Sportowa klapa, jaką zakończyły się dla Polaków piłkarskie mistrzostwa Europy, to zaledwie pospolita czkawka przy konsekwencjach ekonomicznych i społecznych, wiążących się z tym niezwykle kosztownym show.
Wstępne szacunki mówią o blisko 100 miliardach złotych wydanych przez Polskę na organizację mistrzostw. Miasta, w których odbywały się mecze, zadłużyły się bardziej, niż wynosi limit określony przez ustawę o finansach publicznych – 60 procent w stosunku do kwoty rocznego budżetu. Dług Poznania przekroczył tę poprzeczkę o 12 procent, zaś Gdańska i Wrocławia – po 5 proc.
Wesprzyj nas już teraz!
Wzniesienie samych tylko stadionów w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku pochłonęło 4 miliardy złotych. Związane z turniejem budowa i remonty infrastruktury miejskiej kosztowały w Poznaniu 12 miliardów, zaś w stolicy – 17 mld. Co dla nas oznaczają inwestycje ponad stan? Podwyżki podatków i ostre cięcia wydatków inwestycyjnych już w niedalekiej przyszłości. Miasta zyskały efektowne, medialne wizytówki (stadiony, odnowione dworce, lotniska czy linie komunikacyjne), porównywane do wiosek potiomkinowskich, bo wzniesione ogromnym kosztem, przesłaniać mają ogromne braki w finansowaniu służby zdrowia, policji, wojska czy szkół. Dochodzą wydatki na bieżące utrzymanie stadionów (łącznie około stu milionów rocznie). Już dziś wiadomo, iż zapewnienie im rentowności będzie wyjątkowo karkołomnym zadaniem.
– Polski podatnik dołoży do każdego biletu 11–13,5 tys. złotych, przy uwzględnieniu tylko kosztów budowy stadionów. Gdyby liczyć wszystkie inwestycje realizowane pod hasłem „Euro”, dopłata wynosiłaby blisko 250 tys. – powiedział Marek Łangalis, autor raportu Instytutu Globalizacji na temat imprezy. Nie pozostawia on suchej nitki („liczby wzięte z sufitu”, „myślenie życzeniowe”) na szacunkach Ministerstwa Sportu i Turystyki, według którego organizacja mistrzostw wiąże się z dodatkowymi wpływami do naszej gospodarki w wysokości 115 miliardów złotych. W rzeczywistości, zdaniem IG, Polska zyskać ma maksymalnie 1 miliard złotych, co przy poniesionych wydatkach oznacza potężny debet.
Przełykanie żaby pod nazwą Euro 2012 – zadanie rozłożone na wiele lat – będzie tym trudniejsze, że prawdziwym gospodarzem turnieju, a zarazem beneficjentem wymiernych, olbrzymich zysków finansowych z imprezy, jest Europejska Federacja Piłkarska (UEFA), zwolniona nawet z obowiązujących w Polsce podatków (sic!). Nasz kraj miał „tylko” zapewnić infrastrukturę, stadiony, bazę hotelową, połączenia komunikacyjne dla wielotysięcznej rzeszy kibiców. Liczyło się, by za wszelką cenę zdążyć na czas, co w wyniku potężnych opóźnień w regulowaniu należności za rozmaite prace budowlane przyniosło długi oraz bankructwo wielu, zwłaszcza małym i średnim firmom, podwykonawcom budów. Lista wierzycieli tylko jednego generalnego wykonawcy, upadłej firmy Dolnośląskie Surowce Skalne, urosła do ponad ośmiuset firm, a kalkulator jej długów wskazał około 800 milionów złotych. A chodzi zaledwie o 20-kilometrowy odcinek drogi pod Żyrardowem, ten sam, który z powodu zalegania z wypłatami należności opuścił swego czasu chiński Covec. Kolejne kilkadziesiąt firm, faktycznych budowniczych drogi pomiędzy lotniskiem a stadionem, czeka na uregulowanie blisko 50 milionów złotych przez spółkę miejską Gdańskie Inwestycje Komunalne oraz Hydrobudowę. Takich przykładów jest więcej.
Empatia Tuska i Gronkiewicz‑Waltz
Polska długo będzie ponosić konsekwencje kosztownych igrzysk, za to zyskała na imprezie wizerunkowo – jako atrakcyjny turystycznie kraj gościnnych ludzi. Poprzedzająca turniej międzynarodowa kampania propagandowa, mająca ukazać nas jako ksenofobów i rasistów spełzła na niczym – bez przeszkód bawili się u nas różnokolorowi kibice Holandii, Francji, Portugalii. Angielscy fani, przekonawszy się, jak naprawdę nad Wisłą przyjmuje się przybyszów, spektakularnie wyśmiali czarnoskórego ekspiłkarza, który w emitowanym przez BBC filmie na temat Polski i Ukrainy ostrzegał ich, że z mistrzostw „powrócą w trumnach”. Uchodząca niegdyś za wzór bezstronności brytyjska telewizja znalazła (wśród mieszkających nad Wisłą lewaków) użytecznych rozmówców, ukazujących występujący w każdym kraju rasistowski margines jako „polską normę”. Twórcy filmu pominęli jednak wypowiedzi nieprzystające do tej tezy, m.in. oficera policji i jednego z mainstreamowych dziennikarzy. Portal Rebelya.pl zacytował na przykład, za internetowym wydaniem tygodnika „The Economist”, list Jonathana Orsteina, dyrektora Centrum Społeczności Żydowskiej w Krakowie. Napisał on, że z całej jego około godzinnej wypowiedzi autorzy filmu wybrali tylko krytyczne wobec Polski wyjątki, zupełnie pomijając wszelkie pozytywy. Jestem głęboko wstrząśnięty tą nieetyczną formą dziennikarstwa – stwierdził Orstein. Zaproponował on dziennikarzom, by spytali o rzekomy antysemityzm grających w polskim klubie piłkarzy z Izraela. W odpowiedzi usłyszał, że to „nie pasowałoby do historii”.
Tekst jest fragmentem artykułu Romana Motoły, opublikowanego w 27 nr. dwumiesięcznika „Polonia Christiana”. Magazyn będzie dostępny od najblizszego weekendu w kioskach, dobrych salonach prasowych oraz na stronach ksiegarnia.piotrskarga.pl i epch.poloniachristiana.pl.