„Z Brukseli nadeszło nowe zaproszenie do zmiany nawyków żywieniowych. Mają one uwzględniać w naszej diecie owady. Dlaczego? Ktoś mówi, że to dla ratowania środowiska, ktoś chce w ten sposób walczyć z głodem na świecie. Istnieje jednak bardziej przekonujące wytłumaczenie: to złamanie tabu, wniesienie gnozy wprost na stół” – pisze Roberto Marchesini w tekście zatytułowanym: Insetti a colazione, il sapore della modernità („Owady na śniadanie, czyli smak nowoczesności”).
Autor artykułu opublikowanego na łamach portalu La Nuova Bussola Quotidiana odnotowuje, że Unia Europejska zezwala na sprzedaż kolejnych gatunków owadów w celach spożywczych, z myślą o ludziach. W ślad za tym trendem podążyły media, które mają oswajać mieszkańców kontynentu z myślą o spożywaniu tego, co obecnie uważają na ogół za odpychające.
Wesprzyj nas już teraz!
„Oczywiście zostały zaktywizowane krajowe media i wciąż o tym mówią, angażując znanych szefów kuchni, naukowców, przywołując różne świadectwa. Obywatele Europy muszą uważać jedzenie owadów za normalne, a tak naprawdę wręcz fajne. (…) Kilka gazet zaczęło rozpowszechniać pogląd, że już jemy owady, nie wiedząc o tym, a zatem… w czym problem? Oto nowe Okno Overtona” – zauważa włoski autor.
Marchesini przypomina, że gdy Europę za sprawą islamskich radykałów nawiedziły seryjne zamachy terrorystyczne, przyrzekaliśmy sobie, iż pod wpływem tej agresji nie zmienimy swych obyczajów.
„Czy jedzenie czegoś, co nie jest częścią naszych nawyków żywieniowych, nie budzi niesmaku oraz więcej niż kilku wątpliwości co do wpływu na nasze zdrowie?” – zastanawia się publicysta LNBQ. Przywołuje w tym miejscu oficjalne wyjaśnienie, jakie towarzyszy trendowi lansowanemu coraz nachalniej:
„Systemy żywnościowe nie mogą być odporne na kryzysy, takie jak pandemia COVID-19, jeśli nie są zrównoważone. Musimy przeprojektować nasze systemy żywnościowe, które obecnie odpowiadają za prawie jedną trzecią światowych emisji gazów cieplarnianych, zużywają duże ilości zasobów naturalnych, prowadzą do utraty różnorodności biologicznej i negatywnych skutków zdrowotnych (zarówno z powodu niedożywienia, jak i przekarmienia) i nie zapewniają zwrotów ekonomicznych oraz godziwych środków utrzymania dla wszystkich podmiotów, zwłaszcza producentów surowców”.
A zatem, podkreśla autor, jedząc robale mamy chronić klimat. Ktoś inny twierdził, że konsumowanie owadów służy walce z głodem na świecie. Ktoś uważa natomiast, że jest to sposób, który wymyśliła elita, aby zaznaczyć różnice w statusie społecznym. Zwykli ludzie, bezużyteczni zjadacze, jak określił nas intelektualista Yuval Noah Harari, jedzą owady. VIP-y, zaangażowane w ratowanie świata, posilają się natomiast wyrafinowanym i soczystym pokarmem. Krótko mówiąc, byłby to sposób na upokorzenie tych, którzy nie należą do elity” – wylicza zarówno oficjalne, jak i „spiskowe” teorie Marchesini.
Publicysta przyznaje jednak, że nie przekonuje go żadna z powyższych koncepcji. Marchesini ma inne wytłumaczenie na to, dlaczego wielcy tego świata wciskają „szarakom” do ust świerszcze i larwy.
„W mojej głowie kołacze się raczej inne wyjaśnienie. Pomysł jest następujący: promować karmienie owadami, aby przełamać tabu w kuchni i kulturze. Taki jest cel sztuki nowoczesnej: przełamywanie estetycznych i kulturowych tabu” – pisze Włoch. Przytacza przykłady z zakresu epatowania erotyzmem i pornografią w przestrzeni publicznej.
Siedem lat temu kuratorzy jednej z mediolańskich wystaw zaprezentowali ważącą tonę, czterometrową „rzeźbę” z drewna, przedstawiającą męski organ płciowy. Celem prowokacji było, jak wyznali, „połączenie umiejętności technicznych, intuicji oraz krytycznej inteligencji w celu podważenia postrzegania określonego systemu, z góry ustalonego porządku wizualnego i pojęciowego”.
Również w 2014 roku na paryskim placu Vendome „artysta” wystawił pseudo-choinkę w kształcie erotycznego gadżetu. Dyrektor artystyczna Targów Sztuki Współczesnej Jennifer Flay skomentowała oczywiste i spodziewane wzburzenie mówiąc, że zabawka seksualna nie jest czymś zaskakującym ani tajemniczym. Nie obraża opinii publicznej, gdyż jest motywem znanym dorosłym, natomiast równocześnie wystarczająco niejednoznacznym aby nie dezorientować nieletnich. – Otrzymałam przecież wszystkie niezbędne zezwolenia, od prefektury przez ratusz aż po Ministerstwo Kultury. Po co jest sztuka, jeśli nie po to, by wstrząsać, stawiać pytania, uwypuklać wady społeczeństwa? – ripostowała Flay.
Dla Roberta Marchesiniego odpowiedzią na to zjawisko jest… gnoza. Katolicki autor powołuje się na opisy uczonego Roberta Granta. Według historycznych ustaleń, gnostycyzm pojawił się wśród narodu żydowskiego po zniszczeniu świątyni w Jerozolimie. Publicysta cytuje:
„Nabożeństwa świątynne dobiegły końca; co mieli zrobić kapłani i lewici? Jak po zburzeniu świątyni pobożni faryzeusze mogli nadal przestrzegać prawa Mojżeszowego? Po upadku zgodnym z apokaliptyczną wizją, jak mogliby zachować się esseńczycy lub zeloci? Prawo i prorocy pozostali, ale jak można ich teraz interpretować?”
Wyjaśnienia żydom dostarczyły starożytne mity, z którymi zetknęli się w poprzednich stuleciach i przechowali je. Według tych wierzeń, „Jahwe nie był dobrym bogiem, który chronił i chronił żydów jako swoich ukochanych synów. Był raczej złym bogiem, oszustem (platońskim demiurgiem), który po zjednaniu ich sobie pustymi obietnicami porzucił ich w rękach najeźdźców. Skoro zaś boskie prawo było oszustwem, to mogło zostać złamane bez obawy o popełnienie grzechu przez tych, którzy zostali oświeceni znajomością tych tajemnic. Ba, prawo należało wręcz łamać, bo pochodziło od złego i kłamliwego boga. To, co dobre, jest w rzeczywistości złe i na odwrót. Wszystko musi zostać obalone, łącznie z wartościami i normami moralnymi. Poprzez grzech, naruszenie tabu, oczyszczamy się” – wierzą gnostycy.
Jak puentuje Marchesiani, przez kilka stuleci gnoza pojawiała się tu i ówdzie (zwłaszcza w Europie Środkowej) w postaci żydowskich (Sabbataj Cwi i Jakub Frank) lub odwołujących się do chrześcijaństwa (katarzy) ruchów heretyckich. Definitywnie wyłoniła się w XVI wieku, by powoli wybić się do rangi filozofii dominującej. „Teraz widzimy jej triumf. Nazywamy to nowoczesnością” – wskazuje publicysta.
„Cóż dodać? Smacznego!” – kończy swój tekst Roberto Marchesini.
Źródło: LaNuovaBQ.it
RoM