22 czerwca 2020

Hołownia, czyli katolik otwarty na placu budowy państwa bez Boga

(Fotograf: Michal Kosc/Archiwum: Forum)

Postulaty Szymona Hołowni przypominają hasła kandydatów którzy nie ukrywali swego zaprzęgnięcia w antychrześcijańską rewolucję. Wydaje się, że polityk, który niegdyś chciał być postrzegany jako jedna z „fajnych” twarzy polskiego Kościoła, dla zyskania poklasku lewicowego i lewackiego elektoratu wszedł w buty antyklerykała. Dziś bowiem zasłaniając się dobrem wiary deklaruje gotowość wywołania z Kościołem politycznej wojny. Jak to możliwe, że był autorem wielu książek o wierze katolickiej?

 

Na służbie Chrystusa tylko prywatnie

Wesprzyj nas już teraz!

Szymon Hołownia twierdzi – jak każdy zresztą kandydat w wyborach prezydenckich – że na sercu leży mu dobro Rzeczypospolitej. Problem polega nie tylko na tym, że, jak wiele na to wskazuje, błędnie to dobro definiuje – ale także na tym, że chce do niego dążyć nie w duchu polityki chrześcijańskiej, ale duchu polityki głęboko niemoralnej. Dla swoiście definiowanego dobra kraju jest Hołownia gotów popełnić liczne niegodziwości. Można powiedzieć oto wierny uczeń Machiavellego, niczym Cesare Borgia dla ratowania Ojczyzny niewahający się wspierać ewidentnego zła.

 

Dlaczego? Co sprawia, że Hołownia chce być uczniem Chrystusa tylko prywatnie? To naprawdę niesamowite, mowa wszak o polityku, który od kilkunastu lat publikuje książki o katolickiej wierze. Nie będziemy w tym tekście zajmować się ortodoksją jego tekstów – ważne jest dla nas, że był bardzo chętnie wydawany, książki miały charakter apologetyczny, a wiele z nich stało się bardzo poczytnych. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że część z jego publikacji, zwłaszcza tych wczesnych, mogła odegrać ważną rolę w życiu duchowym niektórych młodych katolików w Polsce. Hołownia, został przez Pana Boga obdarzony niewątpliwie dużym talentem pisarskim i medialnym i mógł wykorzystywać go by dawać świadectwo wiary. Niestety, na naszych oczach w sposób spektakularny staje się symbolem skrajnie niewłaściwego rozeznania powołania.

 

Nieważna świętość życia

Zapowiada przecież Hołownia – już nie pisarz ale kandydat na prezydenta – wsparcie dla zamachu na świętość życia ludzkiego – i to w dwóch obszarach. Po pierwsze, za właściwe uznaje państwowe wspieranie zapłodnienia in vitro, co, jak doskonale wiadomo, wiąże się z uśmiercaniem ludzi w najwcześniejszej fazie ich rozwoju. Po drugie, Hołownia akceptuje tak zwany „kompromis aborcyjny”, to znaczy mordowanie nienarodzonych dzieci w majestacie prawa. Hołownia okazuje się być w tej materii tak nieuczciwy intelektualnie, że pytany niedawno o to, czy uważa aborcję za mordowanie ludzi, odparł, iż nie chce o tym rozmawiać „przy użyciu skrajnych określeń”.

 

A zatem dla katolika, który, jak deklaruje, przyjmuje regularnie Komunię świętą, nazwanie morderstwa morderstwem jest określeniem „skrajnym”, a wytwarzanie ludzi z próbówki, nieodłącznie związane z zabijaniem „niepotrzebnych” zarodków jawi się już jako procedura dopuszczalna. Nie można tego bagatelizować: to poważne deklaracje, oznaczające radykalne zerwanie (przynajmniej w sferze głoszonych idei) z Ewangelią i Kościołem. To ma – bo musi mieć – nie tylko konsekwencje duchowe, ale także polityczne. Zresztą kandydat wcale tego nie ukrywa, bo proponowany przez niego program jest pod wieloma względami otwarcie wrogi wierze katolickiej.

 

Na kolanach przed tęczową flagą

Hołownia twierdzi na przykład, że nie ma czegoś takiego jak ideologia LGBT. W jego świecie są tylko „ludzie LGBT”, a tych polityk, jak deklaruje, chętnie zaprosi do Pałacu Prezydenckiego, żeby pokazać im, że są „pełnoprawnymi obywatelami Polski”. Kandydat utrzymuje, że homoseksualiści czują się „wykluczeni ze wspólnoty” Polaków. Tym samym polityk całkowicie świadomie nie dostrzega drugiej strony medalu – i to kluczowej, czyli agresji tęczowych środowisk i ich wręcz nazbyt namacalnego dążenia do narzucenia wszystkim w kraju swojej – wypaczonej i z gruntu fałszywej – wizji świata, świata, w którym miejsce Boga zastępuje wyuzdana wolność. Nie sposób uwierzyć, by Hołownia o tym nie wiedział. Wie doskonale – ale ignoruje prawdę, by za przychylne rewolucji LGBT slogany kupić poparcie liberalnego elektoratu. Dlatego też deklaruje, że podpisze ustawę o związkach jednopłciowych – choć w każdym kraju, w którym ją wprowadzono, konsekwencją była późniejsza akceptacja pseudo-małżeństw homoseksualnych i adopcji dzieci przez takie pary. I znowu – musi o tym wiedzieć, a jednak gotów jest wykonać pierwszy krok na drodze do dramatycznego buntu wobec Stwórcy, zanegowania podstawowej prawdy o małżeństwie i rodzinie.

 

Wojna z Kościołem

Choć kampania Hołowni przebiega pod znakiem budowania zgody narodowej i zażegnywania sporów, to jest jeden wyjątek: Kościół katolicki. Bo z obecnością wiary w przestrzeni publicznej Hołownia jest chętny walczyć do ostatniej kropli krwi. Polityk chciałby całkowicie wyrugować wiarę w Chrystusa z życia państwa polskiego i brutalnie zepchnąć ją w sferę prywatną, czyli, mówiąc precyzyjnie, zamknąć chrześcijan w katakumbach.  Przemawiając kilka dni temu przed toruńskim Sanktuarium NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II za jedno z „najpilniejszych rzeczy w państwie” uznał „przeprowadzenie wreszcie rozdziału Kościoła od państwa”. Co to oznacza w praktyce? Otóż zgodę na usunięcie religii ze szkół (ma o tym decydować „lokalna wspólnota, a nie „ministrowie, biskupi”), a dalej: rezygnację z Mszy świętej w dniu inauguracji kadencji, usunięcie klęczników prezydenckich („ich miejsce jest w muzeum”), odesłanie prezydenckiego kapelana…

Polityk deklaruje, że to wszystko „działania symboliczne”, bo symbole „ustawiają sposób myślenia o rzeczywistości”. To prawda, ale co oznacza symboliczne usuwanie Chrystusa z publicznej przestrzeni polskiego państwa? Jaka będzie rzeczywistość, z której wyrzucony zostaje krzyż? Otóż będzie bezbożna i otwarta na wszelkie kłamliwe ideologie. Kolejny raz trudno sądzić, by Hołownia o tym nie wiedział. Wie – a jednak…

 

Hołownia „łagodnym” Zapatero?

Choć zestawienie Szymona Hołowni z hiszpańskim rewolucjonistą José Zapatero może wydawać się przesadzone, to w gruncie rzeczy takie bynajmniej nie jest. W jednym z wywiadów Hołownia zadeklarował, że „Polska idzie w lewo i będzie szła w lewo”, a wobec tego kraj „potrzebuje kogoś, kto Polskę bezpiecznie przez ten skręt w lewo przeprowadzi”. Oznacza to po prostu, że Szymon Hołownia chce stanąć u steru nawy państwowej, by… prowadzić lewicową politykę i budować państwo zgodne z założeniami lewicowej utopii, nawet jeżeli unikając przy tym ruchów „skrajnych” (czy kompromis aborcyjny – zgoda na mordowanie – nie jest jednak „skrajny”?). Mamy zatem do czynienia z kandydatem nie tyle na prezydenta, co na przywódcę lewicowej rewolucji!

 

– Prezydent, który jest prywatnie chrześcijaninem, powinien przede wszystkim pokazywać swoje chrześcijaństwo przez to, że jest dobrym obywatelem, dobrym urzędnikiem państwowym, a nie na siłę zapisywać wszystkich tylko i wyłącznie do swojego Kościoła – deklaruje Hołownia.

Czy Polska potrzebuje prezydenta, który jest chrześcijaninem tylko prywatnie, czy raczej prezydenta, który od katolickich wartości nie chce odstępować nigdy?

 

Wspinaczka po schodach

Ten krótki opis faktów nie daje nam jednak odpowiedzi na pytanie, co spowodowało przemianę Hołowni-pisarza w Hołownię-antyklerykalnego polityka. Odpowiedź na to pytanie zna tylko sam kandydat na prezydenta.

 

Dla nas, postronnych obserwatorów, przypadek Hołowni stanowi jednak niezwykle ważną lekcję. Zdaje się bowiem niezbicie dowodzić (po raz kolejny!), że katolicyzm otwarty, wcześniej czy później, prowadzi na manowce. Hołownia przecież od zawsze – również jako pop-apologeta – sympatyzował z liberalnym i szeroko otwartym na świat skrzydłem katolików. Publikował w „Wyborczej” i „Tygodniku Powszechnym” czy „Więzi”. Otwartość doprowadziła go też do współpracy z TVN – medium, które celowało i wciąż celuje w emisji programów głęboko demoralizujących i zwalczających tak fundamentalne wartości ludzkie i katolickie, jak przywiązanie do naturalnej rodziny złożonej z małżonków i dzieci. Wreszcie również jego zaangażowanie w głoszenie tak zwanego zdrowego trybu życia, które swój nieszczęsny szczyt miało w niedawnym przyłączeniu się do ideologii wegetarianizmu i głoszeniu deklaracji wedle których zwierzęta będą nas sądzić na Sądzie Ostatecznym, możemy z perspektywy czasu oceniać jako kolejny krok na pochyłej równi katolicyzmu otwartego.

 

Swego czasu w sieci zyskała popularność grafika przedstawiająca w postaci schodów naturalny rozwój idei: od protestantyzmu przez agnostycyzm aż po ateizm. Hołownia zdaje się dziś podążać podobnymi schodami, choć w jego przypadku „pierwszym stopniem” nie jest herezja protestancka, ale modernistyczny katolicyzm otwarty.

 

Daj Boże, żeby kandydat na prezydenta Polski z tej drogi zawrócił – zanim będzie za późno.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij