30 października 2019

Grabież w imię rewolucji. Kościelne dobra od zawsze na celowniku

(fot. pixabay)

Złupiony do szczętu kler łatwiej było ujarzmić i podporządkować władzom. Listopadowa ustawa była ważnym krokiem na drodze budowy wszechmocnego, totalitarnego państwa.

 

2 listopada 1789 roku w Paryżu zadekretowano konfiskatę dóbr kościelnych. Autorom tego przedsięwzięcia, poza przyziemną żądzą zrabowania cudzej własności, przyświecała idea likwidacji niezależności Kościoła.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Córa marnotrawna

Na pamiątkę przyjęcia chrztu przez króla Franków Chlodwiga w roku 496 Francję przyjęło się określać „najstarszą córką Kościoła” (z krzywdą dla dzierżących rzeczywistą palmę pierwszeństwa starożytnych królestw Armenii i Gruzji).

Trzeba przyznać, że ogół mieszkańców ziem nad Sekwaną długo starał się być godnymi tego zaszczytnego miana. Przez wieki wartości chrześcijańskie niepodzielnie panowały tu w kulturze, obyczaju i polityce, przenikały w każdą dziedzinę życia. Tutejszy Kościół dał chrześcijaństwu wielu świętych i papieży, a język francuski był najbardziej rozpowszechniony wśród uczestników krucjat lewantyńskich.

 

Nie znaczy to, że współistnienie potężniejącej monarchii i Kościoła obywało się bez zgrzytów. Niewola awiniońska papieży, wielka schizma zachodnia, podstępne zniszczenie zakonu templariuszy, potem szukanie przymierzy z islamskimi i protestanckimi potęgami – wszystko to zadawało bolesne rany całej wspólnocie katolickiej.

 

Choć na rodzimym gruncie zbrojne bunty ruchów heretyckich zostały stłumione, francuski Kościół wytrwale atakowali bezkarni pamfleciści i złotouści filozofowie. Szczególne natężenie antykatolickiej propagandy przyniósł wiek XVIII i doktryna dumnie zwąca się oświeceniową. Nastał Wiek Świateł, czas tyleż zarozumiałej, co naiwnej wiary w potęgę ludzkiego rozumu. Bujnie rozwinęły się loże masońskie; w latach 80. XVIII wieku było ich ponad 700, należało do nich 40.000 Francuzów, w znacznej mierze przedstawicieli elit, łącznie z duchownymi (!). Obecność kapłanów w antykatolickiej sekcie, przecież ściągająca na nich ekskomunikę, najwymowniej świadczyła o duchowym kryzysie.

Ówcześni intelektualiści, wykreowani na wszystkowiedzące autorytety, w istocie byli użytecznym narzędziem w rękach ukrytych w cieniu władców marionetek. Oświeceniowi piewcy wolności i tolerancji nie ustawali w szerzeniu nienawiści do osób reprezentujących rzekomy zabobon i zacofanie. Obok upowszechniania oszczerstw i szyderstw pojawiały się i wezwania do przemocy, jak zapowiedź Denisa Diderota, że wolność zapanuje dopiero wtedy, gdy „ostatni król zostanie uduszony kiszkami wydartymi z brzucha ostatniego klechy”. Na początku rewolucji były słowa – to pod ich wpływem powietrze zapachniało krwią.

 

W przededniu kataklizmu

W pierwszych miesiącach roku 1789 szerokie rzesze Francuzów nie przeczuwały nadciągającej katastrofy.

Ich kraj zaliczał się do najpotężniejszych mocarstw światowych, posiadał drugie co do wielkości imperium kolonialne, z rozległymi włościami w Ameryce, Afryce Zachodniej, Indiach. Niedawno stoczył zwycięską wojnę ze swą największą konkurentką, Wielką Brytanią, walnie przyczyniając się do powstania niepodległych Stanów Zjednoczonych. Od zawsze był potęgą handlową, posiadał najlepszą w Europie sieć bitych dróg, a w ostatnich dekadach dynamicznie rozwijał się tu przemysł, bujnie rozkwitła bankowość.

 

A jednak na tych mocarnych fundamentach pojawiły się rysy. Król Ludwik XVI kompletnie stracił kontrolę nad finansami państwa. W ciągu jego piętnastoletnich rządów zadłużenie wzrosło trzykrotnie, by sięgnąć gigantycznej sumy 5 miliardów liwrów, równej dziesięcioletnim wpływom do budżetu. Wynikało to z wielu czynników. Wbrew opozycyjnym pamflecistom, najważniejszą przyczyną tego stanu rzeczy nie były wcale wydatki dworu, a wspomniana wojna z Wielką Brytanią, która kosztowała Paryż aż dwa miliardy liwrów.

 

Rządy w kraju sprawował król, wspierany w tym dziele przez radę ministrów. W maju 1789 roku Ludwik XVI, świadom nadchodzącego kryzysu ekonomicznego, zwołał Stany Generalne – zgromadzenie przedstawicieli duchowieństwa, szlachty i „stanu trzeciego” (to jest reszty poddanych). Stany Generalne rychło ogłosiły się Zgromadzeniem Narodowym, a następnie Konstytuantą.

 

W owym czasie stan pierwszy tworzyło 60.000 księży oraz 82.000 zakonników i zakonnic. Stan drugi reprezentowało 350.000 szlachty, natomiast do stanu trzeciego należało aż 25 milionów Francuzów. W obrębie wszystkich trzech stanów zachodziły wielkie różnice majątkowe. Biskupi żyli na zupełnie innym poziomie niż wiejscy proboszczowie, podobnie arystokraci i ubodzy szlachcice. Jednak wcale nie mniejsze kontrasty występowały w stanie trzecim, do którego zaliczano tak wielką burżuazję, jak i prosty lud. W rękach duchowieństwa pozostawało 10% majątków ziemskich, szlachty 20%, natomiast trzeciostanowa burżuazja (około 5 milionów osób) dzierżyła ponad połowę majątku narodowego.

 

Późniejsze wypadki były zaprzeczeniem utartych schematów walki klasowej, jakimi do dziś raczą nas lewicowe czytanki. Oczywiście duchowni nie pochwalili krwawych ekscesów, jakich rewolucyjny motłoch dopuścił się w stolicy w dniu 14 lipca 1789 roku. Wszelako pokaźna część kleru sprzyjała reformie państwa i otwarcie popierała postulaty emancypacyjne stanu trzeciego. Na pierwszym posiedzeniu Stanów Generalnych w ławach zasiadło 292 duchownych, w tym 47 biskupów, 23 przeorów, 12 kanoników. Nawet gdy rewolucja pokazała już swą odrażającą twarz, niejeden przedstawiciel duchowieństwa i szlachty dał się zaprzęgnąć do jej zwycięskiego rydwanu; w tym samym czasie nader liczni reprezentanci ludu stawali mężnie w szeregach armii kontrrewolucyjnych.

 

Początek

Duchowieństwo, kierując się dobrą wolą naprawienia państwa, początkowo nie rozpoznało zagrożenia.

Tymczasem rewolucjoniści, zyskawszy dostęp do władzy, na gwałt potrzebowali pieniędzy, by jakoś załatać deficyt budżetowy. Ich pomysły na rządzenie państwem okazały się nieskomplikowane. Cóż bowiem łatwiejszego, rozumowali, niż odgórnie zadekretowane łupienie wybranych kategorii obywateli, okraszone propagandowymi sloganami o dokonującej się sprawiedliwości dziejowej?

Pierwszy złowrogi powiew zmian Kościół odczuł 4 sierpnia 1789 roku, gdy zniesiono dziesięciny, stanowiące ponad połowę dochodów kleru. Na nic zdały się tłumaczenia, że bez tych pieniędzy zawali się system opieki charytatywnej i szkolnictwo, że nie będzie z czego finansować prowadzonych przez Kościół szkół, szpitali, przytułków i placówek opiekuńczych.

 

26 sierpnia 1789 roku Konstytuanta uchwaliła Deklarację Praw Człowieka i Obywatela, odbieraną jako zerwanie z tradycją Francji katolickiej. Jej artykuł X („Nikt nie powinien być niepokojony z powodu swych przekonań, nawet religijnych, byleby tylko ich objawianie nie zakłócało ustawą zakreślonego porządku publicznego”), mimo swej na pozór niewinnej, „tolerancyjnej” wymowy miał posłużyć do nękania wiernych. Oto bowiem już w październiku władze dokonały bezprzykładnej ingerencji w sprawy Kościoła, zapowiadając („w imię wolności osobistych”) zniesienie ślubów zakonnych, by trzy miesiące później ogłosić je „niezgodnymi z prawem naturalnym”.

 

Wielki rabunek

W artykule II Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, pośród czterech „przyrodzonych i niezbywalnych praw człowieka” wymieniono własność.

O jej randze świadczył fakt, że wyszczególniono ją już na drugim miejscu, zaraz po wolności (a przed bezpieczeństwem i oporem uciskowi). Jednak w państwie rządzonym przez rewolucjonistów deklarowaną ochronę własności potraktowano nad wyraz kreatywnie.

 

Wniosek w sprawie konfiskaty dóbr Kościoła zgłosił w dniu 10 października 1789 roku Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord, pełniący godność biskupa Autun. Ów wielce osobliwy duchowny, łączący obowiązki kapłana z przynależnością do kilku lóż masońskich, ponad sprawy wiary przedkładał uciechy tego świata. Przepych, jakim się otaczał w połączeniu z hulaszczym trybem życia stawiały w dwuznacznym świetle moralizatorskie ględzenia o „powrocie do Kościoła ubogich”. Gdy Talleyrand zaproponował „zwrot” majątku kościelnego państwu, natychmiast poparli go wpływowi politycy – Mirabeau, Barnave, Thouret.

 

W Konstytuancie rozgorzała zajadła dyskusja. Oponenci argumentowali, że własność zbiorowa, w tym wypadku kościelna, jest tak samo nienaruszalna jak prywatna. Zwracali uwagę na fakt, że finansową pozycję Kościoła zbudowali darczyńcy i fundatorzy; że nie godzi się wykorzystywać zgromadzonych w ten sposób dóbr wbrew woli ofiarodawców. Podkreślali, że Kościół jest największą instytucją oświatową i charytatywną we Francji, że swe dochody przeznacza w dużej części na utrzymanie przytułków, szkół i szpitali. Prorokowali trafnie, że państwo nie odniesie wielkich korzyści na przeprowadzonej w ten sposób operacji, że cały zysk zgarną spekulanci, a konfiskata otworzy drogę kolejnym usankcjonowanym rabunkom.

 

Tym niemniej 2 listopada Konstytuanta poparła wniosek Talleyranda 568 głosami przeciw 346. Zagrabiono majątek Kościoła wart dobre 3 miliardy liwrów, oficjalnie „przekazując go narodowi”. W zamian państwo zobowiązało się pokrywać wydatki związane z podtrzymaniem kultu religijnego i wypłacać księżom pensje.

 

Ku władzy totalnej

Sprzedaż skonfiskowanych dóbr rozpoczęto już w grudniu na warunkach wielce dogodnych dla osób majętnych i ustosunkowanych.

W wyniku operacji pomnożyła swe fortuny przede wszystkim wielka i średnia burżuazja miejska oraz bogaci chłopi. Jak trafnie przewidzieli oponenci ustawy, rozkwitła gigantyczna spekulacja skonfiskowanymi dobrami – szczególnie obłowili się rewolucyjni liderzy Danton, Barras, Fouché, zagarniając ogromne majątki. Nie do odrobienia było doszczętne zniszczenie kościelnego systemu opieki zdrowotnej i społecznej. Kraj borykał się z następstwami tego kataklizmu przez długie dekady. Jeszcze w roku 1847 liczba szpitali we Francji była o połowę niższa od tej w roku 1789!

 

Niestety, potrzeby rewolucyjnej ekonomii okazały się studnią bez dna. Już na wiosnę następnego roku ponownie zabrakło pieniędzy. Władze próbowały wybrnąć z kłopotu, wyznaczając kolejne grupy obywateli do ograbienia.

 

Autorom nieszczęsnej ustawy nie chodziło o ratowanie finansów państwa, lecz o likwidację niezależności Kościoła. Deputowany De Chapellier stwierdzał wprost: „Jeśli duchowieństwo zachowa prawo własności, nadal będzie stanowiło w społeczeństwie osobny stan”.

 

Po latach historyk Pierre Gaxotte napisze: „Nawet gdyby deputowani nie uważali konfiskaty za konieczną, to głosowaliby za nią, aby pozbawić duchowieństwo głównego źródła jego potęgi i znaczenia”.

 

Złupiony do szczętu kler łatwiej było ujarzmić i podporządkować władzom. Listopadowa ustawa była ważnym krokiem na drodze budowy wszechmocnego, totalitarnego państwa.

 

Szturm generalny

Wkrótce francuski Kościół otrzymał kolejne ciosy.

W lutym 1790 roku ogłoszono zniesienie zakonów, w których obowiązywała przysięga wieczysta. W lipcu weszła w życie Konstytucja cywilna kleru. Poddawała ona ścisłej kontroli Kościół, w istocie przekształcając go we wspólnotę schizmatycką. Odtąd biskupi i proboszczowie mieli być wybierani przez zgromadzenia wiernych (a także innowierców!), zdawać egzaminy przed świecką komisją i składać przysięgę na wierność Konstytucji. Zwierzchnikiem Kościoła stawało się państwo.

 

Zdecydowana większość biskupów i wielka część kleru odmówiła poparcia Konstytucji. Rozpoczęły się represje. Opornym kapłanom odmawiano wypłaty pensji, a w kwietniu 1792 roku wydano nakaz wypędzenia ich z kraju. W tym samym miesiącu zniesiono bractwa i stowarzyszenia religijne, w sierpniu rozwiązano zakony żeńskie. Niemal równocześnie zaczęły się aresztowania i krwawe mordy. Podczas słynnych „masakr wrześniowych” wśród ofiar znalazło się trzystu duchownych. W ciągu dwóch następnych lat liczba zamordowanych kapłanów wzrosła dziesięciokrotnie. Dalszych 40.000 osób konsekrowanych represjonowano, wtrącając ich do więzień i aresztów lub dokonując ich deportacji, w tym do cieszących się złowrogą opinią kolonii karnych w Gujanie Francuskiej, zwanych „suchą gilotyną”.

 

Wprowadzono republikański kalendarz, znosząc wszystkie święta chrześcijańskie, łącznie z niedzielami. Miało to oznaczać koniec ery chrześcijańskiej i początek nowej, rewolucyjnej. Próbowano upowszechnić nowe religie państwowe – „kult Rozumu”, potem „kult Najwyższej Istoty”. Skonfiskowane budynki kościelne sprzedawano, albo przekształcano w więzienia i magazyny. Niszczono posągi świętych (niekiedy gilotynując je), figury Jezusa i Matki Bożej ozdabiano czerwonymi czapkami frygijskimi i trójkolorowymi flagami. W szale dechrystianizacji usuwano nawet krzyże z cmentarzy.

 

Drewniany krzyż

Przed wiekami, z okazji chrztu Chlodwiga, św. Remigiusz z Reims przepowiadał: 

„Królestwo to będzie wielkie wśród wszystkich na ziemi. Zwycięskie i bogate, dopóki pozostanie wierne swej wierze. Zostanie jednak surowo ukarane, kiedy się od niej oddali.”

Porewolucyjna Francja była miastem ruin, zapełnionym tysiącami mogił i ohydą moralnego spustoszenia. Nawet gdy po trwającej ćwierć wieku rzezi, jaka ogarnęła całą Europę, wyschły wreszcie potoki krwi, kiedy nastał pokój, a na francuski tron powróciła prawowita dynastia – nawet wtedy wiele zdobyczy rewolucji okazało się trwałych. Nikt nie odważył się wystąpić o rewindykację zagrabionych majątków, nikt nie chciał narażać się tym, co obłowili się na cudzej krzywdzie. Sam król Ludwik XVIII pisał w liście do brata, że wprawdzie zwrot zrabowanych dóbr byłby zgodny z prawem naturalnym, zaś jego zaniechanie oznacza współuczestnictwo w grabieży.

 

– Z drugiej strony nabywcy są liczni, toteż niebezpiecznie byłoby drażnić tę klasę i odbierać jej nadzieję – melancholijnie zakonkludował monarcha. Słudzy rewolucji pozostali jej beneficjentami, ich pozycja finansowa pozostała niezagrożona.

 

***

A jednak w tych ruinach, na przekór wszystkiemu, wciąż tliły się ogniki żywej wiary, których nie zdołali zdusić siepacze. Bo oto w strasznych latach rewolucji, obok przykładów łajdactwa, rozkwitła też bezinteresowna szlachetność i gotowość do poświęceń. Była opresja, ale był też opór. W obronie katolickiej monarchii masowo chwytali za broń chłopi i szlachta w Wandei, Bretanii, Prowansji i Normandii. Zaprzaństwo Talleyranda i podobnych mu „postępowych duchownych” nie mogło przesłonić niezłomnego heroizmu i męczeństwa karmelitanek z Compiègne, urszulanek z Valenciennes, księży i zakonników z Rochefort, i innych, niezliczonych świadków wiary.

 

Kiedy na jesieni 1789 roku w Konstytuancie trwała batalia o zadanie finansowego ciosu Kościołowi, deputowany Montlosier poczynił celną uwagę:

 

Jeżeli odbierzecie biskupom krzyż złoty, poszukają sobie drewnianego. A właśnie ów krzyż zbawił świat.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij