10 sierpnia 2025

Gorąco, jak… angielskim latem?

(Londyn. Protest z 31 lipca 2024 roku. Fot. Jordan Pettitt / PA Images / Forum)

Zimne mamy lato. Zimne i deszczowe – utrudnia to zbiory, uprzykrza wakacyjne wyjazdy, i w ogóle jest nieprzyjemne. Zdecydowanie liczymy na to, że sierpień już będzie cieplejszy i słoneczniejszy. Tymczasem w Londynie, rząd Wielkiej Brytanii – modli się o zimno i deszcz. Nic dziwnego, gdy się siedzi na beczce prochu…

Na jakiej więc beczce prochu siedzi rząd Keira Starmera? W czym może pomóc zimno i deszcz? Cóż, rzadko zauważamy jak wielkim czynnikiem może być w polityce właśnie pogoda, która może sprawić że przebywanie na ulicy będzie albo przyjemniejsze, albo mniej przyjemne – i, rzecz jasna, że siedzenie w domu będzie również przyjemniejsze lub przeciwnie. Tak: gdy pada deszcz, gdy robi się zimno, zniechęcają się protestujący; gdy zaś upał czyni wnętrza europejskich domów dusznymi i nieprzyjemnymi, gdy trudno się wyspać, gdy napinają się nerwy, wówczas łatwiej o jakąś kolejną zbrodnię, łatwiej o protesty, a protesty mogą przerodzić się w zamieszki, a zamieszki w… coś więcej, o czym władza woli nie myśleć.

Na takiej beczce prochu siedzą Brytyjczycy, których krajem rok temu wstrząsnęły wielkie antyimigranckie zamieszki, i którzy dziś również raz po raz widzą w różnych częściach kraju protesty antyimigranckie. Protesty tym groźniejsze, że gdy w ubiegłym roku była przede wszystkim zadyma, w tym roku protestują rodziny z kobietami, które trudno sprowokować do burd, czy w mediach obsmarować jako „prawicową ekstremę…”

Wesprzyj nas już teraz!

Preludium w Southport

Wróćmy jednak do tej ubiegłorocznej zadymy. Niemal dokładnie rok temu Anglią wstrząsnęły wielkie zamieszki w północno-zachodniej miejscowości Southport. Tu drobna dygresja: nie używam tu nazw Anglia i Wielka Brytania jako zamiennych synonimów, jak to nieraz (błędnie) się robi. W sprawie imigracji i protestów wokół niej, różnica między geograficzną, historyczną i kulturową objętością Anglii i Wielkiej Brytanii – a także politycznymi konotacjami – jest ważna.

Zaczęło się od wstrząsającego wydarzenia – siedemnastolatek wtargnął do budynku gdzie odbywały się lekcje tańca, i ugodził nożem dziesięcioro osób, z czego trzy śmiertelnie – a ofiarami były niemal wyłącznie dzieci. Zamachowiec został ujęty na miejscu, ale władze bardzo pokrętnie mówiły o nim, jak gdyby bojąc się przyznać do jego tożsamości. Wkrótce miało się okazać że pod opisem „obywatela brytyjskiego, urodzonego w Walii” ukrywał się siedemnastoletni syn imigrantów z Rwandy – co prawda, imigrantów chrześcijańskich, ale jednak obcych kulturowo i etnicznie. Zwłoka z ujawnieniem tych szczegółów ze strony rządu nie pomogła – w niektórych kręgach rozeszła się plotka iż zabójca był muzułmańskim ekstremistą, a w innych wystarczał sam fakt że jest obcokrajowcem, co było oczywiste z samego faktu iż rząd nie chciał ujawniać kim jest (w rzadkich sytuacjach gdzie poważną zbrodnię dokonuje rodowity Anglosas, pochodzenie jest ujawniane natychmiast).

Wybuchły protesty – bynajmniej nie tylko w Southport – które wkrótce przeistoczyły się w poważne zamieszki. Rząd odpowiedział z wszelką możliwą stanowczością, siłą tłumiąc zamieszki. Premier w ostrym przemówieniu do narodu oskarżył „prawicową ekstremę” o organizację protestów, zapowiedział że rozprawi się z nimi bezlitośnie, i tak też się stało. Zarzuty stawiano nie tylko walczącym z policją, ale również osobom choćby i tylko lekko zaangażowanym w protesty czy nawet zachęcającym do protestów w internecie. Do dzisiaj zarzuty postawiono ponad 1100 osobom, a wielu skazano na więzienie, nawet gdy dobrowolnie i na wyrost przyznawali się do winy.  Były też kontr-protesty, ze strony muzułmanów oraz ze strony lewicowych środowisk pro-imigranckich – i choć muzułmanie również wyszli na ulicę z bronią w ręku, Anglicy po raz kolejny zobaczyli że tylko protesty, że tak powiem, tubylców spotykają się z aresztami i zarzutami. Nic dziwnego, że od tego czasu, temat protestów, nierównego traktowania, nie wychodzi z dyskusji – i coraz częściej z różnych stron, nawet ważnych polityków, można usłyszeć iż rząd zdradza naród. Słowa używane bynajmniej nie w przenośni czy hiperboli.

Rok później, w połowie lipca, wybuchły nowe protesty, tym razem w miasteczku Epping – miejscowości nieopodal Londynu, właściwie stanowiącej odległe przedłużenie tej metropolii. Przyczyna? Napływających bezustannie nielegalnych imigrantów (jak dotąd w tym roku, około 200 tysięcy osób) rząd brytyjski lokuje, na koszt podatnika, w hotelach. Hotele jak to hotele – czasem są na skraju miasta, a czasem w jego centrum, blisko szpitali, szkół, i innych ważnych miejsc. Tak było w tym przypadku – protesty wybuchły gdy jeden z imigrantów ulokowanych w tymże hotelu niedaleko szkoły, 41-letni Etiopczyk, został aresztowany za napaść na tle seksualnym, molestowanie, i namawianie osoby nieletniej do współżycia.

Protesty w Epping były zgoła inne niż w Southport: choć media próbowały, tym razem nie dało się przykleić do nich łatki „prawicowej ekstremy”, bowiem protesty były absolutnie spokojne, a prym wśród protestujących wiodły kobiety – matki dzieci z owej pobliskiej szkoły. Nie pomogły pikiety kontr-protestujących – ba, pogorszyły nawet sytuację dla rządu, gdyż wkrótce pojawiły się w sieci nagrania ukazujące jak policja wydaje się współpracować z pro-imigrantami, przywożąc ich w autobusach i zapewniając im eskortę do i z miejsca protestu. W konsekwencji, o protestach mówiono bardzo niewiele w mediach, wybierając raczej taktykę przemilczania. Można powiedzieć że protestujący osiągnęli zwycięstwo, gdyż w końcu rada miejscowości, przegłosowała apel do rządu o prędkie usunięcie imigrantów z tego hotelu – ale to oczywiście oznacza co najwyżej przeniesienie ich do innego hotelu w innej miejscowości…

Dlaczego tak się dzieje?

Można zadać oczywiste pytanie: rządowi brytyjskiemu nie powinno zależeć na podtrzymywaniu niestabilnej sytuacji. Nie powinno im zależeć na wspieraniu nielegalnych imigrantów kosztem własnych obywateli. Więc dlaczego tak się dzieje? Dlaczego zarówno obecny rząd Partii Pracy, u władzy zaledwie od trzynastu miesięcy, jak i poprzedni, Partii Konserwatywnej, który rządził przez ponad dekadę – nie potrafią poradzić sobie z napływem nielegalnych imigrantów?

Gdyby wszak tak wyglądała obrona Wielkiej Brytanii w czasie ostatniej wojny, to Niemcy każdego dnia wysadzaliby kolejne desanty – a tu nie chodzi o obronę przed zbrojną flotą nieprzyjaciela, lecz przed łódkami i pontonami napływającymi z Francji (nota bene: Francji, której policja wydaje się niezbyt chętna by powstrzymać ten proceder po swojej stronie kanału). Nie sposób powiedzieć czy za tą bezsilnością stoi przede wszystkim ideologia, czy może równie ważnym czynnikiem jest strach przed medialnym spektaklem, jaki wybuchłby gdyby straż przybrzeżna na przykład otworzyła ogień do takiej łajby. Pewne jest natomiast to, że zjawisko zamiast maleć – narasta, potęgowane przez media społecznościowe, w których gangi przewodników reklamują swoje usługi, obiecując łatwe życie na koszt brytyjskiego rządu, i… łatwy dostęp do angielskich kobiet.

Co gorsza, problem nie ogranicza się do nielegalnych imigrantów, choć ich ilość już i tak wystarczyłaby na niemały kryzys, zważywszy na to że w czasie gdy ich wnioski o azyl są rozpatrywane (co trwa latami), władza zapewnia im – na koszt swojego narodu – miejsce do życia, pieniądze, oraz bezpłatną opiekę medyczną, która dla samych angielskich tubylców jest coraz większą bolączką. Przecież jednak w Wielkiej Brytanii ogromnym zjawiskiem jest przede wszystkim legalna imigracja – odkąd lewicowy rząd Tony’ego Blaira otworzył bramy na świat w 1997 roku, przybyło do Wielkiej Brytanii więcej ludności niż w ciągu tysiąca lat od podboju normandzkiego (1066 r.). Patrząc zaś na imigrantów jako procent lokalnej ludności, można się zastanawiać czy napływający imigranci nie przekraczają już rozmiarami osadnictwa Wikingów i Duńczyków, a może nawet Anglów, Sasów i Jutów – tamci przybysze bowiem stanowili około 10-20% ludności wysp, podczas gdy dziś ludność obcej etniczne ekstrakcji dobija do 25%. Druzgocąca prędkość tego napływu – Polacy również się do tego przyczynili swego czasu – sprawia iż nawet abstrahując od ogromnych problemów kulturowych z integracją, ta imigracja przyczyniła się do odczuwalnego spadku dostępu do usług medycznych, pogorszenia ich jakości, jak również do porażającej drożyzny w nieruchomościach. Dotyka to zwłaszcza duże miasta Anglii – bo to w nich przede wszystkim osiedlają się przybysze, i to tam głównie przybysze otrzymują mieszkania socjalne, znowu na koszt tubylców.

Ale drożyzna drożyzną, mieszkania mieszkaniami, a przecież są jednak te wielkie problemy z integracją. Są problemy z muzułmańskimi gangami, których masowe gwałty angielskich dziewczyn przez lata ukrywano, odmawiając jakiejkolwiek dyskusji o skali problemu i o ewidentnie religijno-etnicznym podłożu tych przestępstw. Są problemy od lat już z aktami terroryzmu, ale też ze zwykłą przestępczością – nożami, maczetami, rozbojami na ulicach, czy wreszcie po prostu z niekulturalnym zachowaniem w środkach publicznego transportu. A ponieważ zwłaszcza w Anglii – która jako jedyna ze składowych części Wielkiej Brytanii nie posiada autonomicznego rządu – narasta złość i frustracja, narastają od lat już głosy sprzeciwu, to z kolei ze strony rządu i masowych mediów narasta propaganda, mająca na celu wykluczyć dyskusję, i oszkalować zawczasu wszystkich którzy w ogóle zauważają problem. To jednak sprawia tylko że ciśnienie narasta, złość się potęguje, i pojawia się poczucie że polityczne środki już niczego nie rozwiążą.

Dlatego też David Betz, brytyjski ekspert zajmujący się wojskowością i zjawiskiem wojny niesymetrycznej, ostatnio regularnie pojawia się w mediach – poza maistreamem, rzecz jasna – ostrzegając kogo tylko się da, że obecna sytuacja w niepokojący sposób przypomina mu stan poprzedzający wybuch niskoskalowej wojny domowej, jaki w swoich badaniach obserwował w wielu historycznych i współczesnych przypadkach w państwach trzeciego świata. Warto wsłuchać się w ten głos wołającego na puszczy, tym bardziej że ostatnia taka wojna w Wielkiej Brytanii to nie jakaś odległa przeszłość, ale lata 70-te ubiegłego stulecia, gdy każdego dnia w Irlandii Północnej dochodziło do strzelaniny, wybuchu, mordów politycznych i krwawych odwetów.

W tym roku nie wybuchnie… chyba?

Co dalej? Patrząc na całokształt sytuacji, zaryzykuję stwierdzenie – w tym roku, jeszcze nie dojdzie do większego wybuchu. Chyba. Piszę te słowa nie tyle opierając się na konkretnych argumentach, co na długotrwałej obserwacji brytyjskiej polityki, obserwacji i gromadzonej wiedzy. Ta wiedza, pewne wyczucie do aktorów występujących na tamtej scenie, skłania mnie do stwierdzenia że to jeszcze nie w tym roku. Protesty już są, zamieszki mogą wystąpić, ale do niczego większego jeszcze nie dojdzie. Za wcześnie, po brutalnej akcji policyjnej w ubiegłym roku. Społeczeństwo jeszcze nie otrząsnęło się z szoku po ostrych wyrokach, po karach więzienia wymierzanych za samą obecność, a czasem wręcz za same tylko wypowiedzi.

Poza tym, jednak Brytyjczycy wciąż jeszcze żywią resztki wiary w swój system polityczny, w potęgę głosu w urnie wyborczej, choć może to zaskakiwać, i obiektywnie wydaje się absurdem. Wszak, zawiodła ich w ostatnich latach Partia Konserwatywna, do tego stopnia, że w 2024 roku Partia Pracy zdołała wygrać wybory, tracąc głosy względem poprzednich – wyborcy konkurencji po prostu się nie stawili. Spośród protestujących przeciw imigracji – tu dygresja, o mały włos bym napisał niekontrolowanej, ale przecież właśnie o to chodzi że imigracja jest pod kontrolą, że to się dzieje według woli kolejnych rządów – nikt z protestujących nie spodziewa się że Partia Pracy cokolwiek zmieni. Wyborcy bynajmniej nie widzą nadziei też że przewodzona przez imigrantkę z Nigerii Partia Konserwatywna się odmieni i realnie zaostrzy kurs przeciw imigracji – ale właśnie dlatego w sondażach z dnia na dzień rośnie w siłę Partia Reform prowadzona przez Nigela Farage’a. Jej notowania dzisiaj stoją nie tylko powyżej konserwatystów, ale również powyżej laburzystów. Co prawda, wypowiedzi Farage’a wskazują na to iż nie ma on zamiaru podejmować radykalnych kroków, ale jego narracja również się zaostrza – musi, ponieważ po jego prawej stronie wyrasta konkurencja, zresztą ze strony osób jeszcze niedawno w przywództwie jego partii, osób które wydalił uznając że są zbyt ostre retorycznie. Powstała więc partia Advance UK, a obok niej nie partia, ale ruch społeczny Restore Britain. Nie wchodząc już w szczegóły tych przepychanek i stojących za nimi osób, efekt jest taki że Partia Reform, która na największą szansę w tej konkurencji, dziś już mówi o deportacjach nielegalnych imigrantów i osiągnięciu ujemnego bilansu w legalnej migracji. To wszystko sprawia że Brytyjczycy – przede wszystkim zaś Anglicy – nie tracą jeszcze nadziei na polityczne zmiany, i raczej wytrzymają jeszcze cztery lata do wyborów w 2029 roku. Będą w międzyczasie kolejne rundy protestów i zamieszek, ale wybuch prawdziwej przemocy chyba do tego czasu nie nastąpi.

Chyba.

Chyba że w tym lub następnych latach przyjdzie jakieś gorące i słoneczne lato, i akurat wtedy dojdzie do kolejnej szokującej zbrodni z rąk imigranta. Wtedy meteorologiczny upał może przeistoczyć się w społeczno-polityczny sztorm jakiego Wielka Brytania dawno nie widziała.

Jakub Majewski

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(8)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie