– Otrzymywaliśmy zupełnie sprzeczne komunikaty, bo z jednej strony przygotowywane były specjalne obchody 70. rocznicy mordu katyńskiego, a z drugiej strony mieliśmy oświadczenia ambasadora [Władimira Grinina – red.], który mówił, że nie za bardzo wie, czy ktoś leci do Smoleńska. To był pierwszy sygnał, który już wtedy powinien być odczytywany przez polskie służby specjalne jako element jakiejś gry – mówi w rozmowie z Polskim Radiem gen. Andrzej Kowalski, były szef Służby Wywiadu Wojskowego.
Gen. Kowalski podkreślił, że pierwsze sygnały niezrozumiałej rozgrywki dyplomatycznej pojawiły się już w 2009 r., kiedy ówczesny ambasador Rosji w Polsce rozpoczął „dosyć dziwną grę”.
– Otrzymywaliśmy zupełnie sprzeczne komunikaty, bo z jednej strony przygotowywane były specjalne obchody 70. rocznicy mordu katyńskiego, a z drugiej strony mieliśmy oświadczenia ambasadora, który mówił, że nie za bardzo wie, czy ktoś leci do Smoleńska (Grinin utrzymywał, że nie dostał informacji o udziale prezydenta RP w uroczystościach w Katyniu – red.) To był pierwszy sygnał, który już wtedy powinien być odczytywany przez polskie służby specjalne jako element jakiejś gry – zauważył wojskowy.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak przekonuje, na te niecodzienne propozycje skwapliwie odpowiedziała strona rządowa. – Po polskiej stronie rozpoczął się z kolei dziwny „kontredans”, czy wizyta będzie jedna, czy będą dwie. W końcu zapadła decyzja, że premier i prezydent polecą osobno – przypomina. Natomiast kluczowa z perspektywy dalszych wypadków była samotna podróż do Moskwy ówczesnego szefa KPRM, Tomasza Arabskiego, który ustalał przebieg wizyty ówczesnego premiera Donalda Tuska.
– Spotkanie (…) było dosyć dziwne. Okazało się, że po oficjalnych rozmowach spotkano się wieczorem 17 marca w restauracji, a w rozmowie uczestniczył także Igor Sieczyn. Mamy więc z jednej strony Tomasza Arabskiego, z pewnością zdolnego i dobrze wykształconego, ale jednak stosunkowo młodego i na pewno o dość małym doświadczeniu, jeśli chodzi o rozgrywanie poważnych gier politycznych. Natomiast z drugiej strony mamy Uszakowa – człowieka o bardzo dużym wyrobieniu dyplomatycznym, dobrze przygotowanego, by sprawnie realizować powierzony scenariusz oraz Igora Sieczyna – byłego oficera KGB, według niektórych drugiego człowieka po Putinie, który w jego imieniu dozorował rosyjskie służby specjalne – relacjonuje gen. Kowalski.
Choć do dzisiaj nie znamy kwestii omawianych na spotkaniu, w ocenie szefa służb minister Arabski w starciu z rosyjskimi wyjadaczami „nie miał żadnych szans”. – Możemy być pewni, że ci dwaj wytrawni gracze byli w stanie omawiać z nim rzeczy z pozycji siły i to oni narzucali schemat tego, co się będzie działo – przekonuje.
Były szef SWW podkreśla, że Arabskiemu powinien towarzyszyć przynajmniej ktoś w randze I sekretarza ambasady, a sam urzędnik państwowy tej rangi znajdować się pod stałą opieką służb dyplomatycznych. Co więcej, decyzja o samodzielnej wizycie miała zostać podjęta na życzenie KPRM, co stanowi wyłom w standardach dotyczących przygotowania zagranicznej delegacji służbowej.
– To był jeden z bardzo poważnych błędów, a jednocześnie niesamowicie silny sygnał dla Rosjan, że to oni zaczynają moderować tę sytuację. Zasadne jest pytanie, czy skoro polskie służby i dyplomacja były wyłączone, to ogrywany był jakiś poufny scenariusz w atmosferze dogadywania się ze stroną rosyjską? Niestety trzeba powiedzieć, że to polski rząd oddał wszystkie atuty w ręce rosyjskie – przekonuje były szef Służby Wywiadu Wojskowego.
Źródło: PolskieRadio24.pl
PR