„Wszystko, co jest w pozycji wyprostowanej, jest tendencyjne i wskazuje na męskość (…) Nawet wznoszące się ku niebu wysokie wieże kościelne, które penetrują daną miejscowość” – tak Ute Brandes, niemiecka profesor gender studies, tłumaczyła meandry wykładanej przez siebie „teorii”. Równocześnie, jak zauważa Harald Martenstein, „stanowiska pracowników naukowych w instytutach badań nad równością płci niezmiennie rosną jak grzyby po deszczu”.
Dziś najprężniejszą organizacją zajmującą się w Niemczech gender studies jest założona w roku 1986 Sieć Badań nad Kobietami i Równością Płci. Zrzesza ona 105 profesorów oraz 141 pracowników naukowych z 30 uczelni działających na terenie Nadrenii Północnej-Westfalii. „Pod względem projektów badawczych prowadzonych w oparciu o teorię gender sieć tą można zaliczyć do krajowej czołówki” – informuje „Die Zeit”. W tym samym landzie władze finansują badania tak przełomowe, jak „Tendencyjne wskazywanie na różnice płci w materiałach pedagogicznych i dydaktycznych” czy „Męskość w pracy socjalnej”.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak czytamy na łamach „Die Zeit”, jedną z najważniejszych dziś popularyzatorek „teorii” gender jest Uta Brandes, pracująca w Międzynarodowej Szkole Designu w Köln. Jako uznany „autorytet” w swoim zakresie stanowisko profesorskie piastuje już od roku 1995. Jej sława ją wyprzedza, w trakcie swojej bujnej kariery tłumaczyła już, że „lampy stojące, jak i wszystkie przedmioty w pozycji wyprostowanej, odwołują się do mężczyzn – w domyśle ciemiężą kobiety”. Brandes pracowała m. in. „nad zachowywaniem się kobiet i mężczyzn przy automatach biletowych”, co pozwoliło jej stwierdzić, że „kobiety zastanawiają się dłużej zanim nacisną odpowiedni guzik, zaś mężczyźni zaś nie boją się niepowodzeń”. Uwagi te, jak zauważa Martenstein, „miały się także odnosić do rozważnej niemieckiej kanclerz Merkel” i jej bardziej otwartego socjaldemokratycznego rywala – Peera Steinbrücka.
Brandes wiele uwagi poświęciła „oczyszczaniu języka”, które oznacza także wprowadzenie nowych, wyemancypowanych form wszystkich zawodów. Zabieg ten miałyby oczywiście dotyczyć także języka angielskiego, w tym słów „teacher” i „professor”, które powinny przyjąć postępową formę „teacheress” i „professoress”. Takie formy zadomowiły się już na uniwersytetach w Lipsku i Poczdamie. Przed kilkoma miesiącami do statutów regulujących działalność tych placówek dodano zapis, według którego „wszystkie zawody pełnione na uczelni będą miały wyłącznie formę żeńską, łącznie z profesorami”. Pracownicy nauki zatrudnieni na etapach profesorskich stali się tym samym „profesorkami”.
Co nie dziwi, niemieckie gender studies z nieskrywaną niechęcią traktuje ustalenia nauk przyrodniczych i medycznych. Efekty badań prowadzonych na gruncie tych „wstecznych” dyscyplin nazywane bywają „męskimi instrumentami” służącymi „ciemiężeniu kobiet”. O tym świadczyć ma… „fakt wykazywania w prowadzonych badaniach wrodzonych różnic między kobietą i mężczyzną”.
Liderki „gender studies” wykluczają naukową dyskusję i falsyfikację. Dotyczy to także myśli, iż kwestie z którymi walczą, mogą choć w ograniczonych zakresie wynikać z różnic biologicznych. Tymczasem, jak podkreślał psycholog profesor Richard Lippa z Uniwersytetu Kalifornijskiego, „nawet uwarunkowania społeczne i kulturowe nie są w stanie całkowicie zmienić wrodzonych predyspozycji biologicznych kobiet i mężczyzn”. Niemiecka socjolog Gabierl Kuby ostrzega, że „w przypadku gender możemy już mówić o rewolucji antropologicznej. Jeszcze nigdy w dziejach ludzkości nie poddano w wątpliwość tego, co oznacza bycie kobietą lub mężczyzną (…) To także jeden z największych buntów przeciwko Bogu”.
Źródło: Die Zeit, katholisches.info
Klaud