22 sierpnia 2021

Herezja pośpiechu. Jak kultura „natychmiastowości” niszczy chrześcijaństwo

Ta postawa – szybkiego gromadzenia – bardzo mocno przekłada się niestety również na styl życia duchowego, w którym ludzie chcą osiągnąć jakąś relację z Panem Bogiem natychmiast, bo wydaje im się, że „klepną paciorek” i Pan Bóg spełni wszystkie ich zachcianki. NIE! Proszę spojrzeć na logikę sakramentów i całą wizję chrześcijaństwa! Człowiek musi dojrzeć do pewnych rzeczy. Dojrzewanie jest wpisane w drogę człowieka – mówi ks. prof. Piotr Roszak.

O problemie pośpiechu mówił w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak, teolog, doktor habilitowany nauk teologicznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (UMK) w Toruniu i Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie (UNAV) oraz współpracownik Laboratorium Wolności Religijnej.

 

Wesprzyj nas już teraz!

Tomasz D. Kolanek: „Człowiek się spieszy, diabeł się cieszy”, mówi stare polskie przysłowie. Czy pośpiech jest grzechem?

Ks. prof. Piotr Roszak: To trudne pytanie, ponieważ pośpiech jest wskazany na przykład „przy łapaniu pcheł”. Inne poetyckie słowa brzmią z kolei „spieszmy się kochać ludzi”, a w Piśmie Świętym czytamy, że „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę” (Łk 1, 39-40).

Jako przeciwieństwo cnoty cierpliwości pośpiech może stać się grzechem i postawą, która nie sprzyja duchowemu rozwojowi człowieka, ponieważ oznacza w gruncie rzeczy pomijanie tego, co ważne. To trochę tak, jakby ktoś w utworze muzycznym grał co drugą czy co trzecią nutę. Wprawdzie coś zagra i jakoś będzie to przypominało utwór, o który chodziło, ale na pewno nie będzie stanowiło oryginału.

Tak samo jest z życiem duchowym człowieka. Ono się rozwija nie na zasadzie automatycznego pilota – naciśniemy odpowiedni przycisk i człowiek nie musi myśleć, podejmować decyzji, bo zostały one już podjęte. Nie! W życiu duchowym człowieka są potrzebne wszystkie etapy, o czym wiemy z życiorysów wielkich mistrzów życia duchowego, którzy wskazywali, że niczego nie wolno przeskakiwać, tylko umiejętnie wykorzystywać dane przez Opatrzność chwile do wzrostu. W przeciwnym razie groziłby nam „eskapizm”, ciągłe uciekanie w nowe sytuacje, przed czym ostrzegał np. św. Josemaria Escriva mówiąc o niebezpiecznej „mistyce gdybania”, zamiast odkrywania potencjału „chwili”, konkretnych okoliczności, w których Bóg kieruje swoje Słowo.

W trosce, żeby się nie spieszyć nie chodzi o to, aby wszystko robić powoli, popadając w grzech lenistwa i przekładania wszystko na później, albo na „wieczne nigdy”. Chodzi o to, żeby nie pominąć istoty ludzkiego życia, czyli Drogi i Prawdy, jaką jest Chrystus Zmartwychwstały. Właśnie dlatego powinniśmy uczyć się cierpliwości do czego wzywał nas sam Syn Boży, który podkreślał, że cierpliwość to cnota, dzięki której można „ocalić nasze dusze” (Łk 21,19) i nie chodzi tutaj jedynie o ocalenie na Sądzie Ostatecznym, ale również o to dokonujące się w życiu doczesnym, bo dzięki cierpliwości nie pozwolimy uronić niczego z naszej drogi życiowej.

Jeśli zaś chodzi o drugi aspekt pośpiechu, o którym czytamy w przytoczonym przeze mnie fragmencie Ewangelii według świętego Łukasza, to są w życiu sprawy, które trzeba wykonać bez niepotrzebnej zwłoki, ale jest to coś zupełnie innego niż pośpiech, który kultywuje się w obecnych czasach.

 

No właśnie! W tej chwili ktoś mógłby zarzucić Księdzu profesorowi i samemu Chrystusowi, że wymagacie cierpliwości od lekarzy w karetce pogotowia bądź od strażaków, którzy nie będą się spieszyć z gaszeniem pożaru…

I tutaj jest sedno problemu! Pan Bóg po to dał nam rozum, żebyśmy nauczyli się właściwie odróżniać i rozumieć istotę danej sprawy, a nie wrzucali wszystko do jednego worka.

Jesteśmy zanurzeni w kulturze, w której trudno odróżniać od siebie niektóre bardzo subtelne formy. Z jednej strony mamy do czynienia z karetką, która jedzie na miejsce wypadku ratować czyjeś życie – to potrzebny pośpiech, śmiem powiedzieć pośpiech nakazany nam przez Ewangelię. Z drugiej zaś strony otacza nas kultura fast, świat instant, które oznaczają w gruncie rzeczy niecieszenie się drogą, którą mamy przebyć, tylko „natychmiastowością” – liczy się osiągnięcie i zdobycie tu, teraz, natychmiast wszystkiego i nic więcej. To z kolei rodzi bardzo niebezpieczną postawę, jaką wyraża hasło „cel uświęca środki”. Skoro bowiem najważniejsze jest jak najszybsze dotarcie do celu, to co mi tam po cierpliwości. Wszystko trzeba mieć od razu, bez zastanowienia, natychmiast. Jest to niszczące dla człowieka!

Co takiego się stało, że tak wielu ludzi wręcz ubóstwia pośpiech i chce wszystkiego „od razu”? Od razu chcą oni dotrzeć z punktu A do punktu B, od razu strona internetowa ma się im załadować, od razu mają dostać nowy odcinek ulubionego serialu, od razu zamówiony w Internecie towar ma spaść im pod nosem. Dlaczego wielu ludzi nie potrafi być cierpliwymi w ewangelicznym znaczeniu tego słowa?

Żyjemy w cywilizacji i kulturze, w której naczelnym zadaniem jest gromadzenie rzeczy i emocji, żeby wykazać się przed innymi i przed samymi sobą. Prosty przykład: ktoś ma 50 par butów (wiemy, że są takie osoby!) i zamawia sobie kolejne buty przez Internet i z niecierpliwością czeka na ich dostawę. Taka osoba wolałaby, żeby tak jak Pan powiedział, natychmiast w chwili kliknięcia „Kup teraz” zmaterializowały się one przed nią. Pytanie tylko po co? Czy dzięki temu ich życie będzie lepsze? Czy pomoże to w ich rozwoju duchowym? Czy ich to uszczęśliwi? Nie! Co najwyżej nie będą się oni denerwować czekaniem…

Jest to w gruncie rzeczy pochodna fałszywego kapitalizmu, w którym nie ma miejsca dla Sacrum i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Liczy się już nawet nie ilość czy  jakość tylko szybkość, bo ona jest wyznacznikiem wygody. Taka postawa niestety determinuje negatywne ludzkie postawy i wybory.

Jeśli zrozumiemy mechanizm, jaki funkcjonuje wokół nas, w którym najważniejsze jest jak najszybsze gromadzenie wszystkiego, bez żadnej hierarchii dóbr, bez żadnego zastanowienia wówczas dojdziemy do wniosku, że największym i najważniejszym dobrem dla każdego człowieka jest zbawienie i dążenie do tego zbawienia. To właśnie przebija na kartach Ewangelii i w wielu wypowiedziach Pana Jezusa, abyśmy nauczyli się oceniać co jest ważne i do tego dążyli, a nie bezmyślnie i najszybciej jak się da gromadzili rzeczy dla samego ich gromadzenia.

Ta postawa – szybkiego gromadzenia – bardzo mocno przekłada się niestety również na styl życia duchowego, w którym ludzie chcą osiągnąć jakąś relację z Panem Bogiem natychmiast, bo wydaje im się, że „klepną paciorek” i Pan Bóg spełni wszystkie ich zachcianki. NIE! Proszę spojrzeć na logikę sakramentów i całą wizję chrześcijaństwa! Człowiek musi dojrzeć do pewnych rzeczy. Dojrzewanie jest wpisane w drogę człowieka.

Proszę zwrócić również uwagę, że nawet Pan Jezus – Słowo Wcielone – mógł natychmiast zbawić człowieka przychodząc na świat na godzinę, minutę czy choćby sekundę, a żył 33 lata z czego większość czasu spędził w ukryciu w domu w Nazarecie. Moim zdaniem jest to bardzo znamienne i pokazuje logikę działania Pana Boga – Boga, który się nie spieszy, który nie jest ani stary, ani młody, ponieważ jest wieczny.

I tutaj dotykamy kwestii najważniejszej. Odnoszę wrażenie, że niektórzy liczą na szybkie, łatwe i niewymagające zbawienie. Skądś wzięły się przecież slogany typu „szybka Msza”, „klepanie różańca” etc. Co jakiś czas moderniści w Kościele wzywają wręcz do spowiedzi przez telefon, żeby wierni nie marnowali czasu na pójście do kościoła. Taką praktykę chciał wprowadzić jeden z hierarchów w Peru, ale na szczęście interweniował w tej sprawie papież Franciszek. Temat jednak wciąż powraca. Czy można powiedzieć, że mamy do czynienia z herezją szybkości?

Niestety tak. Szybkie zbawienie to jednak z najgroźniejszych pokus współczesności, która atakuje każdego z nas. Jest to jeden z ostatnich etapów upodabniania Kościoła do świata, na co zwracali uwagę święci, papieże etc. Jeśli tę „światowość” wpuścimy do naszego życia duchowego to czeka nas destrukcja.

Szybkość nie jest bowiem miarą, którą katolik powinien stosować do oceny tego, co go spotyka. Naszym podstawowym kryterium powinna być głębia, z którą przeżywamy rzeczywistość.

Mówiąc o tym mam przed oczami obraz pielgrzymów, którzy niestety traktują pielgrzymki np. do Santiago de Compostela jako wyścig. Najważniejsze to dla nich pokonać jak najszybciej trasę i dziękuję – pielgrzymka zaliczona w takim i takim czasie, a inni szli tyle i tyle. Nie o to chodzi prawdziwym pielgrzymom! Konkurowanie z innymi pod względem prędkości zostawmy sprinterom i maratończykom. My skupmy się na doświadczeniu duchowym, na szczerej modlitwie, które nas przybliżają do Stwórcy.

Jeśli szybkość jest miarą zbawienia to cóż… Oznacza to, że nie chodzi o zbawienie.

A co z ludźmi, którzy chodzą tylko do kościołów, gdzie Msza Święta jest odprawiana w sposób, że tak powiem ekspresowy, bo wiemy, że są takie przypadki? Czy taka postawa jest dobra? Przecież co by nie było „zaliczyli” oni niedzielna Mszę Świętą… A to, że trwała ona 25 minut, to się nie liczy? Powiem więcej: czy 25-minutowa Msza Święta w niedzielę jest tak samo ważna Msza trwająca godzinę?

Pojęcie tak rozumianej ważności nie dotyczy Mszy Świętej, ponieważ nie chodzi o jej „zaliczenie”, jak Pan to ujął. Niestety mam wrażenie, że wiele osób, które robią ranking najkrótszej Mszy w okolicy i na nią się wybierają, nie traktują Eucharystii jako spotkania z Żywym Bogiem, w którego obecności człowiek się nie nudzi, ale traktują to jako pewien rytuał. Jest to podejście czysto kazuistyczne, zewnętrzne do obowiązków religijnych bez wnikania w ich sens.

Eucharystyczne spotkanie z Bogiem w Trójcy Jedynym, uczestnictwo w ofierze Jezusa Chrystusa są czymś, co ma naznaczyć każdy kolejny dzień życia katolika.

Problemem jest to, że wiele osób nie rozumie w czym tak naprawdę uczestniczą i dlatego bardzo często nerwowo patrzą oni na zegarek, a nie na to, co się rzeczywiście dokonuje.

Paradoks polega na tym, że kiedy wielcy święci mówili o swoim przeżywaniu liturgii to podkreślali, że nie mieli poczucia utraty czasu. Oni nie wiedzieli, ile trwa liturgia, bo się na tym nie skupiali, tylko w pewnym sensie przeniknęli pewną perspektywę wieczności dzięki czemu czas był dla nich jakimś wiecznym „teraz”, w którym trwali.

Niestety mentalność fast i kultura instant, o których mówiłem jest przejawem całkowicie obcej katolikom mentalności. Nie liczy się w niej rzeczywista obecność Boga, tylko takie trochę kunktatorskie i utylitarne podejście do Mszy Świętej, która ma coś człowiekowi dać nie wymagając jednocześnie od tegoż człowieka niczego w zamian. Trzeba z tym walczyć, trzeba o tym mówić i przypominać chociażby kuszenie Pana Jezusa na pustyni. Tam również diabeł mówił, że da Synowi Bożemu wszystko od razu, natychmiast, bez krzyża, bez cierpienia. Pan Jezus trzy razy powiedział szatanowi „nie”, demonstrując w ten sposób, jaki jest cel Jego życia na ziemi i życia każdego z nas. Cel, który trzeba realizować cierpliwie z ufnością w Bożą Opatrzność.

Nie chcę stawiać tutaj tezy, że Msza trwająca 60 minut jest lepsza, ważniejsza niż Msza trwająca np. 50 minut. Najważniejsze, żeby była ona sprawowana w sposób godny i podniosły, a nie szybki czy długi…

Oczywiście. Po to ustanowiono różne ryty w obrzędach Kościoła, żeby się ich trzymać bez żadnych udziwnień i unowocześnień. Długość celebracji, która jest różna w różnych tradycjach to sprawa trzecio- czy czwartorzędna.

A co z osobami, które spóźniły się na Mszę Świętą, albo wyszły z kościoła przed jej zakończeniem. Wiemy, że takie sytuacje się zdarzają. Czy taka Msza jest „ważna”?

Ja w tym miejscu pozwolę sobie zapytać: a co jeśli ktoś spóźniłby się na własny ślub? A co jeśli spóźnimy się na ważne spotkanie, od którego zależy nasza kariera?

Jeżeli Msza Święta jest dla mnie ważna, to nie będę się na nią spóźniał i nie będę w jej trakcie patrzył na zegarek. Nie będę też jej traktował jako jakiegoś obowiązku, który można zaliczyć w trzydziestu czy siedemdziesięciu procentach i od tego uzależniał czy jest „ważna” dla spełnienia niedzielnego obowiązku. Koniec, kropka!

Stałe spóźnianie się na Mszę Świętą może znamionować jakąś niebezpieczną chorobę, nad którą należy się zastanowić podczas rachunku sumienia. Przypomnę tutaj, że jeszcze do niedawna w kazuistyce i wśród niektórych teologów moralnych panowało przekonanie, że Msza Święta jest ważna, jeśli uczestniczyliśmy w niej od pewnego momentu, np. od Przeistoczenia. To bardzo złe podejście. Mszy Świętej nie da się poćwiartować na kawałki i powiedzieć to jest ważne i tutaj musisz być, a to nieważne, więc wyjdź sobie na papierosa.

Idąc tą logiką można zapytać: dlaczego w związku z tym Msza Święta nie rozpoczyna się od Przeistoczenia, potem Komunia, 3 minuty i do domu…

No właśnie! Żeby zrozumieć Przeistoczenie potrzebujemy wniknąć przez liturgię słowa w sens tego, co dokonał Chrystus i żyć tą tajemnicą w Komunii Świętej oraz w przenikaniu naszego życia Ewangelią.

Bardzo często spotykam się z głosami, że w sumie nieważne, co robimy, nieważne jak żyjemy, nieważne czy chodzimy do Kościoła. Najważniejsze, żeby w ostatniej minucie życia zachować się jak łotr, który został ukrzyżowany razem z Panem Jezusem. „Jezusie, pamiętaj o mnie, gdy znajdziesz się w swoim królestwie! – dodał. – Zapewniam cię, że jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju – odrzekł Jezus” (Łk 23, 42-43). Tutaj znowu wracamy do kwestii „szybkiego zbawienia”. Czy Pan Bóg faktycznie zbawi tych, którzy tak myślą?

Niezbadane są ścieżki Pana Boga. Gdy przeczytamy Ewangelię a zwłaszcza te fragmenty o ciasnej bramie czy wąskiej ścieżce, która prowadzi do zbawienia, to przekonamy się, że zbawienie jest wymagające, ponieważ posiada najważniejszą i największą wartość, a wartość nieuchronnie jest związana z wysiłkiem.

Proszę spojrzeć na życiorysy świętych. Widzimy, że oni do pewnych rzeczy cierpliwie dojrzewali i nawet jeśli w jakimś konkretnym momencie następowało u nich nawrócenie jak w przypadku św. Augustyna to jednak jego droga duchowa była uprzednio w pewien sposób przygotowana. Nie było tak, że na pustyni pojawiła się znikąd jakaś woda, tylko coś w nim dojrzewało przez lata i w pewnym momencie wytrysnęło ku życiu wiecznemu.

Zapewne gdybyśmy spojrzeli na wcześniejsze życie dobrego łotra – świętego Dyzmy, bo tak tradycja go nazywa – którego nie znamy, bo Ewangelia nam o nim nie opowiada, to z pewnością zobaczylibyśmy, że łaska nie działała tylko w ostatnich chwilach jego życia, ale to było coś nieustannie mu towarzyszącego poprzez różne wybory i wątpliwości jak w przypadku św. Augustyna. Moim zdaniem nie jest przypadkiem, że jeden z łotrów wykorzystał ostatnią szansę od Boga, jaką otrzymał, a drugi nie. Dyzma nie zrobił tego jednak z wyrachowania w stylu: „Do tej pory żyłem jak żyłem, hulaj dusza piekła nie ma i dopiero minutę przed śmiercią zwracam się ku Bogu”. Takie wyrachowanie jest obce Ewangelii, a Pan Jezus ewidentnie zarówno u faryzeuszy jak i wszystkich innych, którzy się do niego w tak wyrachowany sposób zwracali ganił.

Szybkość nie jest miarą zbawienia. Miarą zbawienia jest więź, jaka łączy człowieka z Panem Bogiem, który zaprasza go do życia z Nim w wieczności. W tym miejscu przywołam jeszcze raz św. Augustyna, który powiedział pewnym momencie „późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa”, więc nawet z perspektywy człowieka, który ma poczucie straconego czasu swojego życia, właśnie to poczucie jest zbawienne, ponieważ zrozumiał on, że droga do zbawienia jest drogą najważniejszą.

 

W Credo mówimy: „zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał”. Już trzeciego czy dopiero trzeciego? Powiedział Ksiądz profesor, że Pan Bóg nie jest ani stary, ani młody, ponieważ jest wieczny. W związku z tym czy na tajemnicę zmartwychwstania możemy po prostu patrzeć z perspektywy ludzkiej np. z perspektywy czasu – jednostki stworzonej przez człowieka?

Pan Bóg ma inne przeliczniki, chociażby z tego powodu, że jest wieczny. Jeśli chodzi o te 3 dni, o których mówimy w Credo, to miały one swoją symbolikę w mentalności żydowskiej i oznaczały doświadczenie realnej śmierci, a nie hipnozy, halucynacji czy jakbyśmy dzisiaj powiedzieli śmierci klinicznej. Trzy dni oznaczały, że mieliśmy do czynienia z prawdziwą śmiercią i dlatego również z prawdziwym zmartwychwstaniem.

Z perspektywy Boga czas, w którym Chrystus zstąpił do piekieł oznacza, że zbawienie dosięga ludzi wszystkich epok również tych, którzy żyli przed Chrystusem. Dla nas jest to znak, że zbawienie dosięga człowieka we właściwym czasie, i że dla każdego z nas ten czas jest inny.

Pan Bóg jest cierpliwy względem każdego człowieka i czeka na nawrócenie aż do ostatniej chwili. Nieważne kim jesteśmy, nieważne gdzie i kiedy żyjemy. Wszyscy otrzymujemy od Pana Boga łaskę i tylko od nas zależy czy z niej skorzystamy czy nie. Pan Bóg do niczego nas nie zmusza, a życie wieczne jest odpowiedzią na tę łaskę.

Na Sądzie Ostatecznym nie będziemy mogli się domagać od Pana Boga, że ma nas zbawić, bo my przedstawimy mu jakieś świadectwo z naszymi dobrymi uczynkami i powiemy „musisz nam za to dać zbawienie”, bo zrobiliśmy więcej dobrego niż złego. Nie! Życie wieczne to odpowiedź na łaskę. Bez niej nawet „bycie dobrym człowiekiem” nikomu nie pomoże. Tylko tyle i aż tyle, ale to już temat na inną dyskusję.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij