Znana publicystka zaliczana – nie wiedzieć czemu – do grupy publicystów katolickich mizdrzy się do homoseksualistów. To odrażające po prostu.
Bortnowska – przedstawiana obowiązkowo jako „teolożka” – siedzi sobie (widać to na zdjęciu) wśród masy książek i opowiada, przepraszam, głupoty. O to próbka tych głupot:
Wesprzyj nas już teraz!
O sprawie dopuszczenia rozwodników do Komunii św.: „Ci ludzie są ochrzczeni, tyle że żyją w takich, a nie innych związkach. Moim zdaniem nie można ich wykluczać z Kościoła, wymagać od nich podporządkowania się wszystkim wymogom moralnym”.
O homoseksualistach, LGBT i innych cudach: „Biskupi są przekonani, że orientacja homoseksualna jest zgubna, boją się, że ludzie o tej skłonności będą ją narzucać innym. Propagować. Ale propagowanie homoseksualizmu jest jak propagowanie niebieskich oczu. To jest coś poza naszym wyborem. Naszym wyborem może być tylko życie bez ukrywania się, w zgodzie ze sobą. A w środowisku katolickim jest tak, że każdy, kto się odsłoni, musi się liczyć z tym, że oberwie, będzie w praktyce pogardzany i upominany w sposób trudny do zniesienia. Niedawno poznałam grupę Wiara i Tęcza stworzoną przez osoby LGBT, w której czułam się jak za dawnych czasów w duszpasterstwie akademickim. Promieniuje z nich radość z naszej wiary – cieszymy się, że się odnaleźliśmy na gruncie naszej wiary”.
Takie to bzdury opowiada. Ale w sieci natknąłem się też na inną ciekawą informację. Halina Bortnowska miała… napisać list do homoseksualnej wspólnoty Wiara i Tęcza. To już skandal maksymalny. Podaję treść listu, choć zastanawiam się czy w ogóle warto.
Kochani,
Biorąc udział w Waszych rekolekcjach, poczułam żywszą solidarność z Wami, z Waszym losem w kontaktach z Kościołem rzymskokatolickim. Domyślam się, że wiele wypowiedzi publikowanych ostatnio w związku z Synodem w Rzymie musi Was zasmucać. Mnie też zdecydowanie martwią.
Ale żaden z tych głosów nie jest definitywny, skończył się zaledwie pewien etap. Zebrani na Synodzie dostojnicy weszli w pewien proces, uczą się od siebie nawzajem, teraz – w okresie recepcji pierwszych prób – mogą (i powinni) uczyć się dalej. Sądzę, że życie ich do tego przymusi czy też zachęci. To nie musi być – i programowo, w zamyśle Franciszka, wcale nie jest – koniec. Można nadal liczyć na „Kościół lepiej poinformowany”1
Bardzo proszę Was, pomóżcie mi odnajdywać podpory dla nadziei. Wasza postawa pomaga mi widzieć, że w rzeczywistości działają analogie, których istnieniu część ojców Synodu chce przeczyć.
Małżeństwo rozumiane w tradycji jako związek kobiety i mężczyzny nie jest jedyną platformą miłości i odpowiedzialności! Niezależnie od orientacji seksualnej można kochać, budować trwały związek (niełatwe, ale możliwe!), praktykować wzajemną odpowiedzialność. Trzeba żywić „nadzieję wbrew wszystkiemu”, że to zostanie w końcu uznane. Może jednak się do tego zbliżamy, mimo gołosłownych twierdzeń, że nie ma analogii między miłością a miłością.
Dostrzeżenie, uznanie i uczczenie tych analogii jest ważniejsze od nazwy, jaką ktoś związkowi nada. Wystarczyłoby zgodzić się, że rodzina może powstawać i rzeczywiście nieraz powstaje w oparciu o różnie ukształtowane związki. Może w dalszym swoim powolnym rozwoju Synod (albo Sobór) zacznie tego uczyć.
Piszę ten list naprędce, ale wkrótce zamierzam opublikować większy tekst, choć pod innym adresem, ale z tą samą intencją.
Najserdeczniej pozdrawiam i dziękuję za współtworzone rekolekcje.
Halina”
Czy to nie jest masakra? Masakra na nauczaniu Kościoła oczywiście? Kobiecinie już marzy się Sobór, który by dał homoseksualistom możliwość robienia to, czego chcą. Tragedia. Oby Bortnowska zamknęła się w domu siedziała już w tych swoich książkach. Szkoda ostatnich lat życia na takie bzdety, Pani Halino!
Radosław z Pelplina