Świat zachodni uwierzył Janowi Tomaszowi Grossowi, że Polacy byli i są antysemitami, odpowiedzialnymi za mordy na Żydach w trakcie II Wojny Światowej i po niej. Tymczasem, jak zauważa w rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy” Dariusz Wasiulak, działacz antykomunistycznej opozycji w PRL oraz autor 60 filmów dokumentalnych i reportaży o historii Polski, wypierana i marginalizowana jest rola Niemców.
– Zwłaszcza w publikacjach prasowych ostentacyjnie wręcz pomija się albo marginalizuje rolę Niemców w doprowadzeniu do mordu w Jedwabnem, choć w rzeczywistości to ich należy traktować jako głównych sprawców. Dzisiaj zbyt często i zbyt wiele osób bezkrytycznie powtarza narrację, jaką narzucił w swojej książce Jan Tomasz Gross, absurdalne oskarżenia o polskie sprawstwo, polską inicjatywę, wersję, że sąsiedzi nagle postanowili zamordować swoich żydowskich współobywateli – stwierdził w rozmowie z Wojciechem Wybranowskim Dariusz Walusiak.
Wesprzyj nas już teraz!
Jego zdaniem na świecie taki pogląd zyskał ostatnio ogromną popularność, co jest dla Polski zjawiskiem negatywnym. Do obrazu Polaków, jako morderców Żydów, przyczynili się również prezydenci Rzeczpospolitej – dwóch z nich przepraszało za Jedwabne, co odebrano jako przyznanie się do winy. Ponadto śledztwo IPN z roku 2000 prowadzone było tak, by potwierdzić przyjęte z góry tezy – uważa historyk i dokumentalista.
– Patrząc na rolę, jaką w całej sprawie odegrali Niemcy, nie możemy dyskusji o Jedwabnem sprowadzić do „polskiej odpowiedzialności”, a udziału esesmanów pomijać. (…) Jeszcze przed atakiem na Związek Sowiecki szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy Reinhard Heydrich wskazywał, że należy podsycać lokalne konflikty, wykorzystywać niechęć miejscowej ludności do Żydów i komunistów, ale tak prowokować zajścia, by były w pełni kontrolowane i dokumentowane dla celów propagandowych – przekonuje Walusiak przypominając, że właśnie tak wyglądał „scenariusz” zrealizowany w Jedwabnem.
– W dodatku istnieją dowody potwierdzające, że 10 lipca 1941 r. – w dniu tragedii – do Jedwabnego przyjechała grupa żołnierzy niemieckich pod dowództwem SS- Hauptsturmführera Hermana Schapera. To gestapowiec, który został później rozpoznany jako dowodzący akcją w innych miejscach, w których doszło do pacyfikacji Żydów – przypomniał reżyser zauważając, że trudne relacje polsko-żydowskie przed II Wojną Światową dotyczyły rywalizacji ekonomicznej, a nie rasy.
– Nie dochodziło [w Polsce – red.] do zorganizowanych morderstw ani palenia kogokolwiek w stodole. (…) Niemcy natomiast metodę tę stosowali nagminnie – powiedział dodając, że śledztwo IPN w sprawie Jedwabnego pozostawia wiele do życzenia. Jak wylicza Walusiak: „pominięto np. raport prof. Andrzeja Koli, archeologa kierującego pracami ekshumacyjnymi w Jedwabnem”, a prace przerwano po trzech dniach, co uniemożliwiło badanie łusek po pociskach znalezionych na miejscu zbrodni. – Znaleziono je zarówno w miejscu, gdzie stała owa stodoła, jak i na zewnątrz, co wskazuje, że prawdopodobnie strzelano do tych, którzy próbowali się wydostać – zauważa.
Reżyser nie zgadza się również z traktowaniem jako oczywistość polskiej winy za pogrom kielecki. – W 1946 r. nic w Polsce nie mogło się wydarzyć bez wiedzy i woli Sowietów – przypomina zauważając, że „pogrom miał przykryć w oczach świata zachodniego sfałszowane referendum w Polsce”. Przekaz dla aliantów był jasny: Polacy muszą znajdować się pod sowiecką kuratelą, gdyż w przeciwnym razie wymordują sąsiadów.
– Wiadomo także, że ojciec chłopca, który rzucił fałszywe oskarżenie, iż Żydzi zabijają chrześcijańskie dzieci, był związany z komunistyczną bezpieką, że mimo zgromadzenia się tłumu nie działo się nic dopóty, dopóki nie przyjechało wojsko – przypomina Dariusz Walusiak.
Źródło: „Do Rzeczy”
MWł