Królowie, rycerze, księżniczki, wielkie bitwy i walka o władzę. Opowieści o tej tematyce mogą pozytywnie wpływać na rozwój młodego człowieka, kształtując w nim pozytywne wartości. Jeśli jednak na ekranie komputera swojego dziecka widzisz serial „Gra o tron”, czym prędzej pozbaw go dostępu do internetu! Produkcja jest bowiem tak przesiąknięta wulgarnością i pornografią, jak żadne z dotychczasowych dzieł promowanych na równie szeroką skalę.
Nie ma chyba młodego internauty, który z „Grą o tron” by się nie zetknął. Na wszelkich popularnych portalach widoczne są odpryski kasowej produkcji HBO w postaci memów, zdjęć czy cytatów. Na premierę każdego kolejnego odcinka rzesze użytkowników sieci czekają jak kania dżdżu. Polski fan page serialu na facebooku śledzi niemal dwieście tysięcy osób, do internetowych „społeczności” należy kolejnych kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi wymieniających się wrażeniami, zdjęciami, plakatami i innymi gadżetami związanymi z serialem opartym na prozie George’a R. R. Martina.
Wesprzyj nas już teraz!
Seks, drugs and średniowiecze
Na czym polega fenomen popularności „Gry o tron”? Z pewnością autor sagi postawił na oryginalne rozwiązania fabularne – w wielotomowiej powieści co chwila uśmierca jednego z głównych bohaterów. Czy to jednak jedyne źródło sukcesu serialu opartego na fantastyce Martina? Z pewnością nie.
Produkcja czerpie inspirację ze scenerii, architektury, ubioru a nawet świeckich zwyczajów średniowiecza, autorzy wyzuli jednak tą przesiąkniętą wiarą epokę z jakichkolwiek przejawów chrześcijaństwa. Świat przedstawiony w „Grze o tron” jest bowiem wymyślony przez pisarza fantasy, ale w sposób oczywisty nawiązuje do średniowiecza. Oglądamy więc kamienne zamki i kolorowe witraże, rycerzy, książąt i monarchów ubranych tak, jak noszono się w wiekach średnich. Jednak historia opowiedziana przez amerykańskiego pisarza i telewizję HBO oprócz tego nie ma nic wspólnego z tysiącletnią epoką rozkwitu chrześcijaństwa – cały tamtejszy świat jest bowiem politeistyczny, a w praktyce ateistyczny, bo „bogowie” Westeros nie są szczególnie istotni dla żadnego spośród bohaterów serialu.
Sam pseudośredniowieczny anturaż i operowanie zaskakującymi zgonami, nie mogą być oczywiście źródłem niespotykanej popularności serialu. Aby wzbudzić zainteresowanie widzów (a uprzednio czytelników) Martin używa bowiem niesłychanej wręcz ilości wulgaryzmów. Jakby tego było mało, serial przesiąknięty jest scenami rodem z najmroczniejszych filmów pornograficznych.
Sekspozycja – nowa era seriali
Epatowanie scenami erotycznymi w „Grze o tron” jest czymś więcej niż tylko przyciąganiem uwagi współczesnego widza. Erotyka jest bowiem dla autorów serialu czymś w rodzaju nowego elementu sztuki filmowej. Amerykańscy krytycy ukuli nawet termin „sexposition”, określający to, czym dla produkcji HBO jest seks – główni bohaterowie oddają się własnej pożądliwości często, ale jeszcze częściej akt seksualny (w najróżniejszych konstelacjach) ukazywany jest w tle sceny, zupełnie nie wiążąc się z jej treścią.
Doprawdy ciężko znaleźć odcinek serialu, w którym nie dochodzi do scen seksualnego zbliżenia. Dopuszczają się ich niemal wszyscy bohaterowie, niezależnie od wieku. Jeden z głównych bohaterów zostając królem był około dwunastoletnim chłopcem – wkrótce otrzymał w prezencie dwie prostytutki, którym kazał się znęcać nad sobą nawzajem w jego alkowie. Sprezentowanie mu kurtyzan nie było w królewskiej rodzinie niczym gorszącym, skoro sam król był owocem związku swej matki i jej brata, który stanowił więc dlań naraz wuja i biologicznego ojca. Rodzice małoletniego władcy Siedmiu Królestw zostali już w pierwszym odcinku serialu zobrazowani w kazirodczym uścisku. Autorzy sprezentowali jeszcze podekscytowanym widzom (w jednej z kolejnych serii) scenę stosunku seksualnego tychże przy zwłokach ich syna.
Sceny z „Gry o tron” krążą po sieci jako „najbardziej odjechane” spośród grzesznych scen w historii kinematografii. To celowa strategia producentów. Jeden z reżyserów serialu opowiedział mediom, że przedstawiciel HBO miał nakłaniać go do zaprezentowania jak największej ilości scen z nagimi kobietami, na co ten nie chciał się zgodzić. Sytuacja była kuriozalna, bowiem reżyser ów – znany z umiejętności kręcenia scen batalistycznych Neil Marshall – miał za zadanie nakręcić odcinek przedstawiający wyłącznie rycerską bitwę! Doprawdy trudno umieścić w niej sceny z jakimikolwiek kobietami!
Zachwyt od lewa do „prawa”
Wyraźnie widać więc, że założeniem serialu nie jest wcale ukazywanie brutalnej gry o władzę, ale właśnie promocja nierządu i zboczeń. Produkcja zyskała niespotykaną popularność w Stanach Zjednoczonych, w Polsce również istnieje jej szeroki fan klub. Należą do niego nie tylko piewcy pornografizacji z lewicowych pism typu „Newsweek”, ale również liczni publicyści tak zwanych mediów prawicowych, którzy z lubością rozpisując się o premierze każdego kolejnego sezonu, widzą w fabule serialu wyłącznie opis „fascynujących politycznych rozgrywek”.
Skoro więc „Grę o tron” polecają wszyscy i z lewa i z prawa, Polacy masowo ściągają serial z sieci. Nad Wisłą produkcja nie jest tak szeroko promowana jak za oceanem (tam mówi się o nim w wielu kanałach telewizyjnych, u nas choć piszą o nim gazety, serial istnieje głównie w świadomości użytkowników internetu). Wśród fanów sagi George’a Martina są również liczni nastolatkowie, wzorem swych amerykańskich kolegów spędzający długie godziny na oglądaniu wielu odcinków ulubionych seriali bez przerwy. Hobby to również doczekało się własnej nazwy – binge watching.
Jeśli więc zauważysz na komputerze swojego dziecka scenę, w której rycerze walczą pod zdobnymi sztandarami i cieszysz się, że latorośl interesuje się tymi tematami, zatrzymaj się przy komputerze chwilę dłużej. Sprawdź, czy nie ogląda „Gry o tron”. Jeśli tak, lepiej odetnij mu dostęp do internetu.
Krystian Kratiuk