Czy wiara musi się przekładać na politykę? Czy katolikowi nie wolno, kierując się własnym rozumem, poprzeć w wyborach dowolnej kandydatury? Te wątpliwości na nowo rozgrzewa nadchodząca druga tura wyborów prezydenckich. Relatywistyczna atmosfera postmodernizmu i wycofania Kościoła z przestrzeni publicznej zachęca, by sądzić, że to, kto na kogo głosuje, to prywatna sprawa. O żadnej powinności moralnej nie ma ponoć w tej kwestii mowy. Wolność opinii i swoboda sumienia. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Mamy obowiązek starać się o zachowanie choć resztek chrześcijańskiego porządku w naszych państwa. Pod żadnym pozorem nie powinniśmy uprawdopodabniać zwycięstwa Trzaskowskiego. Pośrednio przyczynilibyśmy się bowiem w ten sposób do grzechu.
Polityka bez wiary?
Chętnie oddziela się dziś religię od polityki. „Nowocześnie” jest uważać za chrześcijańskie przedsięwzięcie w społeczeństwie to jedynie, co sprowadza się do działań charytatywnych, wsparcia ubogich i dialogu społecznego. Sądzić, że w państwie bezdyskusyjnie trzeba szanować prawo moralne i boskie, to już obskurantyzm.
Wesprzyj nas już teraz!
Doczekaliśmy się w ostatnich latach kilku przykładów tej nowej „katolickiej” polityczności. Ot – Joe Biden, Szymon Hołownia. Po jednym i drugim ambicji co do przepajania prawa, kultury i instytucji publicznych chrześcijańską treścią nie widać. Żeby tylko! Przecież oznaczałoby to narzucanie katolickiego światopoglądu pluralistycznemu społeczeństwu! A wszak państwo powinno być oddzielone od religii…Skoro tak, to również wszystko, czego wiara uczy, jest subiektywnym wyborem i nie ma prawa przekładać się na politykę.
Nic bardziej mylnego. Kościół uczy zdecydowanie, że społeczeństwa mają – jak i jednostki – swoje zobowiązania wobec Boga. Leon XIII w encyklice „Immortale Dei” wskazywał, że władza świecka powinna troszczyć się o rozrost wiary i choć pozostaje odrębna od duchownej, to nigdy nie może ignorować zasad religii, czy występować przeciw wolności Kościoła. Społeczeństwo powinno również postępować zgodnie z prawem boskim i naturalnym.
Papież klarownie wyjaśnił powody, dla których podobne zadania stoją przed wspólnotami. Mają one obowiązek zabezpieczać szczęście swoich członków. Nie mogą im zatem przeszkadzać w osiągnięciu pełnej i ostatecznej szczęśliwości – to jest zbawienia wiecznego.
„Natura nie stworzyła społeczeństwa w tym celu, aby człowiek szukał w nim. Albowiem społeczeństwo nie jest samo w sobie celem i ostatecznym kresem i człowiek nie jest stworzony wyłącznie dla społeczeństwa, lecz celem każdego społecznego związku jest, aby pomagał jednostkom w osiąganiu celu, wyznaczonego im przez Boga. Zatem obywatelskie społeczeństwo, które by się starało stworzyć doczesny dobrobyt i wszystko, co życie może uczynić pięknym i miłym, a które by w administracji i wszystkich sprawach publicznych pomijało Boga i nie uwzględniało praw moralnych nadanych przez Boga: takie społeczeństwo z pewnością nie odpowiedziałoby swemu przeznaczeniu i byłoby tylko na zewnątrz pozornie, ale nie w rzeczywistości i prawdzie, prawnie istniejącym związkiem społecznym”, pisał Ojciec święty w poświęconej obowiązkom chrześcijan encyklice „Sapientiae Christianae”.
Pożądany kształty społeczeństwa chrześcijańskiego Leon XIII wskazywał również w „Immortale Dei”: „Społeczność tak urządzona, powinna oczywiście publiczna czcią zadość czynić wielkim i licznym obowiązkom, które łączą ją z Bogiem. Przyrodzony rozum, jak każdego w szczególności obowiązuje do świętej i religijnej czci Boga, bo w Jego ręku jesteśmy, od Niego pochodzimy, do Niego dążymy, tak ten sam też obowiązek kładzie na ludzkie społeczności. Albowiem ludzie, w wspólne złączeni towarzystwo, niemniej jak każdy zasobna, w Boskiej są mocy; więc niemniejszą też wdzięczność jak każdy w szczególności, winno społeczeństwo Bogu, któremu zawdzięcza swój początek, pod którego opieką trwa i niezliczone dobra za Jego łaska ustawicznie odbiera. Jak więc nikomu nie wolno zaniedbywać swych obowiązków względem Boga, ale najpierwszą powinnością każdego jest wyznawać dusza i życiem religię, i to niejaką się komu podoba, lecz tę, którą Bóg przykazał i wobec innych wyłącznie nacechował znakami prawdy pewnymi a niewątpliwymi: podobnież i państwa nie mogą bez zbrodni tak sobie postępować, jak gdyby Boga zupełnie nie było, lub odrzucać od siebie troskę o religię, jako niepotrzebną i do niczego nieprzydatną, lub wreszcie obojętnie dobierać sobie z wielu religii to, co się właśnie podoba; lecz mają ścisły obowiązek w ten sposób Boga czcić, w jaki sam Bóg nauczył, iż chce być czczony. A przeto święte powinno być u panujących Imię Boże”.
W nadchodzącej drugiej turze wyborów nie mamy raczej szans na wybór polityka, który systemowo dążyłyby do wypełnienia tych wskazań. To truizm. Skoro nie możemy całą nasza narodową wspólnotą oddawać Bogu czci, powinniśmy dbać o zachowanie chociaż prawa naturalnego. To zasada, której wciąż możemy bronić stając nad wyborczymi kartami, a nawet bronić musimy.
„Gdy prawa państwa zbaczają od prawa Bożego, gdy sprzeciwiają się prawom religii chrześcijańskiej i Kościoła, gdy naruszają nawet władzę Jezusa Chrystusa w osobie najwyższego Jego Namiestnika, wtenczas zdrożnym jest ich słuchać, obowiązkiem zaś opierać się im i to nie tylko w interesie Kościoła, lecz także we własnym interesie państwa samego, na którego zgubę wszystko obrócić się musi, co się dzieje z krzywdą religii”, czytamy o tym zobowiązaniu w „Sapientiae Christianae” Leona XIII.
Myli się zatem ten, kto sądzi, że katolik może zupełnie swobodnie wybierać kandydata, nie dbając o sprawy „światopoglądowe”. Fakt ten zdecydowanie podkreślił w „Evangelium Vitae” papież Jan Paweł II. Polski Ojciec święty przypominał, że obywatelom nigdy nie wolno wspierać tych polityków, którzy forsują w polityce moralne zło. Problem ten Karol Wojtyła odnosił przede wszystkim do dzieciobójstwa i eutanazji, wymierzonych przeciwko piątemu przykazaniu.
„Nie ulega wątpliwości, że zadanie prawa cywilnego jest inne niż prawa moralnego, a zakres jego oddziaływania węższy. Jednak w żadnej dziedzinie życia prawo cywilne nie może zastąpić sumienia ani narzucać norm, które przekraczają jego kompetencje, do których należy ochrona wspólnego dobra osób poprzez uznanie i obronę ich podstawowych praw, umacnianie pokoju i moralności publicznej. Zadaniem prawa cywilnego jest bowiem ochrona ładu społecznego opartego na prawdziwej sprawiedliwości, tak abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością (1 Tm 2, 2). Właśnie dlatego prawo cywilne musi zapewnić wszystkim członkom społeczeństwa poszanowanie pewnych podstawowych praw, które należą do natury osoby i które musi uznać i chronić każde prawo stanowione. Wśród nich pierwszym i podstawowym jest nienaruszalne prawo do życia każdej niewinnej ludzkiej istoty (…)”, czytamy w encyklice Jana Pawła II.
„Otóż to nauczanie odnosi się przede wszystkim i bezpośrednio do ludzkiego ustawodawstwa, które nie uznaje podstawowego i pierwotnego prawa każdego człowieka do życia. Tak przerywanie ciąży i eutanazja są zatem zbrodniami, których żadna ludzka ustawa nie może uznać za dopuszczalne. Ustawy, które to czynią, nie tylko nie są w żaden sposób wiążące dla sumienia, ale stawiają wręcz człowieka wobec poważnej i konkretnej powinności przeciwstawienia się im poprzez sprzeciw sumienia”, dodawał polski papież.
„Tak więc w przypadku prawa wewnętrznie niesprawiedliwego, jakim jest prawo dopuszczające przerywanie ciąży i eutanazję, nie wolno się nigdy do niego stosować ani uczestniczyć w kształtowaniu opinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mu poparcia w głosowaniu”, konkludował Karol Wojtyła.
To stanowisko zaatakować próbował niedawno Roman Giertych. Przedstawiciel antyklerykalnej Koalicji Obywatelskiej przekonywał, że o ile samej aborcji wprost wierzącym popierać nie wolno – to jednak nie znaczy, że głos na Trzaskowskiego jest zakazany.
„Dlaczego ja, katolik, głosuję na Trzaskowskiego? Wielu moich katolickich znajomych zadaje mi to pytanie i przypomina, że przecież zostałem odwołany z funkcji wiceszefa klubu KO za to, że nie chciałem poprzeć projektu Anny Marii Żukowskiej o aborcji, a Trzaskowski ten projekt popiera. Zawsze im wtedy przypominam to, co napisał Joseph Ratzinger jeszcze gdy był prefektem Kongregacji Nuaki Wiary u Jana Pawła II. 1 lipca 2004 roku w liście do biskupów amerykańskich napisał tak: Jeśli natomiast katolik nie podziela stanowiska kandydata popierającego aborcję i/lub eutanazję, ale głosuje na niego z innych powodów, jest to uznawane za daleką współpracę materialną, która może być dopuszczalna w obecności proporcjonalnie ważnych powodów. Otóż ja mam bardzo ważne powody aby głosować na Trzaskowskiego”, przekonywał polityk frakcji Tuska.
Następnie Roman Giertych podał listę powodów, które jego zdaniem taką decyzję uzasadniają. Spotykamy na niej cały zbiór zarzutów pod adresem osobistej uczciwości Nawrockiego, jego opis jako fatalnego kandydata, człowieka z wątpliwą przeszłością, uzależnionego od Jarosława Kaczyńskiego, który rządził będzie krajem z tylnego fotela.
Wbrew mniemaniu Giertycha, na takich podstawach nie można usprawiedliwić głosu na kandydata KO. Nie ma żadnej proporcjonalności między awersją do Nawrockiego, a dzieciobójstwem. Przyczynienie się do popełniania w kraju wewnętrznie złego czynu – i to tak przerażającego jak morderstwo – oznacza tragedię większą, niż obsadzenie na prezydenckim fotelu kandydata, którego uważamy za niekompetentnego.
Konferencja Episkopatu USA zajmując się tym tematem wyjaśniała, że poparcia zwolennika aborcji nie można uzasadnić sympatią partyjną czy osobistymi przekonaniami. „Mogą pojawić się sytuacje, w których katolik, który sprzeciwia się nieakceptowalnemu stanowisku kandydata w sprawie rozwiązań promujących wewnętrznie zły akt, może zdecydować, by poprzeć tego kandydata z powodu innych moralne kluczowych powodów. Głosowanie w ten sposób byłoby możliwe jedynie z prawdziwe kluczowych powodów moralnych, a nie w wąskim interesie, z powodu preferencji partyjnych lub z powodu ignorowania wielkiego zła moralnego. Gdy wszyscy kandydaci stoją na stanowiskach, które promuje wewnętrznie zły akt, sumienny wyborca staje naprzeciw dylematu”, pisali w dokumencie pasterze amerykańskich diecezji.
„W podejmowaniu decyzji wyborczej kluczowym dla katolików jest, by kierowali się dobrze uformowanym sumieniem, które rozumie, że nie wszystkie sprawy mają podobny ciężar moralny i, że moralny obowiązek sprzeciwu wobec polityki wspierającej wewnętrznie złe czyny powinny mieć szczególne znaczenie dla naszego sumienia i działania”, czytamy w biskupiej deklaracji poświęconej formowaniu sumień wiernych do aktywności obywatelskiej.
Warto nawiązać do encykliki „Evangelium Vitae” Jana Pawła II. Dobrze wyjaśnia ona racje, jakie stoją za takimi wskazaniami. „Negatywne nakazy moralne, to znaczy te, które uznają wybór określonego czynu za moralnie niedopuszczalny, mają dla ludzkiej wolności wartość absolutną: obowiązują zawsze i we wszystkich okolicznościach, bez żadnych wyjątków. Wskazują, że wybór określonych postaw jest radykalnie sprzeczny z miłością do Boga i z godnością osoby, stworzonej na jego obraz: takiego wyboru nie można zatem uzasadnić żadną dobrą intencją ani konsekwencją; pozostaje on w jaskrawej sprzeczności z komunią między osobami i przeciwstawia się podstawowej decyzji podporządkowania własnego życia Bogu”, czytamy w dokumencie polskiego papieża.
Dalej: „Już w tym sensie negatywne nakazy moralne spełniają niezwykle ważną funkcję pozytywną: zawarte w nich bezwarunkowe nie określa nieprzekraczalną granicę, poniżej której człowiek wolny nie może schodzić, a zarazem wskazuje pewne minimum, które musi on zachowywać i od którego musi rozpocząć wypowiadanie niezliczonych tak, zdolnych ogarniać stopniowo cały horyzont dobra”.
Aby jakiekolwiek proporcjonalne dobro mogło z naszych decyzji wynikać, muszą one szanować prawo naturalne z jego „absolutnymi zakazami”. Tego aspektu „katoliccy” politycy w rodzaju Hołowni, Bidena i Giertycha nie pojmują. Na pierwszy plan wysuwają oni inne zagadnienia – a podstaw prawa naturalnego nie chcą bronić. Sądzą, że można je zarzucić, a zabiegać o własne cele polityczne, pluralizm, czy zgodność społeczeństwa. Takiej aktywności nie sposób postrzegać jako wyrazu chrześcijańskiej polityczności. Ta musi mieć za swój fundament walkę o obiektywne podstawy etyczne. Troska o nie żadne inne względy nie może jej równoważyć.
Z tej zasady należy wyciągnąć konsekwencje również w drugiej turze wyborów prezydenckich. Zanim staniemy nad kartami wyborczymi, warto jednak wrócić jeszcze na chwilę do wypowiedzi kardynała Josepha Ratzingera, którą przywołał Roman Giertych.
Współpraca ze złem – również w 4 ścianach
Wspomniany list ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary wystosował w lipcu 2004 roku. Sednem tego dokumentu jest obrona duchownych, którzy nie zgadzali się udzielić Komunii świętej politykom przyczyniającym się do dzieciobójstwa. Późniejszy Benedykt XVI poparł to stanowisko, wskazując, że decydenci, którzy opowiadali się za mordowaniem nienarodzonych, nie mogą podchodzić do Najświętszego Sakramentu. Innego zdania był m.in liberalny kard. Theodore McCarrick.
Wspomniany przez Giertycha fragment podany zostało jako załączona na koniec listu notka „Nota bene”. Ma na celu pogłębienia wyjaśnienia. Dowiadujemy się z niej, że również głosujący mogą być winni ciężkiego grzechu, jeśli wspierają polityka ze względu na jego pro-aborcyjne stanowisko. Jeśli jednak udzielają mu poparcia mimo tego z innych przyczyn, to czasem mogą być bez winy.
W pierwszym wypadku – gdy katolik chce opowiedzieć się za aborcją swoim głosowaniem– mówimy o formalnej współpracy ze złem. Bezpośrednio opowiada się on w swojej woli za tym, aby zbrodnia dzieciobójstwa trwała. Jak wyjaśnialiśmy już na podstawie Evangelium Vitae – takiej postawy usprawiedliwić nie wolno nigdy.
Gdy poparcie danego polityka współwystępuje z naszym głosem na niego z innych względów, współdziałamy ze złem materialnie. Sam nasz uczynek jest obojętny lub neutralny – ale w danych okolicznościach wiązać się będzie z jakąś złą konsekwencją. O tym, czy taką współpracę można podjąć, decydują okoliczności. Co do zasady jest to możliwe w przypadku, gdy wydarzające się zło jest przykrą i niezależną od nas konsekwencją jakiegoś większego moralnego dobra. To właśnie wyraża przywołana przez Benedykta zasada „proporcjonalności”. Z pewnością żaden wzgląd polityczny, ani sympatie partyjne, ani polityczne kalkulacje, ani nawet troska o państwo nie mają dostatecznej rangi, by sprawdzić się w tej roli.
Jest jednak jeszcze jeden podział współpracy ze złem – który przed drugą turą wyborów prezydenckich warto sobie przypomnieć. Wyróżniamy nie tylko aktywną – ale również i jej bierną formę. Brak działania również pośrednio może przyczynić się do zła. Nie jest więc z góry tak, że jeśli nie głosujemy na Rafała Trzaskowskiego, już możemy umyć dłonie…
Troska o poszanowanie prawa naturalnego i zasad wiary w społeczeństwie nie tylko wyznacza granice dowolności głosowania. To również zobowiązanie do aktywności. Jeśli przy głosowaniu – nawet z powodu dobrze uzasadnionej niechęci do partii popierającej Nawrockiego – zaciskamy zęby, to nie znaczy, że działamy wbrew sumieniu. Może być tak, że nad własne preferencje przedkładamy troskę o względy obiektywne. Gdyby chodziło nawet tylko i wyłącznie o ochronę życia – to tak właśnie zdobywa się zasługę.
Filip Adamus