Na łamach uznanego pisma naukowego „New England Medical Journal” ukazał się tekst autorów sprzeciwiających się podawaniu informacji o płci na aktach urodzenia. Zdaniem autorów te opisy są zbędne z klinicznego punktu widzenia. Pokazuje to ciąg dalszy transgenderowego obłędu sięgającego nawet poważnych pism naukowych.
Profesor Jessica A. Clarke, Vadim Shteyler i Eli Y. Adashi na łamach prestiżowego pisma naukowego „New England Medical Journal” argumentują przeciwko podawaniu płci na certyfikatach urodzenia. Jak czytamy w streszczeniu ich tekstu „opisy płci na certyfikacie narodzin nie oferują żadnej klinicznej użyteczności i mogą być szkodliwe dla osób interseksualnych i transgenderowych”. Ich zdaniem odstąpienie o tych opisów (ang. „moving such designations below the line of demarcation”) nie oznaczałoby rezygnacji z funkcji, jakie certyfikat pełni dla zdrowia publicznego.
Wesprzyj nas już teraz!
Vadim Shetyler to profesor-asystent medycyny na Uniwersytecie Brown. Pracuje ponadto w szpitalu. Z kolei Jessica A. Clarke to profesor prawa na Vanderbilt Law School, zajmująca się problematyką orientacji rasowej, genderowej oraz niepełnosprawności. Natomiast Eli Y. Adashi to były dziekan nauk medycznych i biologicznych na Brown University i ginekolog. Z kolei jak zauważa Andrea Widburg na łamach „American Thinker”, „New England Medical Journal” to jeden z najbardziej prestiżowych pism medycznych na świecie. Wspomniani autorzy również są poważnymi ludźmi. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że wykorzystują nimb profesjonalizmu do promocji absurdu.
Autorzy ci – przekonuje Widburg – twierdzą, że z powodu minimalnego odsetka osób, które nie identyfikują się z biologiczną płcią, należy odejść od przedstawiania istotnej informacji na akcie urodzenia. Tymczasem tak zwany transgenderyzm nie jest uzasadniony medycznie, ale pozostaje rzadkim problemem psychologicznym, powiązanym z traumami okresu dzieciństwa. Jak podkreśla publicysta „American Thinker” rzeczywistość nie jest konstruktem umysłu, a jej odrzucanie może prowadzić do tragicznych konsekwencji społecznych.
Pod pozorem nauki dochodzi więc do uprawiania ideologii, negującej podstawy rzeczywistości i zdrowy rozsądek. W kontekście genderowego szaleństwa przypominają się też słowa Benedykta XVI z 2012 roku. Jak mówił wówczas papież „człowiek kwestionuje, że ma uprzednio ukonstytuowaną naturę swojej cielesności, charakteryzującą istotę ludzką. Zaprzecza swojej własnej naturze i postanawia, że nie została ona jemu dana jako fakt uprzedni, ale to on sam ma ją sobie stworzyć. (…)”. „Tam, gdzie wolność działania staje się wolnością czynienia siebie samego, nieuchronnie dochodzi do zanegowania Stwórcy, a przez to ostatecznie dochodzi także do poniżenia człowieka w samej istocie jego bytu, jako stworzenia Bożego, jako obrazu Boga” – dodał.
Źródła: americanthinker.com / New England Journal of Medicine / niedziela.pl
mjend