego jak część polityki przenoszenia do organizacji czy koncernów ponadnarodowych kluczowych kompetencji przynależnych dotychczas stolicom państw członkowskich UE (niegdyś Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali a za kilka lat zapewne czegoś w rodzaju Wspólnoty Wiatraka i Baterii Słonecznej).
Ruch Solidarności Klimatycznej nie chwali się źródłami finansowania (jak już wiemy, jest „oddolny”). Budową struktur organizacji zajmują się: Jadwiga Klata, dawniej aktywistka radykalnej międzynarodowej sieci klimatycznej Extinction Rebellion, oraz Piotr Cykowski z Akcji Demokracja (w życiorysie ma też m.in. działalność w Amnesty International, Komitecie Obrony Demokracji i Kampanii Przeciw Homofobii).
Zarówno do Extincion Rebellion, jak i do Akcji Demokracja rozmaitymi strumieniami płyną pieniądze od globalistycznego demiurga George’a Sorosa. AD czerpie między innymi z grantów niemieckiej (również „powstałej spontanicznie”) sieci Campact oraz zasilanej także przez Sorosa grupy Open Minds, a także z Funduszy Norweskich, czyli pieniędzy, które Islandia, Liechtenstein i Norwegia wpłacają w zamian za dostęp do rynków Unii Europejskiej. Fundusze Norweskie dla naszego kraju rozdziela sorosowska Fundacja Batorego.
Roman Motoła