19 lipca Zgromadzenie Narodowe Republiki Górskiego Karabachu wybierze nowego prezydenta, który w systemie politycznym tego quasi-państwa ma bardzo dużą władzę wykonawczą. Czy nowy prezydent będzie miał jednak tyle siły, by zakończyć krwawą wojnę, trwającą już ćwierć wieku?
Wybory najważniejszej osoby w Republice Górskiego Karabachu odbędą sią na specjalnie zwołanej na 19 lipca na godz. 11.00 sesji Zgromadzenia Narodowego. Jak podaje ormiański portal Aysor.am, w wymaganym terminie między 5 a 12 lipca zgłoszono dwóch kandydatów. Frakcja „Ruch-88” zgłosiła Eduarda Agabekjana, a trzy inne frakcje parlamentarne – „Ojczyzna”, „Demokracja” i „Dasznakcutjun” – zgłosiły Saakjana Bako Saakowicza.
Wesprzyj nas już teraz!
W okresie realnej wojny każdy z kandydatów jest skazany na program polityczny ukierunkowany na utrzymanie odrębności od Azerbejdżanu, różnice mogą okazać się dopiero po wyborach, gdy trzeba będzie stanąć do rozmów o zakończeniu konfliktu, który wyniszcza gospodarczo i wymusza tysięczne emigracje w każdym roku. Górski Karabach jest zamieszkały głównie przez Ormian, których jest trzykrotnie więcej niż Azerów, choć w świetle prawa międzynarodowego Górski Karabach stanowi część terytorium Azerbejdżanu.
Na fali usamodzielniania się kolejnych republik Związku Sowieckiego swoją niepodległość ogłosili na Kaukazie Ormianie, Gruzini i Azerowie, mając podstawy w strukturach republik wchodzących w skład ZSRS. Za czasów sowieckich Górski Karabach był regionem wyposażonym w autonomię (Nagorno – Karabachski Obwód Autonomiczny), ale włączonym do Azerbejdżanu. Rozpad ZSRS obudził nadzieję Ormian w Górskim Karabachu na powrót do państwa ormiańskiego ale władze Azerbejdżanu nie chciały dopuścić do utraty tego obszaru, obawiały się też konfliktu między Ormianami i Azerami. Konflikt ostatecznie i tak wybuchł a od 1992 roku walki w Górskim Karabachu prowadzą wojska Armenii i Azerbejdżanu. Zmęczony wojną region cierpi na zapaść gospodarczą i szybko się wyludnia – od prawie 200 tys. mieszkańców w 1989 roku (przed wybuchem wojny) do ok. 150 tys. mieszkańców obecnie. Aktualnie w Górskim Karabachu Ormianie stanowią ponad 75 proc. mieszkańców a Azerowie ok. 22 proc. Zarzewie walk etnicznych ma więc nadal swoje fundamenty, pogłębione wieloma incydentami zapamiętanymi przez oba narody.
Dzisiaj Republika Górskiego Karabachu jest realnie niepodległym państwem, z własnym rządem i parlamentem ale z ormiańską walutą – dramem. Pozycja głowy państwa jest silna jak w każdym systemie prezydenckim. Czy nowo wybrany prezydent będzie jednak na tyle silny by udało mu się doprowadzić do zakończenia wojny prowadzonej od 1992 roku? Wojny, która wprowadza podziały nie tylko na Kazukazie ale też stanowi oś podziału w szeroko rozumianym regionie Bliskiego Wschodu. Górski Karabach popiera Armenia, Armenię Rosja, a Rosja szuka wsparcia w Chinach i krajach dawnego ZSRS.
Nie jest to łatwe, gdyż wśród krajów danego ZSRS ważny jest m.in. układ państw islamskich. Stąd też druga oś zaangażowanych politycznie lub dyplomatycznie w konflikt w Górskim Karabachu to grupa zaczynająca się od Azerbejdżanu (teoretycznie broniącego swojego terytorium), popieranego przez Iran i (najsilniej) przez Turcję. Wpływy tureckie na kraje muzułmańskie powodują, że nawet prorosyjski Kazachstan akurat w tym konflikcie stoi po stronie Azerbejdżanu a nie prorosyjskiej Armenii. Wobec takich podziałów tylko Stany Zjednoczone nie mają problemu, poparcie zarówno Rosji, jak i Turcji z Iranem nie ma logicznego uzasadnienia dla Waszyngtonu. Stąd też Biały Dom robi tyle, ile wymogą na nim dość liczni Ormianie – obywatele Stanów Zjednoczonych.
Nowej głowie państwa trudno będzie wejść w wielką dyplomację z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że stanie na czele republiki nieuznawanej nawet przez najbliższego protektora – Armenię, o innych państwach nie wspominając. Po drugie dlatego, że po 25 latach sporu i wielu zaszłościach, aktorzy zaangażowani w wojnę na Kaukazie mają wobec siebie już wiele żalów i zaszłości. Natomiast dla Rosji czy Turcji stawanie po przeciwnych stronach barykad jest niezręczne, skoro mają wspólnego przeciwnika na skalę światową – Stany Zjednoczone.
Jan Bereza