„Mamy odwrócony fenomen. Tak jak grypa zniknęła w czasie COVID, robiąc mu miejsce (…) tak teraz następuje zmiana”, zauważa na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Jerzy Karwelis.
Publicysta zauważa, że „grypa nagle wraca” i to dokładnie w momencie, gdy koronawirus znika. „Widać, że spadająca liczba zakażeń koronawirusem jest wypełniana grypą. Skąd to się bierze? Po pierwsze – grypę do tej pory diagnozowało się u lekarza na podstawie objawów, nikt nikomu niczego do nosa nie pchał, nie izolował rodzin i nie posyłał na obowiązkową kwarantannę, nie zamykał zakładów pracy. Cały cyrk zaczął się od tego, że zaczęliśmy się – na koronę – testować. I widać już, że te testy – nie ma innego wytłumaczenia dla wyparcia jednej choroby przez drugą – po prostu mieszały je obie”, tłumaczy.
W ocenie autora „Do Rzeczy” problemem są same testy. „Te nie tylko często nie rozróżniały poczciwej grypy od śmiertelnego koronawirusa, ale w dodatku – wedle wielu badań – dawały w ponad połowie przypadków fałszywie pozytywne rezultaty”, dodaje.
Wesprzyj nas już teraz!
„Widzę coraz bardziej, że gdyby nie te testy, to nic wielkiego by się nie działo. Ale zareagowaliśmy nadmiarowo i potem widzieliśmy już efekty nie wirusa, ale ludzkiego kombinowania z dostępem do służby zdrowia. I potem – jak test PCR z grypą i COVID – sami myliliśmy dwie różne materie: efekty samego wirusa i efekty kardynalnych błędów, kiedy zdecydowano, że medycyna nie będzie leczyć pacjentów”, podsumowuje Jerzy Karwelis.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TK