Islamski terror, gwałty, rozboje na ulicach – to znak firmowy obecności przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu w krajach Europy Zachodniej. Migranckie incydenty co i rusz kończą się krzywdą niewinnych i rujnują porządek – mimo to po władzach i obywatelach próżno oczekiwać twardszej odpowiedzi, która zdławiłaby poczucie bezkarności sprawców. Lubimy myśleć, że na tym tle Polacy są chlubnym wyjątkiem. Popularne w mediach społecznościowych materiały, dokumentujące odważne konfrontacje naszych rodaków z obcokrajowcami, mają poświadczać, że my nie damy się sterroryzować. Czas próby właśnie nadchodzi. Jeśli mamy wynieść z niej coś innego, niż rozczarowanie, najwyższy czas na rozgrzewkę…
Habibi – come to Poland
Przekonanie, że Polacy – inaczej niż sąsiedzi z zachodu- nie dadzą sobie obcym w kaszę dmuchać, doskonale ilustruje humorystyczny materiał, który od jakiegoś czasu krąży po internecie. Na początku krótkiego filmiku urodziwa Niemka zaprasza jakiegoś arabskiego księcia z bajki do swojego kraju. – Habibi, come to Germany! – krzyczy. Za chwilę sceneria zmienia się diametralnie. W kadrze pojawia się dwóch rosłych, muskularnych Polaków. – Habibi… come to Poland – mówi jeden z postawnych bohaterów z wyraźnie wyzywającą manierą.
Wesprzyj nas już teraz!
Klip doczekał się mnóstwa entuzjastycznych komentarzy. Pewien obcokrajowiec udostępnił go w sieci, załączając wyrazy szacunku, za to jak, jego zdaniem, dzielnie bronimy swojego kraju. Podobną atmosferą unosi się i wielu z nas; Inne nagranie, pokazujące konfrontację Polaka z czarnoskórym mężczyzną: Gdy cudzoziemiec grozi naszemu rodakowi śmiercią – zapowiadając „I will kill you” trafia na niespodziewaną odpowiedź. Polak ze swadą zbliża się do niego, rozkłada ręcę i okrasza zachętę do wykonania zapowiedzi znanym polskim wulgaryzmem. „(…) Przed tym słowem cofa się każdy obcy”. „ Czarny nie był przygotowany (…)”, „Od razu wiedział…Poland… to się wycofał” – cieszą się komentatorzy zamieszczonego na Youtub’ie materiału.
Podobne wydarzenia, tak jak zdecydowane reakcje Polaków za granicą odbierane są jako uspokajający komentarz. Gdy za Odrą obcokrajowcy terrorem podporządkowują sobie miejscowych, u nas nie będą mieli tak łatwo. Ani bowiem jeszcze lewicowa poprawność polityczna nie rozbroiła nas mentalnie do takiego stopnia, jak Francuzów, czy Niemców, ani w razie konfrontacji nie damy się tak jak oni zepchnąć do narożnika…
Nie ma nic złego w tym, że pociąga nas podobna wizja. W końcu fakt, że chcemy być odważni i stawać w obronie spokoju polskich ulic poświadcza przynajmniej resztkę zdrowych intuicji. Jednak – jeśli stereotyp silnego Polaka, pilnującego porządku we własnym domu ma nie opuścić nas wszystkich już niedługo, to czas obudzić w sobie pokłady tesotosteronu, którymi tak lubimy się chwalić…
Bo Habibi, co prawda, zmuszony przez niemieckie służby i unijne elity – ale do Polski już jedzie. Rząd Donalda Tuska, wbrew własnym zapowiedziom, ale i bez niespodzianki dał już zielone światło na relokację cudzoziemców. Albo będziemy więc płacić za ich utrzymanie, albo śniadzi przybysze przejadą przez Odrę do naszego kraju…
Przybycie „przymusowej liczby” azylantów, jakie rysuje się na horyzoncie to tylko niewielka cześć problemu. Statystyki pozostają bezlitosne – nad Wisłę od kilku lat przybywa rekordowa liczba cudzoziemców, nie tylko z Ukrainy, ale również z państw odległych kulturowo. Przyciągnęły ich przede wszystkim uproszczenia w procesie zatrudniania obcokrajowców wprowadzone przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Nad dalszym rozluźnieniem litery prawa już pochyla się gabinet Tuska…
Polacy bez głosu – czyli przepis na drugie Niemcy
A my tymczasem nie możemy powiedzieć, byśmy dorastali do roli stróża własnego podwórka. Choć są i sygnały pozytywne, jak próba samosądu na trzech Gruzinach, którzy mieli wykazywać pedofilskie zamiary na publicznym kąpielisku w Bytomiu, to niepokoi utrata wpływu Polaków na krajowe władze. Zdrowe odruchy narodu obchodzą rządzących coraz mniej. Kolejne gabinety nie boją się działać wprost wbrew preferencjom „większości” w zakresie świadczeń dla uchodźców, czy obrony granic. Trudno postrzegać nas jako silnych, skoro nie potrafimy pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy mają ponoć reprezentować nasz interes….
Przykłady obojętności władz na przekonania opinii publicznej można mnożyć. Wiele z nich dotyczy właśnie stosunku nas – narodu gospodarzy do cudzoziemców w państwie. Sondaże dowodziły, że Polacy nie zgadzają się z rządowym programem socjalnym dla Ukraińców – a mimo to projekt wprowadzony przez PiS nie doczekał się zmian – a tuż po objęciu rządów przez Donalda Tuska został przedłużony. Ulica mówiła „nie” przyznaniu wszystkim obywatelom Ukrainy, niezależnie od ich położenia, wsparcia z naszej kiesy. Rządowa „kamienica” nie przejęła się naszymi życzeniami…
Rozbieżność między nastawieniem Polaków, wciąż czujących się we własnym kraju jak u siebie, a działaniami rządu, nieliczącego się z obywatelskimi intencjami, pokazuje eskalujący kryzys na granicy wschodniej. Według badania przeprowadzonego przez IBRIS na zlecenie „Rzeczpospolitej” 85,7 proc. rodaków uważa, że w wypadku agresji migrantów koczujących na wschodzie służby powinny móc użyć broni. Cóż z tego – skoro mimo śmierci młodego żołnierza władze szafują bezpieczeństwem funkcjonariuszy i zmuszają ich do nadmiernej pracy przez zakaz sięgania po skuteczne – i adekwatne – środki?
Nie potrafimy kontrolować poczynań rządu – a przecież władza nie grozi nam na co dzień bronią, ani nie morduje na ulicach. Migranci, których być może będziemy musieli „upilnować” robią to w Niemczech, czy Belgii regularnie. Z tego powodu oderwanie politycznej praktyki od oczekiwań Polaków to niepomyślny zwiastun. Pokazuje, że gdy przyjdzie co do czego – to „europejskie” standardy poprawności politycznej i presja humanitarystów będą decydować o działaniach państwa wobec obcych… Tak jak na zachodzie, gdzie to przeciwdziałanie „uprzedzeniom”, a nie ochrona obywateli przed realnym bezprawiem jest priorytetem.
Czy zatem powinniśmy przestać czerpać satysfakcję z treści pokazujących resztki naszej siły – przynajmniej tej psychicznej? Nie – bo to oznaczałoby jedynie defetyzm i dalsze tożsamościowe rozbrojenie. Cieszmy się dalej – ale zakaszmy rękawy do pracy. Ostatecznie bowiem nie tylko politycy zdecydują o tym, co będzie się dziać na naszych ulicach. O tym na ile będą bezpiecznie zdecyduje też nasza reakcja. Jeśli w chwili próby mamy coś z siebie dać – czas na rozgrzewkę.
Ale co niby mielibyśmy zrobić? Fakt, że z takim trudem wielu z nas przychodzi próba odpowiedzi na to pytanie udowadnia, że przed nami wiele pracy. Jak mamy upilnować ojczyzny, skoro straciliśmy poczucie, że możemy wpływać na to, co dzieje się wokół nas? Czas poszukać konstruktywnych odpowiedzi i rozwiązań – a nie rzucać podobnymi pytaniami tylko po to, by obronić własną bierność. Choć rola suwerena wyślizguje się nam z rąk – to możemy ratować jej resztki – tak długo jak mamy portfele, którymi możemy służyć pożytecznym organizacjom, a także ręce gotowe do włączenia się w ich przedsięwzięcia. Zacznijmy od pracy – a przynajmniej będziemy mieli szanse zebrać jej owoce.
Filip Adamus