16 stycznia 2019

Globalne ocieplenie – anatomia kontrolowanej paniki

(fot. pixabay)

„Grozi nam zagłada!”, „To człowiek odpowiada za globalne ocieplenie”, „Musimy ograniczyć emisję dwutlenku węgla” – alarmują eksperci związani z ideologią zrównoważonego rozwoju. Co gorsza stosując „chwyty poniżej pasa” próbują wmówić nam, że „Świat ma raka, a tym rakiem jest człowiek” posługując się przy tym zmanipulowanymi bądź całkowicie fałszywymi danymi na temat dziury ozonowej, efektu cieplarnianego czy tzw. zmian klimatycznych. Czy przy tak zmasowanej kampanii kłamstwa istnieje jeszcze możliwość odnalezienia prawdy w tej sprawie?

 

O słońcu, które „zje powietrze”

Wesprzyj nas już teraz!

W latach 80. i 90. XX wieku wielką karierę zrobiło pojęcie dziury ozonowej. Wtedy to  eksperci z zakresu szeroko pojmowanej ekologii prześcigali się w prezentowaniu coraz to bardziej wstrząsających zagrożeń zbyt małego stężenia ozonu w stratosferze. Wiele z przedstawianych przez nich badań wskazywało jednoznacznie, że to produkowane przez spożywcze chłodziarki freony niszczą warstwę ozonową przez co „ludzkość czeka zagłada”, ponieważ „słońce zje powietrze”. Głosy sceptyczne mówiące, że to nic groźnego, a poziom ozonu jest zależny od zmian zachodzących w klimacie Ziemi zostały albo przemilczane, albo uznane za niedorzeczne.

 

Efektem „ozonowego obłędu” była pierwsza rewolucja ekologiczna, zwana również „rewolucją lodówkową”. 22 marca 1985 państwa Wspólnoty Europejskiej podpisały Konwencję Wiedeńską w sprawie ochrony warstwy ozonowej, mającą na celu tworzenie zarysu polityki ochrony warstwy ozonowej w krajach sygnatariuszach. Dwa i pół roku później 16 września 1987 roku podpisano z kolei Protokół Montrealski, czyli międzynarodowe porozumienie dotyczące przeciwdziałania dziurze ozonowej. Kraje, które postanowiły ratyfikować dokument zobowiązały się najpierw ograniczyć, a potem wyeliminować substancje „niszczące warstwę ozonową”. To właśnie wywołana wówczas panika przyczyniła się do znacznego zwiększenia zysków przez firmy produkujące sprzęt AGD reklamujące swoje urządzenia, jako „przyjazne dla ozonu”.

 

„Rewolucja lodówkowa” miała doprowadzić do stopniowego zanikania dziury ozonowej. Czy jednak tak się stało?

 

Poniżej prezentujemy dane NASA dotyczące zasięgu dziury ozonowej w latach 2005-2016 w rejonie Antarktyki:

2005 – 27,26 mln km2

2006 – 29,62 mln km2

2007 – 25,19 mln km2

2008 – 26,97 mln km2

2009 – 24,40 mln km2

2010 – 22,60 mln km2

2011 – 26,07 mln km2

2012 – 21,12 mln km2

2013 – 24,01 mln km2

2014 – 24,06 mln km2

2015 – 28,20 mln km2

2016 – 23,10 mln km2.

 

Jak widać w 2005-2016 średnia wielkość dziury ozonowej wynosiła 25,22 mln km2. Dlaczego mimo masowej produkcji „ekologicznych sprzętów” przez 12 lat nie udało się zwalczyć problemu?  Naukowcy tłumaczyli, że dzieje się tak, ponieważ regeneracja warstwy ozonowej przebiegała bardzo, ale to bardzo powoli i na efekty „rewolucji lodówkowej” będziemy musieli poczekać jeszcze kilkadziesiąt lat.

 

Skąd jednak te wszystkie, sięgające milionów kilometrów kwadratowych wahania w powierzchni dziury ozonowej? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać nie w działalności człowieka, ale w… naturalnych procesach geologicznych i klimatycznych. Po latach badań okazało się bowiem, że dziura ozonowa nad Antarktyką nie dość, że nie występuje przez cały rok, to w dodatku odpowiedzialny za jej powierzchnię jest metan pochodzący spod topniejącego lodu Antarktyki! I tak oto wiosną, kiedy zaczynają się roztopy przybywa tego gazu, który przedostając się do stratosfery, gdzie rozpoczyna się proces niszczenia warstwy ozonowej. Żeby tego było mało – wielkość dziury ozonowej może się zmieniać w ciągu dnia o setki tysięcy a nawet miliony kilometrów kwadratowych.

 

To jednak nie wszystko. Wielu naukowców twierdzi obecnie, że dziura ozonowa nad Antarktyką… zatrzymuje topnienie lodowców. Pomimo, że ich głos i wyniki badań coraz częściej przebijają się do opinii publicznej wielu z nas nadal żyje w przekonaniu, że wybór odpowiedniej lodówki może uratować planetę…

 

Grunt to dobry efekt

Koronkowa akcja propagandowo-polityczna związana z dziurą ozonową pokazała, że kwestie związane z ochroną Ziemi przed działalnością „złego człowieka” mogą liczyć na ogromne, ogólnoświatowe poparcie. Nieważne, że zdecydowana większość ludzkości nie zdawała sobie sprawy, czym tak naprawdę jest dziura ozonowa. Ważne, że ludzie się bali i w związku z tym należało ten strach odpowiednio zagospodarować oraz wzmocnić. Właśnie dlatego w kolejnych latach prezentowano kolejne zagrożenia dla naszej planety, jakie rozprzestrzenia człowiek. I tak oto powstała „nowa, świecka religia” nazywana początkowo efektem cieplarnianym, a od roku 2006 – GLOBALNYM OCIEPLENIEM.

 

Początek walki z „rosnącą na skutek działalności człowieka temperaturą na Ziemi” miał miejsce w grudniu 1997 roku w japońskim Kioto, gdzie przedstawiciele 141 krajów świata podpisali „Ramową konwencję Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu”, zwaną również Protokołem z Kioto, zobowiązując się do „redukcji emisji gazów cieplarnianych, takich jak dwutlenku węgla, metanu i tlenku azotu oraz HFC, PFC i SF6”.

 

Należy pamiętać, że nie wszystkie kraje postanowiły przystąpić do grona prymusów „zrównoważonego rozwoju” i tak np. Stany Zjednoczone i Australia nie podpisały dokumentu. Trzeba też zwrócić uwagę, że ustalenia Protokołu z Kioto nie dotyczą krajów rozwijających się m.in. Chin i Indii. Jest to niezwykle istotne, ponieważ w roku 2000, czyli 3 lata po podpisaniu protokołu z Kioto 46 krajów wyemitowało do atmosfery w skutek spalania paliw kopalnych 25,58 miliardów ton CO2, z czego aż 11,37 miliardów ton (44,45 proc.) wyprodukowały cztery wyżej wymienione kraje. W roku 2014 było jeszcze „lepiej”, tzn. wyprodukowano 35,498 mld ton dwutlenku węgla, z czego na Chiny, Indie, USA i Australię przypadło… 18,21 mld to tego gazu, czyli 51,3 proc.

 

Władze Rzeczypospolitej Polskiej już wtedy jednoznacznie dały do zrozumienia, że zrównoważony rozwój jest ideologią, którą będą wspierać. Właśnie dlatego podpisały dokument, a następnie decyzją Sejmu RP z 26 lipca 2002 roku został on ratyfikowany, czego skutki odczuwamy do dziś w postaci chociażby ataków na naszą ojczyznę z powodu wykorzystywania węgla do produkcji energii.

 

Nowa narracja – nowy wróg

W ciągu niecałych 10 lat „efekt cieplarniany” został zastąpiony pojęciem „globalnego ocieplenia”. Dlaczego? Z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze należało zmienić narrację, aby jeszcze bardziej wzmocnić strach i poczucie zagrożenia związanego z emisją gazów cieplarnianych. Po drugie – jednym z gazów cieplarnianych jest… ozon i dlatego postanowiono na wszelki wypadek interweniować, żeby ludzie nie kojarzyli faktów. Po trzecie w końcu – uznano, że czas na „ostateczne rozwiązanie kwestii dwutlenku węgla” i nowa narracja została zbudowana praktycznie tylko wokół tego gazu.

 

„Klimatyczne szaleństwo”, czyli „rewolucja globalnego ocieplenia” wybuchło na poważnie w maju 2006 roku, kiedy to w Stanach Zjednoczonych miała miejsce premiera filmu Davisa Guggenheima pt. „Niewygodna prawda”, będącego ekranizacją książki byłego wiceprezydenta USA Ala Gore’a o tym samym tytule. Obydwa dzieła opowiadały o globalnym ociepleniu i ogromnej katastrofie, jaka czeka planetę, jeśli nie zostaną podjęte odpowiednie kroki w celu ograniczenia emisji do atmosfery gazów cieplarnianych. Film został nagrodzony dwoma Oscarami oraz wieloma innymi nagrodami, zaś za książkę Al Gore otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.

 

Jak zauważa prof. dr hab. Andrzej Małecki z Katedry Chemii Nieorganicznej AGH film „Niewygodna Prawda” stał się „swojego rodzaju Księgą Objawień nowej świeckiej religii, która narodziła się pod koniec XX wieku, religii, którą zaczęto nazywać klimatyzmem. Święte Księgi tej religii to kolejne Raporty IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change), które zapowiadają zbliżającą się Apokalipsę”. Naukowiec wymienia części składowe nadchodzącej zagłady wynikającej „z nieograniczenia emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych do atmosfery to do końca XXI wieku”.

Są to m.in.:

– wzrost średniej temperatury Ziemi nawet o 6,4 st. C,

– podniesienie się poziomu wód oceanicznych o 28 – 42 cm,

– upały i silne opady,

– zalanie tysięcy kilometrów kwadratowych zamieszkałego dziś lądu,

– cyklony tropikalne, powodzie, zarazy i wielkie wymierania licznych gatunków zwierząt.

 

Czy te wszystkie strachy mają uzasadnienie? Odpowiedzi na to pytanie należy poszukać w fundamentalnej pracy profesora Stevena M. Stanley’a pt. „Historia Ziemi”, która w wielu Wydziałach Nauk o Ziemi stanowi dzisiaj podstawę nauczania geologii historycznej. W jednym z rozdziałów naukowiec przeanalizował „zmiany klimatyczne”, jakie miały miejsce na naszej planecie na przestrzeni ostatnich 10 000 lat.

 

„Między 9000 a 6000 lat temu zanikły niemal wszystkie lądolody, a klimat stał się cieplejszy niż kiedykolwiek później. (…) Średnia roczna temperatura w Ameryce Północnej i w Europie w tym okresie była około 2 st. C wyższa aniżeli dzisiaj”. Interesujące prawda? W okresie, o którym pisze prof. Stanley emisja gazów cieplarnianych produkowanych przez człowieka tak naprawdę nie istniała, a mimo to średnia temperatura była wyższa. Dlaczego jednak ten jakże istotny fakt jest tak skrupulatnie pomijany przez Ala Gore’a i wszystkich innych wyznawców religii klimatyzmu? Możemy się tylko domyślać.

 

„Około 5800 lat temu okres optimum klimatycznego skończył się i rozpoczął się pierwszy od czasu ustąpienia lądolodu poważniejszy okres chłodny, który skończył się około 4900 lat temu. Kolejny taki okres rozpoczął się około 3300 i zakończył 2400 lat temu. Trzeci chłodny okres trwał od 700 do 900 roku naszej ery. Po tym trzecim okresie ochłodzenia przyszło ocieplenie”, pisze prof. Stanley. Tego typu przypadków cyklicznego ochłodzenia i ocieplenia było jeszcze kilka co potwierdzają wykonane przez naukowca badania i analizy.

 

„Zaledwie połowa CO2 powstająca w wyniku działalności ludzkiej pozostaje w atmosferze. Prawie jedna czwarta dostaje się do oceanów, gdzie część pozostaje w formie rozpuszczonego CO2, a część jest wbudowywana w tkanki organiczne w procesie fotosyntezy fitoplanktonu. Pozostała jedna czwarta CO2 wytwarzanego przez ludzi dostaje się do tkanek roślinnych, głównie roślin lasów”, tłumaczy prof. Stanley. I tutaj nasuwa się kolejne pytanie: czy nie warto wzorem Chin postawić na zalesianie, które jest najprostszym i najtańszym sposobem eliminacji dwutlenku węgla? Dlaczego tak usilnie lansuje się „nowoczesne technologie”, jak m.in. podziemna sekwestracja dwutlenku węgla, czyli „składowanie CO2 w głębokich podziemiach, której skuteczność nie została potwierdzona a koszt „utylizacji” jednej tony CO2 waha się pomiędzy 50 a 100 euro? Ile można by za to posadzić drzew?

 

COP24 i kanarki

Ostatni szczyt klimatyczny COP24 w Katowicach pokazał, że we współczesnym świecie religia klimatyzmu ma się doskonale a zdecydowana większość jej wyznawców, co mogliście Państwo zobaczyć na przygotowanym przez portal PCh24.pl reportażu „Globalne ocieplenie czy globalna manipulacja?”, nie ma pojęcia, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Wygląda bowiem na to, że nieważne, iż teoria wpływu człowieka na zmiany klimatyczne na Ziemi ma mnóstwo luk. Liczy się tylko to, że jest ona popierana przez bogatych i wpływowych polityków, dziennikarzy i celebrytów. A skoro ktoś taki „mówi jak jest”, to trzeba mu wierzyć… Każdy kto ma inne zdanie jest albo oszołomem, albo człowiekiem opłacanym przez firmy trudniące się energetyką konwencjonalną.

 

Na koniec warto przytoczyć jedną z największych i klasycznych „mądrości” Ala Gore’a zawartą w książce pt. „Earth in the Balance” („Ziemia na krawędzi”): „Dowiedzieliśmy się, na przykład, że w niektórych miejscach w Polsce dzieci regularnie zabiera się pod ziemię do głębokich kopalni, by mogły odpocząć od gazów i zanieczyszczeń unoszących się w powietrzu. Można sobie niemal wyobrazić ich nauczycieli, wyprowadzających dzieci tymczasowo z kopalni, trzymających kanarki by ostrzegały o tym, że dalsze przebywanie na powierzchni jest niebezpieczne”.

 

Absurdalne? Oczywiście, że tak. Niestety wiele osób na całym świecie uwierzyło w ten fałszywy opis i właśnie dlatego przywołuje Polskę jako przykład kraju symbolizującego eko-katastrofę.

 

Czy można obalić te antypolskie mity? Można. Aby jednak udało się to zrobić należy podjąć inne działania niż organizowanie kolejnych „szczytów klimatycznych” i realizacja wszystkich „klimatycznych prikazów”, które są nam narzucane z zewnątrz, a mogą to zrobić tylko odpowiedzialni politycy, którzy są w stanie myśleć, analizować i szukać rozwiązań, a nie jedynie podążać za demokratycznymi trendami naukowymi.

 

Tomasz D. Kolanek

 

 

ZOBACZ TAKŻE:

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij