21 października 2023

Gdy na świecie pogrzebano wspomnienie II wojny światowej – w Polsce Żołnierze Niezłomni nadal walczyli

(GS/PCh24.pl)

Kiedy ostatecznie zakończyła się druga wojna światowa? Bo raczej nie 9 maja 1945 roku, jak sobie życzą Rosjanie, ani 2 września tegoż roku, jak utrzymują Amerykanie. W każdym razie nie dla wszystkich. Cóż z tego bowiem, że świat wolny święcił potem tryumf, opustoszały nagle fronty, gdy tu czerwony świt się z nocy zbudził, a z nim transporty i transporty… Dla Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, Łotyszy, Bułgarów, Rumunów i Chorwatów wojna przeciągnęła się do końca lat czterdziestych, niekiedy wręcz pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Dla Estończyków trwała jeszcze dłużej…

Tekst Jerzego Wolaka pierwotnie ukazał się w magazynie „Polonia Christiana” pod tytułem „Ostatni żołnierze drugiej wojny światowej” (nr 34). Przypominamy go z okazji rocznicy śmierci sierż. Józefa Franczaka ps. „Lalek”:

Osiemnaście lat po wojnie

Wesprzyj nas już teraz!

W roku 1963 Zachód nie żył już duchem zakończonej przed niemal dwiema dekadami wojny – w pełnoletniość wkraczał wszak rocznik urodzony tuż przed bądź tuż po upadku Berlina. Rok 1963 – rok oddechu ulgi po zażegnaniu kryzysu kubańskiego – co miesiąc, ba, co kilkanaście dni przynosił wydarzenia upewniające, że tamten dawny świat wojny, niepewności, niewygody, odszedł w niebyt, ustępując miejsca nowym czasom niezmąconego niczym postępu, pokojowego współistnienia i dobrej zabawy.

22 stycznia 1963 roku prezydent Francji i kanclerz Niemiec w imieniu swych narodów podpisali w Paryżu traktat przyjaźni, zwany elizejskim, a pół roku później, 26 czerwca prezydent Stanów Zjednoczonych przed ratuszem w berlińskiej dzielnicy Schönenberg wyznał, iż jest berlińczykiem.

3 stycznia 1963 roku firma Telefunken zaprezentowała w Hanowerze system telewizji kolorowej PAL, a 9 lutego oblatano Boeinga 727 – prawdziwy lotniczy bestseller na całe nadchodzące ćwierćwiecze. Wkrótce zaś, 26 października podczas wystawy motoryzacyjnej w Turynie świat ujrzy pierwsze lamborghini.

22 marca 1963 roku Beatlesi wydali swój debiutancki album Please Please Me, 28 marca publiczność amerykańska po raz pierwszy obejrzała słynne Ptaki Alfreda Hitchcocka, 8 kwietnia Gregory Peck odebrał Oscara za rolę Atticusa Fincha w Zabić drozda Roberta Mulligana, a Sam Spiegel za najlepszy film roku – Lawrence z Arabii, zaś 12 czerwca odbyła się premiera superprodukcji filmowej (Kleopatra Josepha Mankiewicza), w której po raz pierwszy w historii kina gaża aktorska (dla odtwarzającej rolę tytułową Elizabeth Taylor) osiągnęła poziom miliona dolarów.

30 czerwca po raz ostatni papieskie skronie ozdobiła potrójna korona. 28 sierpnia na schodach waszyngtońskiego Lincoln Memorial Martin Luther King wyrzekł słynne: Mam marzenie. Cztery miesiące później 2 listopada z rąk własnych żołnierzy sterowanych przez CIA zginie prezydent Wietnamu Południowego Ngô Đình Điêm.

21 października 1963 roku kwadrans przed czwartą po południu sierżant Józef Franczak „Lalek” siedział w stodole należącej do Wacława Becia z Majdanu Kozic Górnych, niewielkiej wioski w województwie lubelskim, powiat Świdnik. Nie wiedział, że wieś otoczył oddział ZOMO i SB. Właśnie zbierał się do wyjścia i dopiero przez otwarte wrota dostrzegł zomowców. Cofnął się, wziął na ramię grabie i ruszył przez obejście, aby, udając gospodarza, jak gdyby nigdy nic minąć posterunki i wymknąć się do lasu. Niestety jeden z esbeków rozpoznał go i usiłował zatrzymać. „Laluś” rzucił się do ucieczki, strzelając z pistoletu, z którym nigdy się nie rozstawał. ZOMO odpowiedziało prawdziwą kanonadą z broni maszynowej. Franczak kluczył po wsi, odgryzając się ogniem z tetetki. Nie zdołał jednak dopaść zbawczych zarośli. Seria z „kałacha” przeszyła go na skos – przez klatkę piersiową, brzuch i nogę. Padł na twarz. Mordercy dobiegli doń i przewrócili go na wznak – wtedy skonał.

Tak zginął ostatni polski żołnierz drugiej wojny światowej – osiemnaście lat po formalnym, jakże wygodnym dla aliantów jej zakończeniu, dwadzieścia cztery lata po wyruszeniu na nią. W chwili gdy dosięgły go kule ostatni żołnierz wyklęty miał czterdzieści pięć lat.

Już nie wyklęci

Żołnierze Wyklęci – określenie, którym powszechnie dziś obdarza się ludzi zbrojnie sprzeciwiających się sowietyzacji Polski po rzekomym (a właściwie faktycznym, choć nie dla nas) zakończeniu drugiej wojny światowej, po raz pierwszy użyte w roku 1993 przez organizatorów wystawy na Uniwersytecie Warszawskim poświęconej antykomunistycznemu podziemiu, a spopularyzowane przez książkę Jerzego Ślaskiego o takim właśnie tytule – należałoby już, jak się wydaje, zrewidować. Dobre na początku lat dziewięćdziesiątych, w czasie odkrywania prawdy, wypełniania białych plam i budzenia zainteresowania, kiedy jeszcze królowała niepodzielnie komunistyczna frazeologia, dziś można z powodzeniem odłożyć do lamusa.

Czyż bowiem nie deprecjonuje ono bohaterów? A jednocześnie – wbrew intencjom jego autorów – czy nie nobilituje komuny? Wyklęci? Przez kogo – ciśnie się na usta pytanie. Przez komunistyczną sitwę – pada jedyna prawdziwa odpowiedź. Tymczasem klątwę nałożyć może jedynie uprawniony do tego organ, tym zaś samozwańcza władza komunistyczna żadną miarą nie była.

Ba, choć górowała liczebnie, cywilizacyjnie nie była dla polskich partyzantów nawet równorzędnym przeciwnikiem. Warto zauważyć, że na licznych zdjęciach wykonanych pośmiertnie żołnierzom antykomunistycznego podziemia są oni bez butów. Ten drobny szczegół więcej mówi o istocie ich walki niż opasłe tomy historycznych analiz. Zwłaszcza zaś o przeciwniku, który nie tylko nie wahał się obdzierać trupów, ale czynił to z prawdziwą rozkoszą. Buty szczególnie stanowiły dlań łup nie do pogardzenia (zaraz po zegarkach): pierwsza para dawała wytchnienie lumpenproletariackim stopom, kolejne – możliwość wymiany na niebagatelną objętość wódki, bez której, jak wiadomo, życie prawdziwego komunisty traci sens…

Dlatego choć z serca dana i tamtej chwili nader słuszna, po dwudziestu latach nazwa Żołnierze Wyklęci powinna odejść na zasłużoną emeryturę. Dziś już nie są wyklęci – przeciwnie: znaleźli swe w pełni zasłużone miejsce w panteonie narodowych bohaterów. I wyłącznie od nas zależy, czy w nim pozostaną (choć nie brakuje w naszym kraju zaplutych karłów komuny, którzy najchętniej ponownie by ich „wyklęli”).

Niezłomni i do końca wierni

Znacznie lepiej istotę rzeczy oddaje inne, rzadziej wobec nich stosowane określenie: Żołnierze Niezłomni. Tacy bowiem byli przede wszystkim – niezłomni w walce o niepodległość Ojczyzny i do końca wierni wojskowej przysiędze, obojętnie czy złożonej przed wrześniem 1939, czy po maju 1945 roku (ilu przecież było takich, co do Wojska Polskiego wstąpili w czterdziestym siódmym albo i ósmym, bo „za Niemca” mleko jeszcze mieli pod nosem), z której nikt ich przecież nie zwolnił.

Dlatego najlepiej widzieć w nich po prostu ostatnich legalnych żołnierzy Wojska Polskiego. W przeciwnym bowiem razie zmuszeni jesteśmy tworzyć mity: albo, jak komuniści, „bratobójczej wojny domowej”, albo, jak niektórzy historycy prawicowi, antykomunistycznego powstania – w obu przypadkach kreując rzeczywistość nieprawdziwą, odrębną od kończącej się (z perspektywy Londynu, Waszyngtonu i Moskwy) drugiej wojny światowej. Tymczasem nasz zbrojny opór przeciwko Armii Czerwonej (nie szkodzi, że częściowo w polskopodobnych mundurach i przy wsparciu garstki polskojęzycznych renegatów) w latach 1944–1949 (i później) to nic innego jak kontynuacja walki z tym samym wrogiem, który 17 września 1939 roku wespół ze swym niemieckim sojusznikiem rozpętał drugą wojnę światową.

Cóż z tego, że się później sojusze poodwracały i wskutek bałamutnej polityki Londynu wróg stał się „sojusznikiem naszych sojuszników”? Dla Polaków pozostał tym samym okupantem, który we wrześniu 1939 roku zabrał Lwów, Wilno i połowę kraju, a oto teraz wraca, by zabrać resztę. Ba, nawet więcej – by, jak w Mateuszowej Ewangelii, nie tylko ciało zabić, lecz i duszę zatracić w piekle. Czyż więc mieli – jak sobie tego życzyli nasi fałszywi alianci z Zachodu – witać go jak wyzwoliciela?

Nadal groźni

Pamięć Żołnierzy Niezłomnych, do końca wiernych niepodległej Rzeczypospolitej, czcić dziś powinniśmy głównie za brak złudzeń: za to, że nie dali się ponieść hurraoptymistycznemu nastrojowi świata dramatycznie chylącego się ku lewicy, lecz trzeźwo oceniając sytuację, nie wypuścili broni z ręki. A do nierównej walki stanęli kierowani bynajmniej nie samobójczą misją „składania życia na ołtarzu ojczyzny” czy tym podobnymi frazesami, lecz nadzieją, że zdusiwszy Belzebuba, wolny świat pogromi Beliala. Brutalnie pozbawieni tej nadziei żyli prawem wilka, walcząc już tylko o przetrwanie.

Ci z nich, którzy przeżyli bój, zdradę, więzienie, tortury, przez cztery dekady nosili piętno bandytów i faszystów. Ci, którym udało się wywieść w pole gończe psy bolszewii, dalej drżeli z obawy przed dekonspiracją. W „ludowej” Polsce byli obywatelami drugiej kategorii, przed którymi (jak również przed ich dziećmi) zamknięto na głucho wiele sfer życia.

W ostatniej ofensywie drugiej wojny światowej, podjętej 13 grudnia 1981 roku przez tych, którzy swe oficerskie szlify zdobywali mordując polskie wojsko, ponownie poszli na pierwszy ogień – wielu z nich, pomimo piątego, szóstego, nawet siódmego krzyżyka na karku, trafiło do obozów dla internowanych. To najlepszy dowód, że komuna naprawdę się ich bała. I wciąż się boi.

Jerzy Wolak

Gdy na świecie pogrzebano wspomnienie II wojny światowej – w Polsce Żołnierze Niezłomni nadal walczyli

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(9)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie