Czy Benedykt XVI chce coś powiedzieć Kościołowi? Ostatnie słowa dziennikarza Petera Seewalda, który mówił o niepokoju „emerytowanego” papieża, wywołały wśród katolików pewną sensację. W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie może pomóc krótki przegląd innych tegorocznych wypowiedzi Josepha Ratzingera.
Głos z Mater Ecclesiae
Wesprzyj nas już teraz!
„Pan odebrał mi mowę, abym docenił ciszę” – powiedział w 2020 roku Benedykt XVI podczas spotkania z papieżem Franciszkiem i kardynałami. Nawiązał w ten sposób do swoich trudności zdrowotnych: głos Benedykta osłabł tak bardzo, że, jak zgodnie zaświadczają ci, którzy mieli z nim w ostatnich latach styczność, jest ledwo słyszalny.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to symboliczny znak, a nawet napomnienie: wielu w Kościele, w tym niektórzy kardynałowie, uważa, że byłoby rzeczywiście lepiej, gdyby po swojej abdykacji Benedykt XVI zwyczajnie milczał, modląc się w ciszy za bramą klasztoru Matter Ecclesiae, gdzie przebywa. Wystarczy nam trudnych sytuacji, nie potrzeba jeszcze zastanawiać się, co to znaczy, że „były papież”, noszący nadal białą sutannę, udziela publicznych wypowiedzi, nierzadko stojących w kontrze do tego, co robi „aktualny” papież, Franciszek. Tak było przecież, gdy w przededniu publikacji adhortacji po Synodzie Amazońskim, która – jak spodziewało się wielu komentatorów – miała zaproponować odejście od zasady celibatu w Kościele rzymskim, Benedykt wraz z kardynałem Robertem Sarahem ogłosili książeczkę „Z głębi naszych serc”, krytykującą prognozowane zmiany. Skutecznie chyba, bo ich nie wprowadzono: i za to wielu jest Benedyktowi wdzięcznych. Chaos i wątpliwości, jakie pozostały po „interwencji” w sprawie celibatu, są drugą stroną tego medalu.
W ostatnich dniach Benedykt XVI wprawił opinię publiczną w konsternację za pośrednictwem swojego biografa i wielokrotnego rozmówcy, Petera Seewalda. Dziennikarz uczestniczył w kongresie Ratzingeriańskim w Hiszpanii. Udzielił przy okazji wywiadu magazynowi El Confidencial. Mówił tam o swojej rozmowie z „emerytowanym” papieżem, jaką odbył dwa tygodnie wcześniej. Według Seewalda, Benedykt jest głęboko „zatroskany sytuacją w Kościele” i uważa, że Bóg utrzymuje go przy życiu, aby dać światu znak. Dziennikarz nie wyjaśnił, co konkretnie to znaczy. Jak należy rozumieć „sytuację w Kościele”? Czy chodzi tutaj o to, co robi papież Franciszek, czy też raczej o ogólny obraz Kościoła po II Soborze Watykańskim? A może o to, jak świat oddziałuje na Kościół? Dalej, jaki to znak Bóg chciałby dać Kościołowi poprzez utrzymywanie Benedykta przy życiu? Wypowiadając się krótko po abdykacji w 2013 roku Seewald użył podobnych słów, mówiąc, że to sam Benedykt zamierza być znakiem siły modlitwy i pokazywać, że to właśnie więź z Bogiem, a nie kurczowe trzymanie się władzy, są najważniejsze w życiu chrześcijan. Po 9 latach od tamtego momentu trudno byłoby jednak to powtórzyć: niezależnie od swoich intencji, „emerytalny” okres Benedykta nie jest dziś w powszechnym odbiorze kojarzony z modlitwą, ale z sianiem zamętu wokół posługi św. Piotra. Na marginesie, tak samo oceniany jest Franciszek, papież fermentu; ale przecież bez osoby Benedykta ten obraz zamieszania wokół pontyfikatu Jorge Marii Bergoglio nie byłby pełen. A zatem, jaki znak miałby dawać światu Bóg poprzez Benedykta? Nietrudno pokusić o się o następującą interpretację: chodzi o wskazanie na trwałość „normalnego” Kościoła, o to, że chaos czasów Franciszka jest tylko przejściowy, bo Benedykt – uosabiający w takiej narracji Tradycję – nadal trwa. Czy jednak o to mogło chodzić Józefowi Ratzingerowi? I czy Peter Seewald w ogóle adekwatnie oddał słowa, jakie usłyszał od niego podczas ich niedawnej rozmowy? To pytania bez odpowiedzi.
Przy tej okazji warto jednak przyjrzeć się również innym wypowiedziom „emeryta” z ostatnich miesięcy. Piszę świadomie o tak ograniczonym tylko okresie, bo tych wystąpień jest niemało, a przyglądanie się wszystkim, począwszy od 2013 roku, przekraczałoby w zdecydowany sposób ramy pojedynczego artykułu, zasługując raczej na osobną książkę. Pytanie, jakie stawiam, to czy z tych wypowiedzi przebija jakiś spójne przesłanie, które by mogło choćby w części wytłumaczyć dramatyczne przecież słowa przytoczone przez Seewalda?
W obronie własnej
Rok 2022 Benedykt w sferze publicznej rozpoczął od zwalczania oskarżeń, jakie posypały się przeciwko niemu na gruncie raportu opublikowanego przez kancelarie prawne w Monachium. Postawiono mu zarzut popełnienia błędów w sprawie kapłana, którego przeniesiono do tamtejszej archidiecezji w czasie, kiedy Ratzinger był jej arcybiskupem (1977 – 1982). „Emerytowany” papież w ogłoszonym w mediach obszernym tekście dowodził, że z podejmowanymi w sprawie tego księdza decyzjami nie ma wiele lub zgoła nic wspólnego. Jak wiadomo z wcześniejszych informacji, sprawami personalnymi tego rodzaju zawiadywał wówczas wikariusz generalny metropolii, a nie sam kardynał Ratzinger. Przy tej okazji Benedykt podzielił się bardzo osobistymi refleksjami dotyczącymi śmierci i gotowości na spotkanie z Bogiem. „Wkrótce stanę przed ostatecznym sędzią mojego życia. Choć, patrząc wstecz na moje długie życie, mogę mieć wiele powodów do obaw i lęku, to jednak w duchu jestem radosny, ponieważ mocno wierzę, że Pan jest nie tylko sprawiedliwym sędzią, lecz także przyjacielem i bratem, który już sam cierpiał z powodu moich niedostatków i dlatego jako sędzia jest także moim obrońcą (Parakletem). W obliczu godziny sądu, łaska bycia chrześcijaninem staje się dla mnie tak oczywista. Bycie chrześcijaninem daje mi poznanie, a nawet więcej, przyjaźń z Sędzią mojego życia i pozwala mi przejść z ufnością przez mroczną bramę śmierci. W tym kontekście ciągle przypomina mi się to, co Jan mówi na początku Apokalipsy: widzi Syna Człowieczego w całej Jego wielkości i pada u Jego stóp jak martwy. Lecz On kładzie na nim swoją prawą rękę i mówi: Przestań się lękać! To ja… (por. Ap 1, 12–17)” – pisał w lutym. Choć mogło to wywołać wrażenie, jakby Autor przeczuwał już nadchodzącą śmierć, kolejne miesiące bynajmniej tego nie potwierdziły.
Mistyczna wizja z Belgii o sekularyzacji Kościoła
We wrześniu 2022 roku Benedykt XVI przypomniał światu o belgijskiej mistyczce Julii Verhaeghe; a może raczej świat o niej poinformował, bo nie jest to postać szerzej znana. Okazją do tego stało się wydanie książki jej poświęconej, autorstwa ks. Hermanna Geisslera. Rzecz jest ciekawa nie tylko dlatego, że Józef Ratzinger, jak wyjaśnił, dostrzega wiele zbieżności między doświadczeniem zmarłej w 1997 roku Verhaeghe a własnym, ale również ze względu na treść jednego z widzeń, jakie miały przypaść mistyczce w udziale. Na długo przed II Soborem Watykańskim miała we śnie zobaczyć papieża Piusa XII, który wskazał jej, że Kościół katolicki wejdzie na drogę „humanizacji” posuniętej wszelako do tego stopnia, iż kościelny „humanizm” przykryje to, co święte. To rozpoznanie jest w kontekście biografii Ratzingera/Benedykta XVI istotne zwłaszcza w odniesieniu do problematyki liturgicznej. „Emerytowany” papież nie powiedział nam nigdy, co sądzi o decyzjach Franciszka z Traditionis custodes, ale możemy się tylko domyślać jego bólu: pragnął przecież odnowić „posoborową” liturgię poprzez jej pogodzenie z liturgią wieków, co Franciszek wszelako tak radykalnie przekreślił. To wszystko jednak są tylko domniemania: sam Benedykt XVI, jak się zdaje, nie chciał w żaden szczególny sposób podkreślać akurat snu z Piusem XII, a raczej wskazać na całość dorobku Verhaeghe.
Vaticanum II
To prowadzi nas do innej wypowiedzi Benedykta XVI, zupełnie świeżej, a dotyczącej celów i znaczenia II Soboru Watykańskiego. Kilka dni po przypadającej 13 października tego roku 60. rocznicy otwarcia Vaticanum II w sieci ogłoszony został krótki list „emeryta”, poświęcony dynamice między Civitas Dei i civitas terrena w myśli św. Augustyna i w recepcji Augustyńskiej koncepcji. Autor zaadresował go do organizatorów i uczestników międzynarodowego sympozjum odbywającego się w amerykańskim Steubenville, a poświęconego jego własnej eklezjologii. Benedykt właśnie w tej kwestii widzi najważniejsze dzieło Soboru. W swoim artykule wskazał, że w XX wieku pojawili się myśliciele spod znaku protestanckiego teologa Adolfa Harnacka. Próbowali oni utożsamić Kościół Chrystusowy z rzeczywistością wyłącznie duchową. Według Benedykta było to próbą błędną, niejako lustrzanym odbiciem równie poronionej próby uznania Civitas Dei za tożsamą z instytucją Kościoła, co „emeryt” uznał za średniowieczny błąd. Właśnie w jego przezwyciężeniu, a z drugiej strony w uniknięciu „pokusy Harnacka”, Józef Ratzinger widzi zasadniczy dorobek Vaticanum II, który postawił sobie jako zadanie określenie kwestii Kościoła istniejącego w świecie. W tym widzi Benedykt XVI „pozytywną siłę Soboru” i przeciwstawia ją wydarzeniu soborowemu jako czemuś, co „niepokoi i wstrząsa”. Drugim zasadniczym elementem Soboru Watykańskiego II dla Benedykta XVI jest podejście do innych religii. Wyrasta ono zresztą naturalnie z refleksji nad miejscem Kościoła w świecie. „Po raz pierwszy kwestia teologii różnych religii ujawniła się tak wyraźnie. Okazało się to niezwykle ważne w relacjach między wiarą a światem” – napisał „emerytowany” papież. Ciekawe, że w swoim krótkim artykule zawarł tak niewiele słów krytyki pod adresem konkretnych przejawów implementacji Soborowego „wyjścia na świat”. Krótka wypowiedź Benedykta możne być czytana chyba przede wszystkim jako okolicznościowe wspomnienie, które chce tylko szybko zwrócić uwagę na główne punkty, bez kuszenia się o ich bardziej gruntowną ocenę. Może i dobrze – przecież Benedykt XVI, jako aktywny uczestnik debat soborowych, a później jako jeden z głównych implementatorów i interpretatorów Soboru nie ma chyba właściwego dystansu, by Vaticanum II obiektywnie oceniać.
Joachim z Fiore
Inną publiczną wypowiedzią papieża „emeryta” był jego list z września poświęcony postaci Joachima z Fiore, kalabryjskiego mnicha cysterskiego z XII stulecia, jednej z kluczowych postaci dla uformowania się zachodniej koncepcji historii. Jest to o tyle istotne, że wielkość i doniosłość myśli Joachima zasługuje na wciąż głębszą recepcję. Tym więcej, że historycy idei nierzadko właśnie u Kalabryjczyka dopatrują się odległych wprawdzie, ale jednak kluczowych ojców heglizmu i poprzez heglizm również marksizmu. Być może krótki list Benedykta pozwoli na choćby pewne ożywienie zainteresowania postacią Joachima, tak, by wydobyć tego uczonego mnicha z przestrzeni głównie akademickiej, udostępniając go – w krytycznym naturalnie ujęciu – szerszym rzeszom katolickiej społeczności. Nie wydaje się jednak, by poprzez tę wypowiedź papież „emeryt” chciał powiedzieć nam coś szczególnego: sam studiował myśl Joachima Fiore w młodości, pracując nad doktoratem poświęconym świętemu Bonawenturze; swoje refleksje przesłał do Międzynarodowego Centrum Studiów Joachimskich, a to z okazji wydania krytycznego opracowania pism cystersa.
Nie sposób zatem w tych wszystkich wypowiedziach dopatrzyć się jednej przewodniej nici. „Emerytowany” papież jest obecnie, podobnie zresztą jak w poprzednich latach, bardzo aktywny na wielu obszarach, na których w ten czy inny sposób działał zwłaszcza jako teolog. Kto oczekiwałby zatem, że Józef Ratzinger chce w zawoalowany sposób „coś” przekazać światu, ten przynajmniej wśród tegorocznych wypowiedzi nie znajdzie dość materiału dla podbudowy swoich przypuszczeń, wyjąwszy niepewną przecież, bo z drugiej ręki, relację Seewalda. Moim zdaniem – choć nie ma tu już miejsca, by szerzej to poruszyć – podobnie sprawy mają się z wypowiedziami Benedykta XVI z poprzednich lat. Wciąż głównym „przesłaniem”, jakie zostawia nam „emeryt”, pozostaje chaos związany z jego decyzją o „noszeniu się” po papiesku…
Ten krótki przegląd jego działalności, jak sądzę, można zakończyć następującą i nieco bardziej pozytywną konkluzją: niewątpliwym „pocieszającym znakiem”, jaki daje nam Benedykt XVI, jest sam fakt, że papież – wprawdzie „emeryt” – niekoniecznie musi wyrażać się bombastycznie, wywołując nieustannie kolejne skandale. Już to jest niemałym wytchnieniem; żywą pamięcią o powadze urzędu Piotrowego – i nadzieją, że ta powaga jeszcze wróci, a przeżywany teraz okres chaosu będziemy wspominać przede wszystkim jako głęboką nauczkę – i zaczątek refleksji nad sprawowaniem urzędu papieskiego w nowej epoce.
Paweł Chmielewski