Dzisiaj

Giniemy, a wciąż przepraszamy. Gdzie podziała się duma Europejczyka?

(Zdjęcie ilustracyjne Fot. Stephane Mahe / Reuters / Forum)

W świecie, w którym kulturę tworzyły elity, mieliśmy do czynienia z opowieścią zdobywców. W świecie, w którym ton nadaje bezmyślny tłum i tworzona pod jego namiętności kultura masowa, mamy do czynienia z opowieścią ofiar. Z tym, że jest to fałszywa alternatywa, czego dowodem jest wszechogarniająca erozja liberalnego świata – od Waszyngtonu po Watykan.

Dominująca „narracja” naszych czasów mówi, że ekspansja jest z natury zła (podobnie jak przemoc). Począwszy od salek lekcyjnych w szkołach podstawowych, a skończywszy na wypełnionych po brzegi arenach papieskich przemówień, słyszymy przeprosiny za wszelkie sytuacje, w których biały człowiek ośmielił wychylić się poza własne granice. Złe były krucjaty, zła kolonizacja Ameryk i Afryki i tak dalej.

Z takim nastawieniem doznajemy szoku, gdy za naszą wschodnią granicą wybucha wojna i nie wiemy, co powiedzieć, gdy Donald Trump oświadcza, iż zamierza zaanektować Grenlandię i Kanał Panamski. Trochę szumu wywołał też ostatnio powrót do Polski Janusza Walusia, który trzydzieści lat temu zastrzelił komunistycznego terrorystę w Południowej Afryce. Jego historia również spotyka się z szokiem poznawczym. 

Wesprzyj nas już teraz!

Dlaczego? Bo zapominamy, że poza hermetycznymi ścianami bańki liberalnego Zachodu życie toczy się swoim rytmem. Tak jak toczyło się zawsze. Tylko kiedyś nie udawaliśmy, że jest inaczej.

Kto poniesie brzemię białego człowieka?

Takie pytanie zadał ponad sto dwadzieścia lat temu autor Księgi dżungli – Rudyard Kipling. W wierszu White Man’s Burden (mającym propagandowo uzasadnić amerykańską „interwencję” na Filipinach) przedstawia trudy, jakie ponoszą kolonizatorzy po to, by podnieść standard życia i standardy moralne na zajmowanych ziemiach. Czytamy (w tłumaczeniu Anny Bańkowskiej):

Ponieście brzemię białego człowieka
Wśród wojen morderczych o pokój –
Nasyćcie wreszcie jadłem gębę Głodu,
Wygaście ogniska chorób.
A gdy będziecie blisko, coraz bliżej,
Spełnienia ich pragnień i życzeń,
Patrzcie, jak gnuśni, szaleni poganie
Nadzieje obrócą wam w niwecz.

Kipling kreśli obraz podboju zgodny z chrześcijańskim ideałem, wedle którego nie jest zabronione narzucenie władzy pogańskim ludom, o ile zaprowadzone w ten sposób rządy będą służyły sprawiedliwości i dobru wspólnemu oraz ułatwiały przyjęcie prawdziwej wiary i moralności (tak traktował sprawę św. Tomasz z Akwinu rozważając zagadnienia sprawiedliwości i wojny sprawiedliwej). Czytamy o wysyłaniu w dalekie kraje kwiatu młodzieńców, aby nieśli kaganek oświaty zniewolonym ludom, na poły dziecinnym, a na poły demonicznym w swoich zabobonnych wierzeniach. W przedostatniej strofie autor rzuca wyzwanie ówczesnym Amerykanom, które równie dobrze mógłby adresować do dzisiejszych elit władzy zachodniego świata:

Ponieście brzemię białego człowieka!
Nie ważcie się ulec małości,
A gdy wam będzie znużenie doskwierać,
Nie kryjcie go hasłem wolności!
Z tego, co po was zostanie, panowie,
Z szeptów czy krzyków waszych obcych słów,
Ten lud posępny a cichy się dowie,
Cóżeście warci wy oraz wasz Bóg.

Teraz przenieśmy się w zgoła inną rzeczywistość kulturową i przywołajmy piosenkę The Last Resort z kultowego albumu Hotel California zespołu Eagles. Trudno powiedzieć, czy legendarny band z Kalifornii inspirował się Kiplingiem, w każdym razie pojawia się w nim jota w jotę to samo określenie: brzemię białego człowieka.

Przywieźli nawet neonowy znak
„Jezus przybywa”
Sprowadzili brzemię białego człowieka
Sprowadzili jego rządy

Całość ma niezwykle sugestywny wydźwięk. To opowieść o córce imigranta, która wyruszyła na zachód, ponieważ usłyszała o miejscu, gdzie ludzie się uśmiechają mówią o stylu życia czerwonego człowieka i o tym, jak kochają tę ziemię. Ale jej wyobrażenie zderza się z rzeczywistością. Wokalista i zarazem narrator z iście soft r0ckową miękkością prowadzi nas do subtelnego odarcia z wszelkiej afirmacji dla działalności białego człowieka w Stanach Zjednoczonych. Dowiadujemy się, że tenże biały człowiek ośmielił się wprowadzić tam „wynalazek”, jakim jest prawo własności, postawił miasta wyrastające ponad góry, a ostatecznie skłonił naszego narratora do gorzkiej refleksji: Gdy nazwiesz jakieś miejsce rajem, pocałuj je na pożegnanie… Nie obyło się też oczywiście od podważenia najcięższego kalibru motywacji, jakimi kierowali się dawni kolonizatorzy:

Zaspokajamy nienasycone żądze
Usprawiedliwiając krwawe czyny
W imię przeznaczenia
W imię Boga

Wiadomo, że purytańska moralność prowadzi do aberracji: z jednej strony do przesadnego rygoryzmu (wynikającej z braku zdrowych rozumowych pojęć, a co za tym idzie – braku prawdziwej cnoty), z drugiej do swoistego mesjanizmu, którym Amerykanie do dziś usprawiedliwiają swoją agresję. Przyznać też trzeba, że ekspansja katolickich królestw nie jest wolna od grzechów i mrocznych stron (począwszy od konkretnych zbrodni, złego traktowania tubylców, a skończywszy na próbach ideologicznego uzasadniania stwierdzeniami na temat ich rzekomej gatunkowej podrzędności).

Ale spór o rolę Zachodu jako nośnika szlachetnych treści cywilizacyjnych i jego prawo do panowania nad mniej rozwiniętymi ludami jest znacznie bardziej zasadniczy niż samo pytanie o to, na ile kolonizacja miała faktycznie mroczne strony, a na ile została tylko owiana mroczną legendą.

Chodzi o wierność. Po pierwsze rzeczywistości. Po drugie sobie – własnej tożsamości…

Dlaczego Nowacka nienawidzi Sienkiewicza?

Rzeczywistość jest taka, że natura nie znosi próżni i niedorzecznością byłoby utrzymywanie, że gdyby nie biali, to nikt nie dokonałby podboju. Podboje są stare jak świat, a na naszej arenie starć cywilizacyjnych, jeżeli nie my, to zrobiliby to muzułmanie, czy obecnie Chińczycy czy Rosjanie. Pytanie nie brzmi „czy zła będącego skutkiem ubocznym podbojów dało się uniknąć?”, bo takie pytanie wyrażałoby naiwną ignorancję w obszarze znajomości ludzkiej natury zranionej grzechem pierworodnym. Pytanie brzmi: Czy wolisz prawo rzymskie czy prawo szariatu, albo inną formę ustroju społecznego, niekoniecznie miłą dla wymuskanego przez wygody Europejczyka?

Z kolei wierność własnej tożsamości jest czymś całkowicie oczywistym dla cywilizacji obecnie silniejszych niż nasza. Wierność sobie to podstawowy odruch samozachowawczy, który niestety Zachód utracił. Prowadzimy politykę samobójczą w imię liberalnych mrzonek o „prawach człowieka” i innych wymysłów. Problem w tym, że nasi konkurenci nie uznają praw człowieka, gdyż mają własne prawa oparte nieraz na podwójnej moralności (innej dla swoich, a innej dla obcych i niewiernych).

Niezależnie od tego, na ile pretensjonalny jest przytoczony wyżej wiersz Kiplinga, faktem pozostaje, że popadliśmy dziś w drugą skrajność. Udajemy, że stoimy po stronie ofiar, ale do czego to prowadzi? Polityka otwartych granic (i rzekomej troski o „uchodźców”, którą z zapałem godnym lepszej sprawy wałkował wciąż papież Franciszek) doprowadziła do bezprecedensowego kryzysu migracyjnego w Stanach Zjednoczonych, a w Europie stawia wręcz pod znakiem zapytania nasz przyszły byt, ponieważ kiedyś dojdziemy do momentu, gdy muzułmanie zaczną nas dominować nie tylko cywilizacyjnie, ale i liczebnie. W pewnym sensie zabija nas nasza opacznie pojęta uczciwość. Nie chcemy zamykać oczy na błędy przodków, ale przekraczamy w tym granice własnej integralności – ulegamy pedagogice wstydu.

Gdy zaś przyjrzymy się cytowanej piosence zespołu Eagles, nie sposób uniknąć wrażenia, że jest ona szczytowym wykwitem rewolucyjnej podmiany pojęć. Nie w smak nam retoryka Kiplinga, choć to on – przy wszystkich naleciałościach – wyraża zdrową postawę wspólnoty zdolnej do rozwoju i obrony. Przenika nas natomiast pełna fałszywej tkliwości mowa współczesnej kultury, która odwołuje się przede wszystkim do uczuć i emocji (takich jak poniżenie, wstyd czy współczucie), nie pociągając za sobą próby rozumnego rozstrzygnięcia stawianych dylematów.

Co istotne, ta wojna wciąż toczy się na poziomie idei i na poziomie kultury. Na poziomie idei mieliśmy niedawno do czynienia z arcyciekawym sporem pomiędzy Waszyngtonem i Watykanem, gdzie to ten pierwszy (protestancki) przypominał drugiemu (katolickiemu?), jakie jest prawdziwe znaczenie koncepcji porządku miłości (ordo caritatis).

Na poziomie kultury wystarczy przywołać furię, z jaką „ministra” Nowacka rzuciła się na lektury polskiej klasyki. Czyż wykreślenie W pustyni i w puszczy Sienkiewicza nie jest zerwaniem jednej z ostatnich więzi, jakie łączą nas jeszcze z dawnym sposobem myślenia? Pomijając już znakomity opis cnót i samodzielności czternastoletniego Stasia Tarkowskiego, który powinien być wzorem dla wszystkich nastolatków, zwróćmy uwagę, że wizja Afryki, jaką przedstawia autor, to ostatnie błyski tego wspaniałego światła cywilizacji i porządku, jakie biały człowiek niósł do podbijanych ziem.

Bez zadania sobie podstawowych pytań na temat moralnej dopuszczalności ekspansji, a także na temat tego, co dobrego (a nie tylko złego!) wniósł nasz podbój świata, trudno będzie przeciwstawić się zarówno pedagogice wstydu, jak i samej polityce zbiorowego samobójstwa, jaką proponują nam europejskie i światowe pseudo-elity.

Filip Obara

Waszyngton kontra Watykan. Czy miłosierdzie usuwa sprawiedliwość?

Dekonstrukcja po katolicku: Czy w człowieku Zachodu drzemie jeszcze odkrywca?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie