Były prezydent USA George W. Bush powiedział, że cięcia podatkowe wdrożone przezeń w 2001 i 2003 roku pomogły zmniejszyć efekt kryzysu i powinny być kontynuowane.
„Myślę, że dzięki utrzymywaniu niskich podatków pomogliśmy buforować trudną sytuację gospodarczą” – powiedział Bush magazynowi „Forbes”. „Podnoszenie podatków wyrywa kapitał z rąk tych, którzy są w stanie tworzyć miejsca pracy. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że aż 70 procent nowych miejsc zatrudnienia powstaje w małych firmach, które obecnie płacą specjalną stawkę podatku dochodowego”.
Wesprzyj nas już teraz!
Bush podkreślił też, że jeśli celem administracji ma być rozwój sektora prywatnego, polityka podatkowa nie może zniechęcać przedsiębiorców do zatrudniania pracowników, a zatem tworzenia miejsc pracy. Jest to też według niego argument przeciwko zwiększaniu opodatkowania najlepiej zarabiających, gdyż jest to nic innego, jak likwidacja możliwości najmowania przez nich nowych ludzi do pracy.
Bardzo ważne w wypowiedzi byłego prezydenta jest zdanie, iż powinno się wreszcie zrozumieć, że celem gospodarki nie jest wzrost sektora publicznego, ale prywatnego.
Jak można się było spodziewać, od tez Busha odcięli się Demokraci. Robert Reich, członek administracji z czasów jeszcze Billa Clintona powiedział, że nie może być tak, iż najbogatszym Amerykanom zostawia się procentowo najwięcej dochodu od 1920 roku, zaś równocześnie płacą oni najniższe podatki od 30 lat. Nie do końca wiadomo, jaki udział w wypracowaniu tych dochodów ma pan Reich i jego partyjni koledzy, że tak ochoczo chcą je odbierać.
W kontekście przywołanej opinii George’a Busha (rozsądnej, choć akurat temu politykowi łatkę nieumiejętności wypowiadania takowych skutecznie przypięto), widać, jak ważne są zbliżające się wybory w Stanach Zjednoczonych, i jak duża pojawia się szansa na zaprezentowanie w nich dwóch skrajnie przeciwstawnych wizji myślenia o gospodarce.
Piotr Toboła