8 września 2022

Grzegorz Kucharczyk: Monarchia prawdziwa, czyli katolicka

(Fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM)

Idea monarchii chrześcijańskiej narodziła się w epoce przed rewolucją reformacji i była jednym z kluczowych efektów cywilizacji Christianitas, która powstała dzięki ewangelizacyjnej pracy Kościoła Katolickiego. To co jest zewnętrznym wyrazem monarchii chrześcijańskiej – katolickiej, czyli Sacra króla oraz wszystkie założenia, cały program tego typu ustroju, wyrasta z ducha katolickiego. Natomiast po 1517 roku, czyli po wybuchu rewolucji protestantyzmu katolickie korzenie zostały odcięte w tych krajach, które za sprawą przede wszystkim swoich świeckich władców porzuciły naukę Chrystusa na rzecz herezji Marcina Lutra i jego zwolenników – mówi w rozmowie z PCh24.pl profesor Grzegorz Kucharczyk, historyk.

 

Czy Anno Domini 2020 istnieje jeszcze, poza Watykanem, jakakolwiek katolicka monarchia?

Wesprzyj nas już teraz!

Nie.

 

Z jakimi więc monarchiami mamy do czynienia?

Z tak zwanymi monarchiami protestanckimi.

 

Dlaczego tak zwanymi? Czym tego typu ustroje różnią się od monarchii katolickich?

Tym, czym demokracja różni się od tzw. demokracji ludowej; tym, czym różni się prawdziwa czekolada od wyrobu czekoladopodobnego; i w końcu tym, czym różni się oryginał od nieudanej podróbki.

 

Tak zwana monarchia protestancka to nieudolna podróbka?

Tak. Sama idea monarchii chrześcijańskiej narodziła się w epoce przed rewolucją reformacji i była jednym z kluczowych efektów cywilizacji Christianitas, która powstała dzięki ewangelizacyjnej pracy Kościoła Katolickiego. To co jest zewnętrznym wyrazem monarchii chrześcijańskiej – katolickiej, czyli Sacra króla oraz wszystkie założenia, cały program tego typu ustroju wyrasta z ducha katolickiego.

 

Natomiast po 1517 roku, czyli po wybuchu rewolucji protestantyzmu katolickie korzenie zostały odcięte w tych krajach, które za sprawą przede wszystkim swoich świeckich władców porzuciły naukę Chrystusa na rzecz herezji Marcina Lutra i jego zwolenników.

 

Jak wyglądał ten proces? Monarcha stwierdzał: „Ja już nie chcę być katolikiem, mnie pociąga luteranizm” i po prostu wyrzekał się wiary, a jego kraj z dnia na dzień przestawał być krajem katolickim?

Jeśli chodzi o samą zasadę, to jest ona prosta: jeśli się odcina drzewo, to nie urosną owoce. Owocem drzewa – katolicyzmu była monarchia katolicka. Jeśli Kościół i jego nauka w danym kraju zostały odrzucone, a następnie zniszczone poprzez przejęcie zasad rewolucji reformacji, to monarchia katolicka też została unicestwiona.

 

Sam proces odrzucania, niszczenia i obumierania Kościoła w krajach protestanckich trwał wiele lat. Zawsze jednak był on odgórnie narzucany poprzez decyzję władcy, co widzimy w przypadku każdego kraju, który przeszedł na stronę Lutra. Jest to bardzo ważne, ponieważ według współczesnej mitologii, protestantyzacja kolejnych krajów miała miejsce w wyniku oddolnych działań. Faktem jest, że lud domagał się odnowy, ale nie miała ona polegać na zerwaniu z wiarą ojców.

 

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że proces, o którym rozmawiamy, nie miałby szans na powodzenie, gdyby nie tchórzostwo wielu biskupów.

 

Do postawy biskupów jeszcze wrócimy. Proszę powiedzieć, jakimi pobudkami kierowali się władcy porzucający katolicyzm? Duchowymi? Teologicznymi? Czy po prostu materialnymi?

Porzucanie katolicyzmu na rzecz herezji reformacji to mysterium iniquitatis – „tajemnica nieprawości”. Takie decyzje rozstrzygały się w zakamarkach duszy władców, aczkolwiek w przypadku takich osób jak Henryk VIII niekoniecznie należy mówić o zakamarkach duszy, tylko zakamarkach spodni i ciała.

 

Henryk VIII to jednak przykład oklepany. Spójrzmy na to, co działo się nieopodal polskich granic, w Brandenburgii. Tamtejszy elektor Joachim I Hohenzollern na łożu śmierci kazał przysiąc swoim synom na Pismo Święte i krucyfiks, że nie opuszczą wiary katolickiej. Oni to przysięgli, a po śmierci ojca obaj złamali tę przysięgę.

 

Dlaczego?

Po pierwsze, jest to właśnie przykład mysterium iniquitatis. Po drugie: mieli nadzieję na zyskanie dóbr Kościoła, m.in. konfiskatę majątków ziemskich, którymi bardzo mocno była zainteresowana tamtejsza szlachta wspierająca reformację. Wielu jej przedstawicieli naciskało na nich, aby stali się protestantami, ponieważ to zapewni wszystkim bogactwo.

 

Taki sam mechanizm miał miejsce na Wyspach Brytyjskich, w Skandynawii i innych częściach Europy. Powtórzę jednak, że najgorsza była w tym wszystkim tchórzliwa i jednocześnie bardzo letnia postawa biskupów. W wielu wypadkach przyspieszyła ona rozpad struktur Kościoła.

 

Tutaj mamy do czynienia z kolejnym mitem: struktury Kościoła rozpadały się nie dlatego, że zostały „najechane” przez lud domagający się chleba i igrzysk, ale dlatego, że następował w nich upadek życia duchowego. Najlepszym przykładem jest to, co działo się w państwie Zakonu Krzyżackiego, gdzie na początku XVI wieku najbardziej poszukiwanymi specyfikami na malborskim dworze wielkiego mistrza były leki na tak zwaną chorobę francuską, czyli przypadłości weneryczne, które jak wiadomo nie rodzą się jako owoc celibatu i życia w czystości, mówiąc dyplomatycznie.

 

Upadek moralności chrześcijańskiej zawsze wiąże się z upadkiem wiary. Arcybiskup Fulton Sheen mówił, że ci, którzy nie wierzą, zazwyczaj mają problem z Przykazaniami Bożymi. To była, to jest i to zawsze będzie podstawa kryzysu w Kościele, w tym kryzysu pośród wiernych.

 

Sprawa Zakonu Krzyżackiego w ogóle jest niezwykle interesująca. Wszyscy biskupi z obszaru Państwa Krzyżackiego bronili Albrechta Hohenzollerna, który przeszedł na stronę protestantów. Mało tego: sami zgłosili akces do reformacji.

 

Zarówno mnie jak i moich rówieśników uczono w szkole, że porzucenie katolicyzmu przez Albrechta Hohenzollerna było fantastycznym ruchem godnym prawdziwego męża stanu… Sugerowano przy tym, że Kościół Katolicki miał bardzo, ale to bardzo dużo za uszami, a reformacja nie tylko przyniosła odnowę, ale była również bardzo interesującym wyzwaniem duchowo-intelektualnym. Dlaczego dzisiaj w XXI wieku powtarza się te „czarne legendy”?

Poruszył Pan bardzo ważny i szeroki problem. Teorie, które przedstawił, będące w dodatku podstawą nauczania w polskich szkołach, są podawane w dziełach tak zwanej poważnej historiografii i głoszone przez tak zwanych poważnych historyków.

 

Po pierwsze, nie Kościół, tylko ludzie Kościoła mieli swój udział w tym, co nazywamy rewolucją reformacji. Jednym z nich był KSIĄDZ Marcin Luter! Nie zapominajmy, że ten herezjarcha był katolickim kapłanem!

 

Gdybyśmy prześledzili historię Kościoła, to okazałoby się, że niemal wszystkie kryzysy były wywoływane przez takich właśnie ludzi, których nazwalibyśmy dzisiaj „letnimi katolikami” – gdy coś im nie pasuje w doktrynie i nauce, to sfałszują Pismo Święte, wyrwą pół zdania z przypowieści Pana Jezusa i już czują się usprawiedliwieni, i „mogą” czynić niegodziwości.

 

Jaka z kolei narracja dzisiaj dominuje? Taka, że Luter fałszował Pismo Święte, kłamał i w sposób wulgarny i obrzydliwy pluł na papieża? Czy taka, że był niczym Robin Hood i chciał dobrze?

 

Kardynał Robert Sarah, opisując obecną sytuację w Kościele powiedział, że mamy sytuację, w której z murów Kościoła sączy się duch Judasza. Moim zdaniem, doskonale obrazują te słowa zarówno obecną sytuację jak i to, co działo się 500 lat temu. W takim klimacie duchowym nie było miejsca na poważną walkę w obronie wiary katolickiej, bo pamiętajmy, że przez wieki katoliccy monarchowie przysięgali podczas koronacji, że będą bronić Kościoła i Ewangelii.

 

Tutaj się z Panem nie zgodzę. Był przynajmniej jeden taki monarcha – król Hiszpanii Filip II, który w połowie XVI wieku wyruszył z krucjatą na Wyspy Brytyjskie.

To prawda, ale proszę pamiętać, że Filip II wysłał swoją „Niezwyciężoną Armadę”, aby odzyskać koronę, która była mu należna jako wdowcowi po katolickiej królowej Marii Tudor.

 

Akcja Filipa II była ostatnią szansą na nawrócenie Wysp Brytyjskich i przywrócenie tam katolicyzmu bez rozlewu krwi, ponieważ nadal żyli tam ludzie, którzy pamiętali duchowe i kulturowe życie przesiąknięte katolicyzmem. Niestety, klęska „Niezwyciężonej Armady” spowodowała, że protestantyzm na Wyspach umocnił się i wychował nowe pokolenie, które nie tylko nie znało rzeczywistości katolickiej, ale było do katolicyzmu nastawione, mówiąc najdelikatniej, nieprzychylnie. Zerwany został łańcuch ciągłości pokoleń.

 

Powiem szczerze, że gdybym miał wymienić katolickiego monarchę, który realizował idee, o których rozmawiamy, to wymieniłbym ostatniego z Jagiellonów – Zygmunta Augusta, władcę o bardzo złej prasie.

 

Dlaczego akurat Zygmunt August?

Ponieważ to on powiedział do niekatolickiej większości w Senacie namawiającej go, aby poszedł tropem Henryka VIII i ogłosił się głową Kościoła w Polsce, kluczowe słowa: „ja nie będę władcą waszych sumień”. Te sześć słów to kwintesencja katolickiego spojrzenia na rolę monarchy. To jest właśnie realizacja katolickiej zasady, że władza pochodzi od Boga, ale nie jest Bogiem i nie ma prawa do ich sumień, bo te należą do Boga.

 

To było właśnie katolickie rozumienie władzy. Zostało ono zaparte w tak zwanych monarchiach protestanckich, gdzie władca był „biskupem z konieczności”, jak mówił Marcin Luter.

 

Dlaczego protestanci nie wymyślili sobie innej nazwy na de facto nowy ustrój? Dlaczego nadal trzymają się słowa: monarchia? Przecież islamiści mają własne określenie – kalifat.

Miało i nadal ma to na celu pogłębianie destrukcji katolickiego spojrzenia na monarchię, która jest władzą z Bożej łaski, ale jednak ograniczoną.

 

Nie chodzi tutaj o nazwę, ale o istotę. Co z tego, że w protestantyzmie jest król czy królowa, których ryt koronacyjny polega na wyciągnięciu ręki i zaprzysiężeniu wierności… konstytucji?

 

Czy w związku z tym rację ma profesor Jakub Polit, który w jednej z rozmów stwierdził, że w krajach protestanckich nie można mówić o królach, tylko o zwykłych pajacach?

Oczywiście. Mamy bowiem do czynienia z pajacowaniem i udawaniem.

 

Dlaczego w tak zwanych monarchiach protestanckich katolik nie może być królem? Co rusz pojawiają się przecież informacje, że któraś kolejna osoba czekająca w kolejce do tronu brytyjskiego nawróciła się na katolicyzm i tym samym wypadła z listy pretendentów. Jak to jest, że w Szwecji królem nie może być katolik, ale już na przykład ateista – jak najbardziej?

Odpowiedzi na to pytanie już dawno udzielił Gilbert Keith Chesterton: protestantyzm jest pusty w środku i można w niego wlać wszystko. Jedynym trwałym elementem jest tam tylko antykatolicyzm, wspólny mianownik dla wszelkiej maści liberałów, ateistów, komunistów, wolnomyślicieli itd.

 

Do 1910 roku każdy monarcha brytyjski był zobowiązany przed koronacją do złożenia przysięgi, że odrzuca wszystkie „papistowskie błędy”, takie jak realna obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina, kult świętych a zwłaszcza Matki Bożej itd. Jeśli tego nie przysiągł, to nie miał szans ma koronację. W 1901 roku nie chciał tego zrobić król Edward VII. Wyraźnie jednak mu powiedziano: nie przysięgniesz, to nie będzie koronacji.

 

Jak w związku z tym rzecz ma się ze Szwecją – krainą totalnej wolności, miłości i tolerancji, która nikogo nie potępia?

Bo jedynym, co pozostało w szwedzkim protestantyzmie jest protest przeciwko katolikom. Wszystko inne jest dobre, piękne i wzniosłe, ale katolicyzm niekoniecznie i to pomimo daleko idących gestów ekumenicznych ze strony Watykanu.

 

Czy jest szansa na przełamanie tego stanu rzeczy i powrót do korzeni Christianitas, a co za tym idzie – przywrócenie katolickiej monarchii?

Oczywiście, mimo że patrząc na to po ludzku należałoby popukać się po głowie. Pan Bóg jednak niejednokrotnie pokazywał nam, że potrafi pisać prosto po krzywych liniach i nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij