9 maja 2017

Globalne napięcia – preludium do fatimskich kar?

(fot.CHINA-DEBT/ REUTERS/Soo Hoo Zheyang/Files /FORUM)

Sytuacja międzynarodowa staje się coraz bardziej napięta. O groźbie wojny atomowej piszą nawet mainstreamowe media. Mówią o niej czołowi politycy. Jednak w świetle objawień, do których 100 lat temu doszło w Fatimie, taka wizja nie dziwi. Czy obecne napięcie to preludium do kar zapowiedzianych w Cova da Iria? Czy istnieje jeszcze szansa nawrócenia i uniknięcia katastrofy?

Gdy w samo południe 20 stycznia 2017 roku Donald Trump obejmował fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych wydawało się, że spodziewać się możemy wszystkiego, tylko nie groźby wojny amerykańsko-rosyjskiej. Zwyciężył wszak kandydat chwalony przez Władimira Putina. I odwzajemniający te pochwały. Ba, polityk wspierany skrycie przez Rosję podczas kampanii wyborczej.

Wesprzyj nas już teraz!

Miodowy miesiąc nie potrwał jednak długo. 4 kwietnia doszło do ataku chemicznego w Syrii. Zdaniem Amerykanów za to pogwałcenie prawa międzynarodowego odpowiedzialność ponosi rząd Bashara al-Assada. USA odpowiedziały trzy dni później atakiem rakietowym na syryjską bazę. Rosja nie pozwoliła długo czekać na głosy oburzenia. Dimitrij Miedwiediew stwierdził wręcz, że Amerykanie „balansują na krawędzi starć zbrojnych z Rosją”.

Czy te ewentualne militarne potyczki rozwiną się w wojnę nuklearną? Przyzwyczajonemu do stabilizacji trudno w to uwierzyć. Tym niemniej, jak twierdzi Paul Mason w opublikowanym w połowie kwietnia tekście w „The Guardian”„(…) obecnie większość głowic nuklearnych świata znajduje się w rękach osób dopuszczających możliwość ich użycia (…) dla Władimira Putina to jest do pomyślenia do tego stopnia, że wszystkie rosyjskie ćwiczenia wojskowe kończą się etapem nuklearnej deeskalacji, a więc zrzuceniem jednej bomby i zaoferowaniem pokoju”. Zresztą pod koniec grudnia zarówno były KGB-ista, jak i Donald Trump (wówczas jeszcze prezydent elekt) zapowiedzieli poszerzenie arsenałów nuklearnych.

„Nagła mania mówienia o wojnie nuklearnej wśród ludzi o niekontrolowanej władzy powinna stać się tematem numer jeden w wiadomościach i pierwszorzędną troską demokratycznych i pragnących pokoju polityków”, pisze Paul Mason. Zagrożenie jest, jego zdaniem, większe niż to z czasów Zimnej Wojny czy lat bezpośrednio po jej zakończeniu. Wówczas na czele potęg atomowych stali wszak ludzie w miarę racjonalni, zdający sobie sprawę z konieczności międzynarodowej współpracy. Dziś jednak polityka stała się w znacznie większym stopniu oparta na emocjach, jednostronna i schlebiająca tłumom.


Skansen komunizmu wciąż groźny  

Syria i relacje rosyjsko-amerykańskie to nie jedyny punkt zapalny we współczesnym świecie. Jeszcze groźniejsza sytuacja panuje na Półwyspie Koreańskim. W połowie kwietnia Stany Zjednoczone przysłały w pobliże kraju okręt nuklearny Carl Vinson. Z kolei KRLD przeprowadziła wielką paradę wojskową i nieudaną próbę rakietową.

O niebezpieczeństwie wojny nuklearnej mówił także 17 kwietnia ambasador Korei Północnej przy ONZ. Zdaniem Kim In Ryonga, USA stwarzają „niebezpieczną sytuację, w każdej chwili grożącą wybuchem wojny termojądrowej”. Podczas konferencji w nowojorskiej siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych zapowiedział, że jego kraj gotów jest do reakcji na każdy rodzaj wojny wywołanej przez Amerykanów.

W tym samym dniu wiceprezydent Stanów Zjednoczonych przebywający w Korei Południowej zapowiedział zakończenie ery strategicznej cierpliwości. – Po 25 latach cierpliwego znoszenia działań Korei Północnej pracującej nad swoim programem jądrowym, wszystkie opcje są na stole, by poradzić sobie z zagrożeniem – mówił Mike Pence.

Korea Północna do pogróżek o ataku nuklearnym na Stany Zjednoczone posuwała się już wcześniej. Sęk w tym, że choć posiada broń nuklearną, to nie dysponuje prawdopodobnie rakietami interkontynentalnymi. Na razie. Intensywnie nad tym pracuje. Dlatego też część ekspertów wzywa do ataku na KRLD, nim komunistyczny kraj osiągnie zdolność do nuklearnego uderzenia na amerykańskie miasta.

Brzmi to rozsądnie. Jednak już obecnie Korea Północna posiada znaczną siłę rażenia. Nie tylko broń atomową i przenoszące ją rakiety niskiego i średniego zasięgu zdolne do ataku na Koreę Południową i amerykańskie bazy w regionie. To także, jak przypomina Alex Ward na Vox.com, najsilniejsza na świecie artyleria. Jej ostrzał może zadać ogromne straty Seulowi: południowokoreańskiej metropolii zamieszkałej przez ponad 25 milionów osób. Już w 2005 roku szacowano, że w jego wyniku w ciągu kilku dni może zostać zabitych 100 tysięcy mieszkańców miasta.

Choć wojna z Koreą Północną spowoduje zapewne wielkie straty, to może okazać się jedynym możliwym sposobem powstrzymania KRLD od produkcji rakiet międzykontynentalnych, przenoszących broń nuklearną. Jak zauważa Max Fisher na „New York Times” (17.04.2017), Kim Dzong Una nie powstrzymają łagodniejsze środki, takie jak sankcje. Kraj ten jest bowiem samowystarczalny pod względem militarnym. Wycieńczeni totalitarnym reżimem i poddawani od kilkudziesięciu lat praniu mózgów mieszkańcy mogą znieść także sankcje gospodarcze. Nawet jeśli te doprowadzą do głodu. W latach 90-tych jego plaga doprowadziła do śmierci 10 procent populacji. A reżim trwa spokojnie po dziś dzień.

 Luksusowe bunkry i zegar zagłady

Groźba wojny nuklearnej spędza wielu sen z oczu. Dla innych jednak jest źródłem niebagatelnych zysków. Na przykład firma Rising S. Company zanotowała w ubiegłym roku aż 700 proc. wzrost sprzedaży wysokiej klasy schronów w porównaniu z rokiem 2015. Wśród finansowych elit świata popularne są także budowane pod ziemią kompleksy. Pozwolą one przetrwać nuklearne piekło rozpętane na ziemi. Ba, przetrwać je w luksusowych warunkach. Kompleksy te nie tylko wyposażone są w udogodnienia medyczne czy gastronomiczne, lecz nawet w sale kinowe. Pozwolą one miliarderom wieść życie na niewiele niższym poziomie niż obecnie, choć bez dostępu do światła słońca. To jednak stosunkowo niska cena. Wszak ci, co przetrwają wojnę nuklearną na powierzchni zostaną pozbawieni dostępu do opieki medycznej. Zwijający się z cierpienia, jedzący skażoną żywność, narażeni na promieniowanie, zmutowani, walczący ze sobą. Wizja z post-apokaliptycznych gier czy filmów może stać się rzeczywistością.

Na początku 2017 roku naukowcy zajmujący się energią atomową ustawili wskazówki „Zegara Zagłady” („Doomsday Clock”) na dwie minuty do północy. Północ – to zagłada ludzkości. Wynik jeden z najgorszych od początków Zimnej Wojny. A pamiętajmy, że w styczniu jeszcze sytuacja na Półwyspie Koreańskim nie była tak zaogniona. Nie spodziewano się też silnych napięć w stosunkach rosyjsko-amerykańskich. Jaką „godzinę” wskazywałby ten zegar, gdyby w kwietniu zaktualizowano jego ustawienia? Ile wskaże w przyszłym roku?  

Zaognienie sytuacji międzynarodowej może stanowić zaskoczenie dla postępowców i wszelkiej maści wyznawców „końca historii”. Katolika, prima facie, dziwić może jednak co innego. Mianowicie to, że w wielu miejscach globu do wojny jeszcze nie doszło. Dlaczego, można by zapytać, tak wielu żyje we względnym pokoju, mimo tak ogromnej niemoralności? Spojrzenie na świat z perspektywy Prawa Bożego budzi wszak głęboki smutek. „Zachód” pogrążony w aborcji, hedonizmie, panseksualizmie i rozwodach. Rosja, strojąca się obłudnie w chrześcijańskie piórka, tonąca w aborcji i alkoholizmie. Chiny, Korea Północna oraz kraje islamskie gwałcące wolność sumienia i mniej lub bardziej prześladujące chrześcijan. Czy wśród narodów globu znajdzie się choćby dwudziestu czy dziesięciu sprawiedliwych?

Dlaczego więc nadal wielu „niesprawiedliwych” cieszy się względnym pokojem? Trudno tu oczywiście wyrokować z absolutną pewnością. Jednak jedno z wyjaśnień tej sytuacji okazuje się cokolwiek przerażające: otóż żyjemy w okresie ciszy przed burzą.

Jak bowiem zauważył brazylijski myśliciel katolicki, Plinio Correa de Oliveira w tekście Fatima i nieuchronność kary Bożej, „rozważając teologię historii, tak mocno zapomnianą w dzisiejszym świecie, dochodzimy do wniosku, iż w dziejach państw i narodów istnieje jedna bardzo pewna zasada – jeśli narody grzeszą, spotyka je zasłużona kara. Najczęściej objawiają się one poprzez wielkie katastrofy, co uzmysławia nam także orędzie z Fatimy.

Każdy, kto choć trochę zna historię potwierdzi, że największe i najgłośniejsze katastrofy zbierają się nad tymi, którzy mają być ukarani wcześniej, i wiszą nad nimi jakiś czas, niczym ciemne chmury (…).

Wszelkie kataklizmy, które nas spotkały, począwszy od Potopu, poprzez upadek Jerozolimy, wschodnich i zachodnich imperiów, a w końcu protestantyzm, Rewolucja Francuska i rosyjska rewolucja komunistyczna wzbierały bardzo długo, pozostawały zawieszone nad narodami. Ludzie – w tym także rządzący – nie dostrzegają zwykle niebezpieczeństwa”.

Nadzieja wśród burz

Opisane na początku artykułu zaognienie sytuacji międzynarodowej pozwala domniemywać, że obecny okres zawieszenia kary dobiega już końca, a jej realizacja jest blisko*. Biorąc pod uwagę skalę demoralizacji, możemy spodziewać się katastrofy na szeroką skalę. Ta przybrać może formę globalnej wojny atomowej.

Jednak formułując tego typu hipotezy pamiętajmy, że „myśli Boże nie są naszymi myślami”. Forma kary czy jej groźba w przyszłości to mimo wszystko tylko hipoteza. Niewykluczone, że w zapowiedzianym w Fatimie zniszczeniu wielu narodów chodzi o wymiar duchowy. A więc o ich odejście od wiary – proces w pewnych przypadkach już w znacznej mierze zrealizowany. Z drugiej strony zniszczenie duchowe i cielesne mogą iść ze sobą w parze lub nadejść jedno po drugim. 

To drugie niekoniecznie musimy rozumieć jako bezpośrednio nałożone przez Boga. Wszak ludzie lekceważący zaszczepione przez Stwórcę prawo naturalne, kierujący się niskimi namiętnościami i pożądaniami, sami skazują się na wyniszczenie. Miłosierny Bóg zdolny do zniesienia cierpień krzyża z miłości dla ludzi z pewnością nie chce zła dla człowieka. Może je jednak w szczególnych przypadkach dopuścić, by wyprowadzić zeń większe dobro. 

Ponadto, mimo całej powagi sytuacji pamiętajmy, że nadal pozostają do dyspozycji środki powstrzymania katastrofy czy jej rozwoju. Środki te, tradycyjne i nadal aktualne wskazał fatimski Anioł. „Pokuta, pokuta, pokuta”. Rozpoczynając od jednostek, przez rodziny i całe społeczeństwa stanowi ona przewidzianą przez Boże Miłosierdzie drogę do takiego szczęścia, jakie tylko możliwe jest na ziemi. Co więcej, nawet jeśli kara nadejdzie, to ostateczny triumf i tak należy do Boga i Jego Matki. „Na koniec Moje Niepokalane Serce zatriumfuje”. Niech te słowa pozwolą na zachowanie wewnętrznego pokoju pośród burz i kataklizmów.

*Mówimy tu o perspektywie Zachodu czy innych względnie spokojnych miejsc. W pewnych regionach świata zapowiedziane w Fatimie głód, prześladowanie chrześcijan i lokalne wojny już nadeszły.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij