Komedie Woody Allena niosłyby ze sobą stokroć większą wartość, gdyby reżyser był „nasz”, gdyby chciał choć na chwilę pochylić się nad religijnością ludzkiej natury. W jego najnowszym filmie, zainspirowanym powieściami Dostojewskiego, aż prosi się o szczyptę morału zahaczającego o duchową sferę życia człowieka.
Naukowiec, filozof – wielki umysł, który nagle znajduje się na dnie. Nie cieszy go nic – ani praca, ani nawiązywanie relacji z drugim człowiekiem, ani nawet impreza w studenckim gronie. Gra w rosyjską ruletkę to dla niego świetna szansa na zakończenie całego pasma życiowych porażek. Intelektualista znudzony męczącą perspektywą wiecznego teoretyzowania, czytania kolejnych tomów książek, pisania filozoficznych rozpraw. Miłośnik Dostojewskiego, dla którego historia nieszczęsnego Raskolnikowa to jedynie orzeźwiające i przynoszące ulgę katharsis. W życiu kogoś takiego jak Abe nie może już nigdy pojawić się choćby promyk nadziei na lepsze życie. Nawet miłość młodej, pięknej studentki nie jest w stanie poprawić jego kondycji.
Wesprzyj nas już teraz!
Punktem zwrotnym może się stać dopiero moment, gdy Abe zapragnie – wzorem niezapomnianego Raskolnikowa – uwolnić świat od pewnej moralnej miernoty: wybitnie bezwzględnego sędziego. Snucie planu idealnej zbrodni otworzy w życiu filozofa zupełnie nowy rozdział.
Tym razem Woody Allen postanowił zakpić z „wielkich umysłów” rozważających o Kancie i Heideggerze, ludzi pogrążonych w labiryntach teorii prowadzących do prostego wniosku: intelekt sam w sobie to nie wszystko, potrzebny jest czyn. Niezbyt to wyrafinowane odkrycie i trochę czerstwy dowcip – myślimy, widząc jak reżyser w swoim najnowszym filmie wyśmiewa intelektualistę, którego „jedynym” życiowym zadaniem jest czytanie książek i pisanie. Dlatego usiłuje popchnąć go do czynu o bardzo poważnych konsekwencjach, niemal tak poważnych, jak te, które spotkały bohatera Zbrodni i kary. Z tą wszak różnicą, że nieszczęsny Raskolnikow chciał spróbować zacząć żyć od nowa, natomiast bohater Nieracjonalnego mężczyzny o żadnych przemianach słuchać nie chciał.
Intelektualne manowce
Aż „strach” pomyśleć, co by się stało, gdyby Woody Allen był „nasz”. Gdyby zamiast ateistą z życiorysem znaczonym mrocznymi grzechami hollywoodzkiego showbiznesu był przyzwoitym katolikiem. Allen jest bowiem świetnym obserwatorem, wyzutym jednak z refleksji metafizycznej. Właśnie dlatego jego filmom brakuje momentami większego wyrafinowania, szczerych pytań o Boga i Jego miejsce we współczesnym świecie. W Nieracjonalnym mężczyźnie o takie dylematy aż się prosiło, nawet jeśli konwencja filmu była po Allenowsku lekka, z szelmowskim przymrużeniem oka. Reżyser zadrwił bowiem nie tylko z maniery naukowego tkwienia w teoriach oraz z męskiego kryzysu wieku średniego, ale wziął też na tapetę Dostojewskiego łykając jego egzystencjalne refleksje, by postawić bohaterowi kilka, niezbyt trudnych zresztą, pytań.
Jak można się domyślić, Allen pominął w swoim filmie Boga całkowicie. Potraktować Dostojewskiego jako inspirację i nie zmieścić w tworzonym tak dziele elementu religijnego to, jak gdyby sięgnąć do Trylogii Sienkiewicza machnąwszy ręką na patriotyczną emfazę. Allen potrafił zapomnieć o tym, że Dostojewski, gdy wrócił z zesłania, po flircie z socjalistami stał się wielkim krytykiem zachodniego ateizmu. W imię czego – to już inna kwestia. Nie można jednak pominąć przestróg, jakie kierował on pod adresem ówczesnych ludzi nauki („Nie usuwajcie wcześniej Boga, zanim nie udowodnicie matematycznie, że nie istnieje” – Z notatników), krytykując pośpiech, z jakim pozytywiści kwestionowali istnienie Absolutu, zgromadziwszy jeszcze „zbyt mało potrzebnych faktów”. To słowa, które idealnie mogłyby pasować do nieszczęsnego Abe, unieszczęśliwionego przez Allena depresją i duchową pustką.
Pamiętajmy jednak, że twórca Nieracjonalnego mężczyzny nie chciał filmować Braci Karamazow a Dostojewskiego wykorzystał cynicznie, jako inspiratora ciekawej opowiastki o zbrodni. O mordzie, którego przyczyny nie leżą ani w afekcie, ani w okrucieństwie lecz w przekonaniu, że jest się kimś na tyle wspaniałym, by decydować o ludzkim życiu, by uwalniać świat od kanalii, nierzadko licznie reprezentowanych wśród naszych sąsiadów, znajomych czy przypadkowo spotkanych ludzi. Allen zafascynował się słynnym wyznaniem Raskolnikowa: „Postawiłem sobie kiedyś pytanie, co zrobiłby na moim miejscu na przykład Napoleon, gdyby dla rozpoczęcia kariery miał pod ręką nie Tulon, nie Egipt, lecz po prostu jakąś śmieszną starowinę (…)”. O reszcie dialogu nieszczęsnego mordercy z zaczytaną w Biblii Sonią reżyser już jednak zapomniał, ograniczając aspiracje swojego bohatera do maniakalnej fascynacji decydowania o tym, kto zasługuje na życie, a kto tego zaszczytu nie powinien dostąpić.
Pytania bez odpowiedzi
Ateizm Allena kastruje jego filmy z pasjonujących zakończeń. Ostentacyjne obnoszenie się z chłodną racjonalnością, bądź też zimne szafowanie nawet najbardziej błyskotliwymi żartami nie ubogaca komedii Allena tak, jak mogłaby ją podnieść refleksja nad religijnością natury ludzkiej, niekoniecznie tak zaskakująco płytka i poboczna, jak w Magii w blasku księżyca. W przypadku Nieracjonalnego mężczyzny posłużenie się Dostojewskim dało sędziwemu reżyserowi szanse na postawienie samemu sobie kilku nowych pytań. Nie skorzystał. Ale pocieszające jest, że wciąż może je sobie zadać, w każdej chwili. Choć czas gra na jego niekorzyść.
Krzysztof Gędłek
Nieracjonalny mężczyzna (Irrational man), scen., reż. Woody Allen, wyk. Joaquin Phoenix, Emma Stone, Parker Posey, Jamie Blackley. USA 2015.