6 września 2022

Jeśli Szymon Hołownia stroi się jeszcze czasami w szatę chrześcijanina i konserwatysty, to jest to materiał ledwo dostrzegalny. I ubierany jedynie po to, by zaspokoić głód ambicji podrażniający jego wielkie ego. Dla politycznych łupów gotów jest przecież zaprzedać duszę.

Szymon Hołownia poniósł porażkę. Ruch, który założył w 2020 roku miał być w zamyśle nową wersją Platformy Obywatelskiej, skupioną na takich tematach jak kwestie związane ze zmianami obyczajowymi czy klimatem. Pozornie pomysł nie wydawał się najgorszy. Zapewne z jakichś badań fokusowych wyszło Hołowni, że Tusk i jego ugrupowanie przestali być atrakcyjni dla młodego pokolenia i raczej kojarzyli się z obciachem oraz alienacją władzy niż nowoczesną polityką. Widząc sukces wyciągniętego z kapelusza Andrzeja Dudy, Hołownia doszedł do wniosku, że może stać się takim nowym Dudą, tyle że bardziej strawnym dla postępowego wyborcy. Oczywiście miał nadzieję na głęboką zmianę społeczną, wszak wizerunek „otwartego katolika” również był mu potrzebny, by pokazać oblicze elastycznego, postpolitycznego lidera, trafiającego i do bardziej zachowawczego odbiorcy, ale równocześnie i do takiego, który sekunduje tęczowej rewolucji.  

Szybko jednak okazało się, że nie będzie wcale tak łatwo, jak to wydawało się ludziom Hołowni. Najpierw sam lider przygasł nieco w cieniu Rafała Trzaskowskiego, który sprawił, że skołowani falstartem Kidawy-Błońskiej wyborcy PO powrócili do znanego szyldu, by stoczyć kolejny bój ze znienawidzonym PiS-em. Następnie wygaszony Hołownia owszem, miał jeszcze trochę paliwa by powołać partię, ale z czasem stracił też impet propagandowy, ugrzęzł w gabinetowej polityce, ogłaszając kolejne transfery niezbyt popularnych polityków, a wreszcie ugiął się pod ciężarem charyzmy powracającego do kraju Donalda Tuska. „Król Europy” na nowo przypomniał nam o konflikcie Tusk-Kaczyński, przy którym wyblakły wszystkie inne politycznego oferty, w tym tak niepoważne, choć PR-owo momentami chwytliwe, jak te Hołowni. Dlatego życiowym celem partii byłego showmana stały się przyszłoroczne wybory parlamentarne. Jeśli tam poniesie porażkę, będzie to koniec krótkiej i niezbyt ładnej kariery.

Wesprzyj nas już teraz!

Zwrot czy panika?

Hołownia z pewnością marzył o solowym koncercie. To on miał się stać nowym punktem odniesienia, kimś, kto jak swego czasu Wołodymyr Zełenski, przebojem wejdzie do polityki i rozbije spetryfikowany układy. Tyle, że Zełenski miał silnych i wpływowych patronów, których zabrakło Hołowni. Owszem, gwiazdor TVN może chwalić się szyldem swoich fundacji, sympatią celebrytów czy współpracą z instytucjami międzynarodowymi, jak ONZ, ale to jednak nie to samo, co zamożny oligarcha zdeterminowany by zadbać o swoje interesy. Żeby ratować własną skórę, Hołownia został zmuszony do politycznych aliansów. Skołowany szumnym powrotem Donalda Tuska, z początku zamilkł, by później poszukiwać możliwości współpracy z wystraszonym perspektywą utraty sejmowych stołków Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem czy spychanym do drugiego rzędu przez „króla Europy” Rafałem Trzaskowskim.

Szczególnie relacje z tym drugim wydają się ciekawe. Jeszcze kilka lat temu widzieliśmy Hołownię, który co do zasady zachowywał pewne pryncypia moralne, a dzisiaj obserwujemy gwiazdeczkę odgrywającą rolę cynicznego polityka, sfokusowanego na własnej karierze i perspektywie sukcesu. W trakcie Campusu Polska Przyszłości spotkał się wreszcie z awangardą ludzi, wśród których chciałby łowić wyborców. Szybko przyznał, że popiera związki partnerskie, choć nieco dystansował się wobec kwestii prawnego uznania związków jednopłciowych. Z kolei legalizację aborcji chciałby poddać w Polsce pod referendalne głosowanie wszak – uzasadnia – skoro Kaczyński „obalił” kompromis, to wszystko należy zbudować od nowa. Czytaj: decydujcie sami, czy mamy zabijać dzieci, czy nie.

Trudno powiedzieć, w jakim stopniu Hołownia, było nie było niegdysiejszy adept dominikański, wierzy w to wszystko, co opowiada. Zakładam, że jakoś sobie to uzasadnił, bo ludzie potrafią uzasadnić przed sobą nawet najbardziej niedorzeczne opinie, o ile służy to jakiemuś merkantylnemu celowi. A cel wydaje się w przypadku Hołowni jasny: sojusz z Trzaskowskim i Kosiniakiem-Kamyszem, który ma mu zapewnić pokaźną liczbę miejsc w sejmie. Trzaskowskim, dodajmy, który na wspomnianym wydarzeniu Campus Polska Przyszłości powiedział wprost, że jest zwolennikiem aborcji traktowanej jako prawo człowieka. I nie zastanawiajcie się nawet państwo, czy takie słowa spotkały się z jakąkolwiek kontrą ze strony wyszczekanego zwykle Hołowni. Skoro według showmana po śmierci będą nas sądzić zwierzęta, to i zbrodnię na nienarodzonym dziecku można nazwać „prawem człowieka”, szczególnie, gdy stawką przyzwolenia na takie postawienie sprawy jest polityczny sojusz zapewniający przetrwanie.

Co ciekawe, w trakcie Campusu wyraźnie zarysował się pomysł Hołowni, Trzaskowskiego czy Kosiniaka-Kamysza na kształt list opozycyjnych. Wybrzmiało to wyraźnie w deklaracjach Hołowni, któremu podobno wyszło z badań, że dwie listy są przez wyborców akceptowalne, ale trzy i więcej to już zbyt wiele. Wydaje się, ze alternatywą dla PO jest porozumienie tych trzech polityków z opcją kooptacji kogoś jeszcze, na przykład stanowiącego wygodny listek figowy człowieka o gumowym kręgosłupie, czyli Jarosława Gowina. Całe trio chce jednak przy tym wyraźnie delikatnie rozrysować linie demarkacyjne: z jednej strony lewicowy Trzaskowski, centrowy Hołownia i zabarwiony „nieszkodliwym” konserwatyzmem Kosiniak-Kamysz. Dystansują się też ostrożnie wobec nazbyt tęczowego Roberta Biedronia, kojarzącego się raczej z dość agresywnym gejowskim aktywizmem niż poważną polityką. Nie chodzi rzecz jasna o jakąś niechęć Hołowni i spółki wobec postulatów LGBT, ale o rys pewnej powagi.

Ambitny jak Hołownia

Problemem w tym układzie mogą być osobiste ambicje Trzaskowskiego i Hołowni. Kosiniak-Kamysz raczej nie stanowi kłopotu, wszak on walczy „o życie”. Jednak duet ambicjonerów niespecjalnie już chce się dzielić między sobą ewentualnymi łupami. Obydwaj wolą raczej żyrandol w Pałacu Prezydenckim niż użeranie się z ministrami z gabinetu w Alejach Ujazdowskich. Cieszy ich blask mediów i splendor władzy, lubują się w retorycznych sztuczkach i pewnej dozie luzu, a o te rzeczy trudno, gdy trzeba każdego dnia tłumaczyć się rozmaitych kryzysów i wpadek. Dlatego prezydentura wydaje się idealnie pod nich skrojona. Oznacza bowiem niemal zerową odpowiedzialność przy maksimum lansu. Urząd prezydenta w Polsce jest przecież skrojony pod kogoś, kto z jednej strony kocha flesze, z drugiej uwielbia psuć krew opozycji.

Hołownia chętnie zaprzeda Trzaskowskiemu nawet duszę, byle nie pozbywać się nadziei na prezydenturę. Ten drugi z kolei również chciałby zamieszkać przy Krakowskim Przedmieściu, ale niekoniecznie już odpowiada mu rola polityka rozbijającego jedność PO i rzucającego wyzwanie Tuskowi. Zresztą i były premier ma mu zapewne coś do zaoferowania, a propozycja od lidera największej partii opozycyjnej wydaje się obwarowana lepszymi gwarancjami niż niepewna przyszłość w naprędce skleconej kompanii trzech tenorów.

W każdym razie ambicje Hołowni są w tym aspekcie ogromne. Gdy robił medialną karierę, czynił wiele by pozbyć się łatki katolickiego publicysty. Gdy tylko spostrzegł, że nie da się robić mediów z chrześcijańskim przesłaniem pod parasolem liberalnego TVN-u, wskoczył szybko w rolę prowadzącego popularny talent show, szczycąc się znajomością z Kubą Wojewódzkim. Następnie pokazywał twarz społecznika, zatroskanego nie tylko o biedne dzieci, ale i ginące podobno w straszliwych męczarniach zwierzątka. To szybko zaprowadziło go na ideowe manowce, by dzisiaj uczynić zeń hiperelastycznego fircyka, gotowego dla poklasku zrobić niemal wszystko. Aż przykro patrzeć, że dla wielu nadal jest politykiem o chrześcijańskich przekonaniach, za to z wielkomiejskim akcentem. Takim, co to nie wymachuje różańcem, nie straszy piekłem i nie śpiewa majówek pod przydrożną kapliczką. Powiedzmy sobie wprost: katolicyzm Hołowni dawno wyparował, a wszelkie pozory, które zostały są już czystym zwiedzeniem. Być może jeszcze koniecznym, by nakarmić jego wielkie polityczne ambicje. Do czasu.

Tomasz Figura

Zobacz także:

Tusk pokazał swoje prawdziwe oblicze. Głosowanie na PO to grzech ciężki. Czy biskupi o tym powiedzą?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij