Rzecz w tym, by władza dysponująca pieniędzmi pochodzącymi z naszych podatków, nie angażowała się w przedsięwzięcia o charakterze artystycznym, ideologicznym, naukowym, czy rozrywkowym, które z zasady przecież – bo gusta bywają różne – rodzić muszą czyjś sprzeciw, niezgodę, a w konsekwencji zgoła zbyteczne napięcia – mówi o proteście w sprawie „Golgota Picnic” reżyser Grzegorz Braun.
Ponad 5,5 tys. osób podpisało list „w obronie Golgota Picnic”. List został skierowany do prezydenta Komorowskiego. Obrońcy jawnych, ohydnych bluźnierstw lansują się na obrońców wolności słowa. Co Pan myśli o tym proteście?
Wesprzyj nas już teraz!
Ten list to wprowadzanie w błąd opinii publicznej. Sygnatariusze starają się wmówić nam, że opinia katolicka dąży do selekcji tematycznej i artystycznej o charakterze cenzorskim. Tymczasem istota sprawy jest zupełnie inna. Katolicy protestujący przeciwko bluźnierczym, świętokradzkim i przede wszystkim niegustownym spektaklom oraz ekspozycjom mającym charakter ideologicznej napaści na wierzących, bynajmniej – mogę tu w każdym razie mówić za siebie – nie występują przeciwko swobodzie twórczości artystycznej. Występują przeciwko swobodzie sięgania do ich kieszeni – celem finansowania działalności, której katolik ze spokojnym sumieniem aprobować nie może. Nie chodzi o selekcję repertuaru, o zastąpienie jednych sztuk przez drugie, nie chodzi o to, by ci akurat artyści ustąpili miejsca innym. Chodzi o „klauzulę sumienia” w kulturze – tj. dobre prawo każdego do nieuczestniczenia, także za pośrednictwem aparatu mojego państwa czy mojej gminy, w przedsięwzięcach, które nie mając nic wspólnego z dobrem wspólnym (jak bezpieczeństwo publiczne), a mnie akurat osobiście zdają się najczęściej również śmiertelnie nudne .
Rzecz więc po prostu w tym, by władza dysponująca pieniędzmi pochodzącymi z naszych podatków, nie angażowała się w przedsięwzięcia o charakterze artystycznym, ideologicznym, naukowym, czy rozrywkowym, które z zasady przecież – bo gusta bywają różne – rodzić muszą czyjś sprzeciw, niezgodę, a w konsekwencji zgoła zbyteczne napięcia. Nie chodzi o to – jak starają się wmówić Polakom zasłużeni artyści Post-PRL-u i ich akolici – że katolicy życzą sobie cenzury prewencyjnej w dziedzinie kultury. Katolicy życzą sobie tylko i aż poszanowania dla fundamentów naszej cywilizacji – a przynajmniej nie angażowania państwa w promocję działalności, która w te fundamenty godzi. Sygnatariusze wspomnianego listu „protestu przeciw protestom” najwyraźniej woleliby, byśmy poprzez konformistyczne wobec ich osobliwych gustów decyzje urzędników wszyscy byli zmuszeni – poprzez obligatoryjną partycypację w systemie fiskalnym – do współfinansowania tego, co im akurat się podoba. I na dodatek chcą jeszcze, żebyśmy przy tym trzymali gęby na kłódkę. To szczególny brak logiki – jak na ludzi, którzy usta maja pełne frazesów o wolności słowa. Szanujmy swoją odrębność na tyle, by nie zmuszać się wzajemnie do uczestniczenia w przedsięwzięciach, które obrażają naszą Wiarę, nasz gust, czy intelekt. Najlepszą tego szacunku gwarancją byłoby, powtarzam, nie angażowanie państwa w produkcję i promocje jakiejkolwiek twórczości ludzi tzw. „wolnych zawodów”.
Czy sztuka sobie wówczas poradzi?
O prawdziwą sztukę nie mam obaw. Ona nie potrzebuje państwowej promocji. Dlatego też katolicy szanujący Tradycję i ceniący skarby cywilizacji łacińskiej – w odróżnieniu od atakujących ich napastliwych lewaków – nie wyciągają nieustannie ręki po budżetowe pieniądze. Polacy nie gęsi, swój język mają i jeśli tylko władza nie będzie pozbawiać ich ciężko zapracowanych pieniędzy, będą mogli i będą chcieli fundować najwspanialsze przedsięwzięcia artystyczne – jestem o to zupełnie spokojny. I będą to czynić bez uciekania się do przymusu fiskalnego egzekwowanego przez władze państwowe.
Wiara w ludzi i poszanowanie ich wolnych wyborów, czy to w sferze sztuki, czy ekonomii – to zdecydowanie różnić powinno wolnego Polaka od funkcjonariuszy frontu ideologicznego i sierot po PRL-u, nie znających przecież życia poza państwowym etatem, poza państwową dotacją, poza rządowymi subsydiami. Dlatego, jak sądzę, oni tak bardzo się martwią. Dlatego też bronią etatystycznego, socjalistycznego kołłątajowsko-stalinowskiego systemu. Wiedzą bowiem, że naród ma coraz mniejszą ochotę na ich produkcje. Jeśli nie wymuszą u władzy obowiązkowego opodatkowania na swoją działalność, ich widoki są marne. Stąd ten wrzask, stąd skrzykiwanie się w obronie czegoś, co dla ludzi uczciwych i obdarzonych choćby krztyną dobrego smaku, jest po prostu nie do obrony.
List skierowano do prezydenta, do głowy państwa. Wygląda więc na to, że liczą na pomoc z samych szczytów tego hojnego dla nich państwa. We wtorek dotarła do nas informacja, że spektakl „Golgota Picnic” zostanie pokazany jako projekcja filmu, w innych miejscach niż Poznań – wiele z nich to również instytucje publiczne, jak np. teatry w Bydgoszczy, czy we Wrocławiu. Co więcej, do akcji „solidarności z Golgota Picnic” zachęca państwowa instytucja – Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, na swej stronie e-teatr.pl.
Gdyby to miały być prywatne ekstrawagancje – wolna wola. Gdyby w takiej Bydgoszczy ludzie z kręgu zetatyzowanej euro-inteligencji chcieli poświęcać swój czas, swoje pieniądze i udostępniać swoje nieruchomości na to, by urządzić sobie taką „rozrywkę”, nie byłoby sporu. Wolnoć Tomku w swoim domku. Ale akurat u nas – symbolicznie – urzędnicy od kultury mają swoją główną siedzibę nie „w swoim domku”, ale w kradzionym pałacu [MKiDN mieści się w Pałacu Potockich przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie].
Skoro mowa tu o instytucjach publicznych, to taka akcja – jak cały zresztą ten post-peerelowski kołchoz artystyczny – ma wyraźne znamiona czynu zabronionego. Pomijając tu oczywistą ewentualność „obrazy uczuć religijnych”, zwróćmy uwagę, że mamy tu również do czynienia z „nakłanianiem do niekorzystnego rozporządzania mieniem” (mieniem podatników), ale także „wymuszeniem”, kto wie, czy nie „rozbójniczym” – jeśli przeciwko demonstrującym przeciwnikom anty-kultury użyte zostaną siły policyjne, czy prokuratorskie. Co wcale nie jest wykluczone – nota bene: sam zostałem w ostatnich dniach przesłuchany przez Policję w związku z uczestnictwem w akcji Krucjaty Różańcowej przeciwko raniącym serce i obrażającym poczucie smaku ekscesom pseudo-artystycznym w tzw. Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, jesienią ubiegłego roku. Teraz akurat warszawska prokuratura sobie o tym przypomniała.
Post-peerelowski kołchoz swoich „zdobyczy kulturalnych” będzie bronił do upadłego. W XXI wieku nadal obca kultura, obca cywilizacja jest w Polsce lansowana – na nasz koszt oczywiście – przez tych, którzy bez pieniędzy z państwowego kurka nie wyobrażają sobie życia. Tym, którzy uważają, że zerwanie z kołłątajowsko-stalinowskim etatyzmem będzie oznaczać koniec kultury, polecam baczniejszą lekturę historii. Czy Mickiewicz, Słowacki albo Krasiński potrzebowali jakiegoś Ministerstwa Kultury, by dać narodowi swoje najwspanialsze kawałki? A z drugiej strony – czy przyniosło jakiś zysk kulturze polskiej urządzenie przez Moskali stołecznej „Dyrekcji teatrów”, na czele której stał – notabene – rosyjski policmajster? Dziś nadal żyjemy w podobnych realiach – w realiach ukształtowanych w czasach rozbiorów, a więc w czasach przewlekłej awarii cywilizacyjnej. Czas wracać do normalności.
Według owych „państwowych artystów” bez instytucji państwa ich twórczość nie istnieje?
Wymuszanie popytu na twórczość artystyczną, egzekwowanie go przez aparat państwowy – to coś, co pozostawać powinno głęboko poniżej godności artysty. Chyba, że jest on bardzo niepewien jakości, wartości i sensu swojej działalności w kulturze.
Cóż, większość sygnatariuszy listu do prezydenta zapewne uznaje za oczywistość tzw. rozdział Kościoła od państwa. Czemuż więc nie chcą przystać na oddzielenie od państwa domeny ich twórczości? Część spośród tych sygnatariuszy promowała wcześniej marksizm, ale dziś zapewne zgodzą się, przynajmniej teoretycznie, na rozdział państwa od ekonomii. Jeśli więc lepiej jest, by gospodarka działała bez systemu centralnego planowania, to zgódźmy się, że powinno to dotyczyć także usług o charakterze artystycznym, naukowym i rozrywkowym. Niechaj każdy sobie rysuje, maluje, śpiewa, tańczy, podskakuje jak mu w duszy gra, ale niech to robi za własne pieniądze – lub za pieniądze które skłonna będzie zapłacić z własnej woli chętna publika.
Rozmawiał Krystian Kratiuk