Stosując nazewnictwo lewicowych środowisk – bardzo adekwatne w tej sytuacji – należy stwierdzić, iż przed kilkoma dniami nastąpił „coming out” wyznawców inkluzji. Ujawnili oni swoje prawdziwe oblicze. Zarządzający edukacją włączającą, perfidnym narzędziem inżynierii i kontroli społecznej, przestali się ukrywać pod maską osób niosących pomoc niepełnosprawnym uczniom. „Wyszli z szafy” i ukazali globalistyczne zamiary realizowane z najwyższego unijnego szczebla zarządzania.
Dalsza część tekstu pod oknem filmu
Zapraszamy na premierę nowego filmu PCh24.TV – ZATRUTE UMYSŁY
Wesprzyj nas już teraz!
Inkluzyjny „coming out”
Inkluzyjny coming out of the closet miał miejsce w dniach 17 – 18 marca w Warszawie. Oto z udziałem dr. João Costy, dyrektora Europejskiej Agencji do spraw Specjalnych Potrzeb i Edukacji Włączającej, a także przedstawicieli Komisji Europejskiej, UNICEF, OECD, kilku polskich ministerstw – w tym reprezentantów MEN – odbyła się Konferencja „Edukacja włączająca dla sprawiedliwej, silnej i konkurencyjnej Unii Europejskiej”. Centrum Nauki Kopernik w Warszawie otworzyło podwoje dla unijnych decydentów, którzy zaprezentowali kolejne odsłony ideologicznego projektu edukacji włączającej oraz „rekomendacje” na dalsze lata.
Europejski Obszar Edukacji obejmuje coraz ściślej narodowe systemy oświaty bez ogłaszania wprost, że to właśnie już się dzieje. Brukselski uścisk dławi autonomię szkolnictwa poprzez sowite finansowanie, zachęca do implementowania obcych, toksycznych rozwiązań, przesterowuje uwagę władz oświatowych na cele, które z tradycyjnym nauczaniem i wychowaniem nie mają nic wspólnego. Czyni w ten sposób ze szkół nie-szkoły, a z nauczycieli – wykonawców irracjonalnych inkluzyjnych pomysłów. Wszyscy pracownicy – od kadr zarządzających oświatą, poprzez nauczycieli i coraz liczniejsze kadry niepedagogiczne związane ze szkołą – a także uczniowie zmuszani są do odgrywania narzucanych im ról w spektaklu pod nazwą „edukacja włączająca”. To ona krok po kroku niszczy resztki dyscypliny, wymagań, ambicji, zdrowej rywalizacji. Roztapia szkołę w iluzji narzucanego, i na dodatek pozornego, dobrostanu.
Gdy 21 stycznia pod murami warszawskiej Cytadeli – podczas obrad wszystkich ministrów edukacji UE – rozbrzmiewały okrzyki sprzeciwu rodziców i nauczycieli wobec edukacji włączającej, wydawało się, że inkluzja nie kryje już żadnych tajemnic. Nie poznamy przebiegu rozmów polityków, jakie miały wówczas miejsce, ale druga odsłona inkluzyjnego show zorganizowanego w ramach polskiej prezydencji w Radzie UE – w postaci zakończonej niedawno konferencji w Centrum Nauki Kopernik – daje sporo do myślenia i na pewno nie napawa optymizmem.
Powiedzmy wprost: jest gorzej niż mogłoby się wydawać. Przysłowiowa „szafa” skrywała jeszcze więcej zła.
Wypowiedź i prezentacja dr. João Costy, dyrektora Europejskiej Agencji do spraw Specjalnych Potrzeb i Edukacji Włączającej, zawierała wiele istotnych tropów, z których część warto rozkodować.
Areszt inkluzyjny
Działać trzeba zapobiegawczo – usłyszeliśmy – a nie dopiero, gdy coś się stanie. Inkluzja to system prewencyjny. Dotyczy ona wszystkich uczniów: ze specjalnymi potrzebami, z doświadczeniem migracyjnym, mających problem z barierą językową, dyskryminowanych ze względu na swoją płeć lub gdy przechodzą trudny moment w swoim życiu. Tak więc nawet bez konkretnych przyczyn, profilaktycznie, należy objąć inkluzją wszystkich uczniów bez wyjątku i… bezalternatywnie. Nasuwa się pytanie, czy zaproponowany przymus edukacji włączającej to jeszcze włączenie, czy może już areszt inkluzyjny, opresyjny system, który wzniósł fasadę równości, by ukryć za nią faktyczny cel – dominację osiąganą przez degradację nauczania?
– Dla polityków mam dobrą wiadomość. Dzieci, które mają styczność z różnymi rówieśnikami, budują lepsze postrzeganie świata i będą lepszymi ludźmi – skonstatował dyrektor Agencji. „Lepszość” i „gorszość” jako merytoryczny argument? Nasuwa się prosty wniosek – dzieci nie mające styczności z „różnymi rówieśnikami” będą gorszymi ludźmi. Skoro tak – to, by stały się „lepsze”, należy im zapewnić kontakt z różnymi rówieśnikami. Czy dla ich dobra? Niekoniecznie, gdyż owa „lepszość” nie została wcale zdefiniowana. Według inkluzji, to wspaniale, że klasy na przykład w połowie (lub w większym procencie) będą stanowili uczniowie z autyzmem, obcokrajowcy nieznający języka polskiego albo niedostosowani społecznie. Może wręcz należy ich specjalnie zainstalować w szkołach dla „lepszości” uczniów w normie.
A że z nauki nici? Wszak nie o nią chodzi, a o „lepsze postrzeganie świata”. W tym wypadku jasna jest definicja „lepszości” – to postrzeganie świata według narzuconej z góry, jedynie słusznej wizji – niczym „nowy wspaniały świat”.
Inkluzja jest… tańsza
Dr João Costa – nieprzypadkowo były szef resortu troszczącego się o kasę państwową – kontynuował: – (…) coś dla ministrów, szczególnie ministrów finansów: uwierzcie, że wdrażanie edukacji włączającej jest „more cost-effective” niż tworzenie szkół segregujących. Nie, nie przesłyszeliśmy się: more cost – effective, czyli BARDZIEJ OPŁACALNE! Nie – dające nadzieję na integrację i szansę w przyszłości; nie sprawiedliwe i nie równościowe nawet. Po prostu – tańsze niż szkolnictwo specjalne.
Segregujące (dyskryminujące, wykluczające, antywłączające) – to inwektywy, jakimi od lat określa się szkoły specjalne, dedykowane uczniom z określonymi niepełnosprawnościami. Placówki te są wyposażone w specjalistyczną infrastrukturę i narzędzia. Mają znakomitą kadrę pedagogów specjalnych po 5-letnich studiach. Są one droższe, ekonomicznie nieefektywne i jako takie – zdaniem propagatorów edukacji włączającej – powinny zniknąć; to jasny – choć tu nie wyrażony wprost – cel inkluzji.
Co z uczniami tych szkół? Przymusowo włączeni w wielu wypadkach nie dadzą sobie rady w szkole masowej, uniemożliwiając zarazem naukę pozostałym uczniom. Ale jeśli przyjęto założenie, że celem jest społeczeństwo inkluzyjne, a nie dobrze wykształcone, to wszystko staje się jasne. Włączenie opłaca się podwójnie – jest tańsze i szybciej przeobraża społeczeństwo w zdestabilizowany, różnorodny tygiel.
Alert dla edukacji domowej!
Dyrektor João Costa wskazał następnie na konieczność włączenia uczniów, którzy pozostają poza systemem oficjalnej edukacji – jest ich od 0,1 do 7% w różnych krajach Europy. Zdaniem polityka, należy temu przeciwdziałać za pomocą różnych mechanizmów, w tym finansowych.
To już brzmi jak groźba i powinno stanowić dla polskich rodziców poważne ostrzeżenie. Czy celem ma być np. model niemiecki, gdzie edukacja domowa została zakazana? Czy wszystkie szkoły poza-oficjalne – także społeczne, wyznaniowe – mają samoistnie zniknąć zagłodzone, gdyż tak należy rozumieć przeciwdziałanie z wykorzystaniem mechanizmów finansowych?
Gdy słyszymy obecnie w Polsce dyskusje o finansowaniu placówek oświatowych, o kontrolach jakości w szkołach niepublicznych, o samorządowych zastrzeżeniach do przeznaczania funduszy na określone szkoły, zachowajmy czujność! Europejski Obszar Edukacji nie lubi tych, którzy poza systemem wychowują swoje dzieci do myślenia i wolności.
Włączające formatowanie i cenzura
Teraz coś dla nauczycieli. „Mamy niewystarczającą kadrę nauczycielską. Musimy przeszkolić nauczycieli, żeby radzili sobie z rzeczywistością, która ich otacza, w tak zróżnicowanych klasach”. Permanentne szkolenia już dziś są wprowadzane według unijnych matryc formatowania głów w proinkluzyjnym kierunku. Edukatorzy podsuwają, jak nauczyciel ma „radzić sobie z rzeczywistością”, czyli ze szkolnym chaosem: poprzez obniżanie wymagań, likwidację ocen w skali stopni, rezygnację z samokształcenia ucznia (brak prac domowych), ograniczanie rywalizacji i hamowanie ambicji. Wszyscy wygrywają konkursy i zawody, w których nie przyznaje się nagród – ważne jest uczestnictwo, nie sukces. Wszyscy zdają do kolejnej klasy, ważna jest równość. W ramach szkoleń nauczycielom proponuje się także superwizję, wszak do cna wypalony pedagog nie jest przydatny molochowi.
– Żyjemy w czasach polaryzacji. Wiemy, że w niektórych miejscach następuje erozja wartości demokratycznych, i tak wchodzi mowa nienawiści lub zachęta do segregacji. Nie możemy mówić, że bronimy edukacji włączającej, ale w tym samym momencie mówić: nie obchodzi nas mowa nienawiści – kontynuował unijny polityk. Tak propagatorzy „niewinnej” edukacji włączającej wpisują się w globalny, neomarksistowski projekt zamordyzmu i cenzury.
W Polsce jego podwaliny wzniesiono w Warszawie na okrytej złą sławą ul. Mysiej, przy której mieścił się istniejący do 1990 roku Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Recydywa urzędu powołanego przez komunistów już 19 stycznia 1945 roku (z początku pod inną nazwą) właśnie odbywa się na naszych oczach, tyle że w znacznie gorszym wydaniu. Teraz zamiast powoływać urząd, wystarczy zmodyfikować prawo – co właśnie rozpoczęło się poprzez przegłosowanie przez izbę niższą parlamentu druku sejmowego 876. Projekt dotyczy rozszerzenia ochrony przed mową nienawiści i przestępstwami z nienawiści, które motywowane są dyskryminacją ze względu na niepełnosprawność, wiek, płeć i orientację seksualną, poprzez uzupełnienie katalogu okoliczności obciążających uwzględnianych przy wymiarze kary. Projekt przegłosowany przez Sejm i Senat czeka obecnie na prezydenta.
Sygnał dany z poziomu Agencji ds. Edukacji Włączającej, tak dalece zgodny z duchem walki z tzw. mową nienawiści, uświadamia polityczny kontekst inkluzji oraz rolę jej dekretodawców.
Zbieranie danych to nie teoria spiskowa
– Podczas ostatniego spotkania Rady poruszany był temat zbierania i gromadzenia danych na temat uczniów, efektywności, a także oporu wobec wprowadzanych zmian. Jeśli nie będziemy mieć danych, nie będziemy mogli działać, wprowadzać rozwiązań – usłyszeliśmy następnie. Gdy przed laty eksperci Ruchu Ochrony Szkoły wskazywali na niebezpieczeństwo zawarte w podstawowym polskim dokumencie dotyczącym edukacji włączającej z 2020 roku, „Edukacja dla wszystkich”, gdzie nadmienia się o gromadzeniu danych dotyczących uczniów na specjalnej platformie i dostępie do niej z poziomu UE, wydawało się to teorią spiskową.
Dziś słuchamy o niezbędnym gromadzeniu danych już z ust unijnego decydenta – jako o oczywistej konieczności, bez której nie można działać. Mamy odpowiedź: nie wprowadzajcie tych rozwiązań i nie działajcie! Tyle, że niestety nie o to chodzi. Dane gwarantują pełną kontrolę z poziomu centrali, ulokowanej w strukturach UE; w superministerstwie, które ma posiąść dzięki niej pełną władzę nad Europejskim Obszarem Edukacji.
Co gorsza, w podobnym duchu o niezbędności gromadzenia danych o uczniach mówił także dyrektor polskiego Instytutu Badań Edukacyjnych, dr Maciej Jakubowski. Pod jego ręką Instytut przeprowadza właśnie na zlecenie MEN reformę podstaw programowych. Zaczęto od profilu absolwenta, który został oprotestowany przez licznych ekspertów oświatowych, m.in. z powodu zawartych tam zakusów formatowania ucznia według z góry założonego modelu.
Unijne dyrektywy
Wystąpienie dyrektora Agencji João Costy zakończyły tzw. rekomendacje, czyli pouczenia, a właściwie – dyrektywy. Wybrzmiały takie hasła, jak:
- Musimy włączyć nasz wskaźnik pomysłowości; jeśli będziemy myśleć tylko w jedynym kontekście, pominiemy wielu uczniów.
- Bazujcie na dowodach.
- Konieczna jest współpraca międzysektorowa. Edukacja włączająca obejmuje np. to, jak wyglądają miasta, w których ulokowane są szkoły.
- Istnieje związek edukacji włączającej ze sprawami globalnymi; ludzie są coraz bardziej świadomi, że imigracja przyczynia się do coraz bardziej zróżnicowanego środowiska.
- Potrzebna jest nowa strategia kształcenia nauczycieli. Od początku powinni być lepiej przygotowani w zakresie edukacji włączającej. Nie muszą być od razu ekspertami, ale powinni wiedzieć, jakie zasoby są dostępne.
- Warto przeprojektować gramatykę szkoły: wszystko jest zasobami, także inni uczniowie.
- Przedszkole jest z zasady bardzo włączające. Dlaczego w liceach tak nie jest? Wróćmy do podejścia z przedszkola.
Czy naprawdę jeszcze ktoś sądzi, iż chodzi tu o uczniów niepełnosprawnych i ich włączenie?
Oto krótka historyczna opowieść o tym, czym obecnie jest edukacja włączająca i jak dalece nie może być już ona utożsamiana z uczniem niepełnosprawnym, którego problemy już dawno roztopiły się w ideologicznym projekcie inkluzji; opowieść napisana przez tego projektu orędowników:
„Niemniej wnikliwa analiza samych definicji edukacji włączającej pozwala na pewne uogólnienia dotyczące przemian tej formy kształcenia (…). Nieco upraszczając, można wskazać cztery podstawowe etapy jej rozwoju. Pierwszy skupia się na ulokowaniu uczniów z niepełnosprawnościami w przestrzeni placówki ogólnodostępnej oraz na objęciu ich specjalnym wparciem, a drugi – na zaspokajaniu potrzeb edukacyjnych uczniów włączanych z pominięciem pozostałych uczestników procesu wychowania i kształcenia. Dopiero w trzecim etapie zostały zauważone potrzeby wszystkich uczniów w klasie, także tych, którzy nie wymagają specjalnej pomocy psychologiczno-pedagogicznej ani specjalistycznych metod kształcenia. Natomiast czwarty etap ukazuje edukację włączającą w perspektywie szeroko pojętej naturalnej, włączającej kultury szkoły, opartej na różnorodności, pielęgnowaniu równości i sprawiedliwości oraz zniesieniu wszystkich barier utrudniających włączanie” [za: Edyta Widawska, Zenon Gajdzica, „Szkoła dostępna dla wszystkich” IBE, 2024 r., wyd. finansowane przez Biuro UNICEF ds. Reagowania na Potrzeby Uchodźców w Polsce].
Edukacja bez nauki
Podczas dwudniowych obrad w ramach „flagowej” konferencji poświęconej edukacji włączającej nie było mowy o… nauce w szkole.
Jasno z tego wynika, iż tak pojmowana edukacja włączająca nie ma z nauką i wiedzą nic wspólnego. To nie o nią chodzi w „holistycznej szkole”, dostępnej, inkluzywnej i równościowej. Zakwestionowano programy, oceny, wymagania, zdrową motywującą rywalizację.
Tak jak demokracja socjalistyczna nie miała nic wspólnego z demokracją, tak i edukacja włączająca nie ma zbieżnego pola z edukacją. Dotyczy to zarówno uczniów z niepełnosprawnościami, jak i uczniów w normie – szkoła nie ma ich już uczyć! Czemu więc służy?
Od dobrostanu do kontroli
„Podejście ogólnoszkolne, całosystemowe i holistyczne” podporządkowane zostało w całości bożkowi dobrostanu. W drugim dniu konferencji mówiono o zmianie paradygmatu uczenia, o „szkole dobrostanu” i o przyjęciu „podejścia promującego zdrowie”. Szczególnie mocno wybrzmiało to na przykładzie Francji, gdzie jednym z zapisanych priorytetów ministerstwa edukacji – obok wyników nauczania – jest promocja zdrowia, szczególnie psychicznego. Dodajmy, iż takie same zapisy znalazły się w obowiązujących na rok szkolny 2024/2025 kierunkach polityki oświatowej w Polsce – o nauce mówi się tam doprawdy marginesowo i jakby niechętnie, za to szeroko o inkluzji i zdrowiu, szczególnie – psychicznym.
Na tym jednak nie koniec. Konferencja ujawniła drugie dno ideologicznego planu. Z ust przedstawicielki ministerstwa edukacji Francji Claire Bey padło niezwykle groźne stwierdzenie na temat promowania zdrowia: – Chcielibyśmy stworzyć kompleksowe ramy pozwalające na kontrolę nie tylko zdrowia, ale też całego otoczenia. Chodzi więc o modernizację całej społeczności edukacyjnej.
Włączającego społeczeństwa nie da się zbudować bez kontroli, sterowania, gromadzenia danych wrażliwych i bez ingerencji państwa w obszary przynależne rodzinie, jak wychowanie – także seksualne! – czy religia.
Tak pojmowanemu promowaniu zdrowia służy przedmiot wprowadzany właśnie do polskich szkół – edukacja zdrowotna. Na razie – dzięki oporowi rodziców – jest on dobrowolny, ale unijne trendy wskazują jednoznacznie na jego planowaną obowiązkowość.
We Francji w projekcie kształtowania umiejętności psychospołecznych u dzieci bierze udział 9 ministerstw, a strategia rozpisana na 15 lat uznawana jest za „cel pokoleniowy”. Tu zaznaczyć warto, iż tak zwana międzysektorowość (czytaj: docelowe podporządkowanie oświaty innym resortom, z Ministerstwem Zdrowia na czele) jest lansowana także Polsce – według tych samych „rekomendacji”, czyli matryc z UE. Szeroko piszą o tym orędownicy inkluzji, także w ww. publikacji „Szkoła dostępna dla wszystkich”.
Cele antyedukacji
Czy nie słusznie więc obawiamy się w Polsce nowinkarskich przedmiotów skonstruowanych według wzorców promowanych w Europejskim Obszarze Edukacji – jak edukacja zdrowotna i obywatelska? Założenia tych przedmiotów odchodzą od wiedzy opartej na faktach, przemycają toksyczne treści (klimatyzm, dietę planetarną, promocję dewiacji seksualnych, ideologię LGBTQ+), promują ideologiczną wizję świata oraz tzw. sprawczość; sprawczość, która jest nie tylko skutecznym działaniem, ale również – a może przede wszystkim – umiejętnością wywierania wpływu na innych ludzi i osiągania celów, bez określenia, w jakim systemie wartości owe cele winny być ulokowane, a więc – ku czemu ma dążyć uczeń, poza własnym dobrostanem.
Model edukacji zdrowotnej – tak jak rekomenduje to UE – ma być od 1 września 2025 w Polsce oparty na definicji zdrowia WHO, gdzie zdrowie to nie tylko „brak choroby czy kalectwa”, a właśnie poczucie dobrostanu.
Tak więc dobrostan – czyli subiektywne poczucie zadowolenia ucznia z jego fizycznej, psychicznej i społecznej kondycji – ma zaangażować nie tylko całą szkołę, w tym kadrę pedagogiczną, psychologów, pedagogów oraz innych pracowników placówki, ale także rodziców i pozostałych uczniów.
Dobrostan zamiast wiedzy; subiektywne poczucie zamiast obiektywnych faktów; prawa zamiast obowiązków; głaskanie ucznia w miejsce oceniania, by zapanować nad jego emocjami, odruchami, popędami, a potem nimi sterować – oto wyznaczniki działania przyszłej szkoły w Polsce, według założeń programowych ujawnianych stopniowo przez minister Barbarę Nowacką, a które w ramach „deformy” mają wejść do polskich szkół od 2026 roku.
Ryzykowny projekt: wsparcie rówieśnicze
Jeden z polskich projektów inkluzyjnych, „Wsparcie rówieśnicze w zakresie zdrowia psychicznego młodzieży (peer support)” – o budżecie 41 070 480 PLN – był referowany przez przedstawicielkę MEN w drugim dniu konferencji. Dyrektor Elżbieta Neroj od kilkunastu lat z zaangażowaniem wdraża inkluzję w polskim systemie oświaty we współpracy z Agencją do spraw Specjalnych Potrzeb i Edukacji Włączającej.
Projekt dofinansowany został w olbrzymim stopniu ze środków UE i będzie realizowany przez Fundację Rozwoju Systemu Edukacji w partnerstwie z Ministerstwem Edukacji Narodowej i Fundacją „Instytut Edukacji Pozytywnej”.
Na stronach MEN oraz kuratoriów czytamy, iż „celem projektu jest opracowanie i przetestowanie w szkołach ponadpodstawowych metody wsparcia dla uczniów w kryzysach psychicznych, opartej na wsparciu rówieśniczym, tzw. metodzie peer support, która zakłada udział: koordynatorów (psychologów i pedagogów szkolnych) oraz schoolworkerów (uczniów)”. W projekcie będzie zaangażowanych 400 psychologów i pedagogów (jako koordynatorów) w 200 szkołach ponadpodstawowych.
Oto opis zadań dla uczniów – schoolworkerów: „Podstawową rolą tych ostatnich jest identyfikacja rówieśników potrzebujących pomocy, przeprowadzanie z nimi rozmów, a przede wszystkim – zgłaszanie zaobserwowanego problemu osobie koordynującej. Taka aktywność odpowiednio przeszkolonych nastolatków ma prowadzić do stworzenia dobrej atmosfery w szkole – sprzyjającej rozmowom o bolączkach i emocjach, a także zapobiegającej stygmatyzacji i izolacji. Klimat otwartości i empatii budowany przez rówieśników lepiej motywuje do sięgania po pomoc”.
Wsparcie rówieśnicze, czyli peer support, to metoda zyskująca znaczną popularność na całym świecie z racji upowszechniania tematyki zdrowia psychicznego i narastających potrzeb w tym zakresie. Polega na wzajemnym wsparciu osób będących w podobnej sytuacji czy zmagających się ze zbliżonymi problemami. Może też być udzielana przez osoby, które pokonały własne trudności, np. wyszły z depresji, i następnie pomagają tym, których dotknął podobny problem. Wzajemne wsparcie emocjonalne, przekazywanie sobie doświadczeń czy udzielanie praktycznej pomocy w trudnej sytuacji do tej pory dotyczyło osób dorosłych i opierało się na całkowitej dobrowolności, a nade wszystko – na świadomości wyzwań i dojrzałej gotowości do ich podjęcia. To naczelna zasada każdej formy udanego wolontariatu.
W wypadku projektu omawianego przez przedstawicielkę MEN mamy do czynienia z sytuacją całkowicie odmienną. Jest to rodzaj eksperymentu, który ma objąć młodzież szkolną i odbywać się równocześnie na terenie wielu placówek oświatowych w ramach godzin spędzanych w szkole. Samo założenie budzi poważne wątpliwości, gdyż wiąże się z istotnymi uwarunkowaniami, jakie stwarzają wzajemne codzienne relacje między kolegami oraz między uczniami a nauczycielami i psychologiem lub pedagogiem szkolnym. Brak jest tu kluczowych wyznaczników: dystansu, anonimowości, niewykluczone, że pełnej dobrowolności i bezinteresowności. Trudno nie pamiętać o dodatkowych punktach „za wolontariat” przy rekrutacji na studia. O powyższych zasadach informuje się, by zachęcać potrzebujących pomocy do udziału w rozmaitych formach wsparcia rówieśniczego: w czatach, anonimowych grupach wsparcia, kontaktach poprzez portale moderowane przez fachowców i innych formach peer support.
Niepokój budzi skala tego eksperymentu, wszak mówi się tu o „testowaniu metody”. Ma być nim objęte około 3,2% placówek ponadpodstawowych – 200 szkół na 6 370 istniejących w roku szkolnym 2023/2024, po odliczeniu szkół specjalnych przyspasabiających do pracy. Nieczytelne są zasady trwającego obecnie naboru specjalistów, mających opracować narzędzia do realizacji projektu, a także sposobu wytypowania placówek w nim uczestniczących. Nie ujawniono metody selekcji uczniów na tyle odpornych i gotowych do tej formy pomocy, by podjąć się roli schoolworkerów; roli, jaką zechcą im powierzyć „koordynatorzy”.
Pozostaje także pytanie o zgodę rodziców na włączenie ich niepełnoletnich dzieci do realizacji projektu, który wiąże się z poważną odpowiedzialnością i może je narażać na silne własne emocje. Ryzykowny eksperyment polegający na obciążeniu ucznia współodpowiedzialnością za pomoc kolegom w kryzysie, może okazać się – dla wrażliwych osób – źródłem głębokiego stresu i traumy. Podobne projekty były punktowo realizowane w kilku dzielnicach Warszawy w ostatnim czasie. Nie napotykamy jednak na jasne wnioski oraz opracowania badawcze na ich podstawie. Czy aby są zachęcające do kontynuowania tego eksperymentu, czy wręcz odwrotnie?
Nie negując potrzeby wsparcia uczniów w narastającym kryzysie, należałoby najpierw roztropnie przeanalizować dotychczasowe doświadczenia i poinformować o nich opinię publiczną, a nade wszystko zainteresowanych rodziców, ze względu na znaczną ingerencję projektu w prawa rodziców do wychowania dzieci oraz na istotny wpływ na ich zdrowie i bezpieczeństwo.
Rodzice uczniów ze szkół, które wezmą udział w eksperymencie, powinni zainteresować się planami MEN i czujnie zareagować na empatycznie brzmiące hasło „wsparcia rówieśniczego”.
Częścią projektu będzie aplikacja pomagająca „szybko reagować” w sytuacji problemów z kolegą. Uczeń stanie się koleżeńskim „sygnalistą” wyposażonym w nowoczesne możliwości. Kto będzie weryfikował owe sygnały? Jakie mechanizmy i nowy typ relacji rówieśniczych uruchomi to narzędzie? Aplikacja ma być – według określenia dyrektor Elżbiety Neroj – narzędziem prewencyjnym, a nie interwencyjnym. Czy nie to samo usłyszeliśmy od cytowanego wyżej dyrektora europejskiej Agencji, na temat inkluzji? Prewencją można uzasadnić, jak widać, każdą opresyjną metodę i stosować ją wedle własnego uznania. Na dodatek argument, iż nie da się zrezygnować ze smartfonów w szkole, zyskuje dodatkowych zwolenników – uczniów i psychologów niosących pomoc w ramach rówieśniczego wsparcia.
Europejski Obszar Edukacji nadchodzi
Uzależnienie od pomocy psychologów i pedagogów oraz innych pozadydaktycznych kadr, jak asystenci międzykulturowi – także finansowani spoza Polski, przez UNICEF – jest częścią inkluzyjnego planu przemodelowania szkoły. To istotna metoda odwracania uwagi ucznia, nauczyciela i rodzica od pierwotnego i nadrzędnego celu szkoły – nauki; a przekierowywania jej na nowe włączające cele, m.in. zdrowie (w tym wypadku psychiczne), „sieci wsparcia”, „umiejętności społeczne”, sprawczość oraz, oczywiście – dobrostan. Placówka oświatowa ma na celu przekazywać wiedzę, a uwaga ucznia powinna koncentrować się na jej pozyskiwaniu. Jednak inkluzja brutalnie burzy ten porządek na naszych oczach. „Flagowa” konferencja polskiej prezydencji w UE udowodniła to nader wyraźnie, nie pozostawiając najmniejszych złudzeń.
Europejski Obszar Edukacji przejmuje polską szkołę poprzez finansowanie inkluzyjnych projektów, nowe stanowiska, formatujące szkolenia nauczycieli, modelowanie kierunków studiów, zmiany podstaw programowych oraz innowacyjne programy nauczania i systemy oceniania.
Nowy włączający świat – niczym z orwellowskich projekcji – zaczyna wychodzić z cienia. Być może jego anonimowi twórcy uznali, iż już nadszedł czas, że osiągnęli ten poziom osłabienia instynktu wolności i samodzielności myślenia, manipulacji za pomocą strachu, inżynierii społecznej, kontroli mediów, rozwoju cybernarzędzi oraz erozji wiary, iż uda się zrealizować ich projekt.
Jednak nadal wszystko pozostaje w rękach tych, którzy nie uważają, że już nic się nie da zrobić. W naszych rękach.
I pod Okiem Opatrzności Bożej.
Hanna Dobrowolska
Ruch Ochrony Szkoły, Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły
www.ratujmyszkole.pl
Zobacz nowy film PCh24.TV – ZATRUTE UMYSŁY: