12 marca 2015

Hołownia w mętnej sieci psa-pająka

Dyskusja wokół akcji billboardowej „Konkubinat to grzech” rozkręciła się już na dobre. Głos w niej – obok wielu publicystów – zabrał Szymon Hołownia usiłując zmiażdżyć inicjatywę ciężką wagą argumentów. Nie udało się. Zdołał jedynie tupnąć nóżką.

 

Trudno zaprzeczyć, iż ogólnopolska akcja plakatowa „Konkubinat to grzech” to efektowne wbicie kija w mrowisko. Dotąd bowiem mrówki spokojnie wędrowały sobie tylko znanym uliczkami, zajmując się swoimi sprawami. Wędrowały pogrążone w stagnacji, niczym nieporuszone. Konkubinat? No tak, mamy problem, ale przecież skoro te pary się kochają, skoro jakoś układają sobie życie, to prędzej lub później na pewno zmądrzeją, zwłaszcza jak się im powie, że małżeństwo jest piękne i wspaniałe. Tymczasem efektem całego tego lukrowania i słodzenia są często wielkie rozczarowania, gdy nagle okazuje się, że po kilku latach (miesiącach?) małżeństwa pojawiają się poważne problemy. Wówczas błogo uśmiechający się „pan z oazy” przestaje być autorytetem w sprawach miłości, a jego wierni uczniowie kompletnie gubią się w meandrach codziennego życia…

Wesprzyj nas już teraz!

 

Akcja „Konkubinat to grzech” natomiast wali między oczy. Nie wykręca się okrągłymi zdaniami, nie łudzi cudacznym tańcem przy radosnych dźwiękach gitary. Towarzyszy jej twórczy niepokój rozbieganych mrówek, chcących zrozumieć, dlaczego ktoś postanowił zepsuć ich dobry nastrój. To właśnie wzbudziło u niektórych niechęć, a u innych nadzieję. Zniechęcony okazał się właśnie Szymon Hołownia.

 

Ciasteczkowy Hołownia

 

Zdaniem krytyków billboardów, „straszą” one ludzi wizerunkiem obrzydliwego węża łączącego dłonie konkubenckiej pary. A „straszyć” przecież nie wolno – trzeba raczej zachęcać ludzi fajerwerkami i ciasteczkowym obrazem życia z obrączkami na rękach. Pisze o tym Hołownia, twierdząc, iż mówienie o grzechu konkubinatu na pewno nie doprowadzi do tego, że żyjący „bez zobowiązań” chłopak z dziewczyną, nagle zdecydują się na małżeństwo.

 

Pominąwszy kwestię odgadywania źródeł takiej wiedzy Hołowni, zastanawia co innego: kompletny brak refleksji nad cywilizacyjną przyczyną powszechności życia młodych ludzi w konkubinacie. Publicysta powtarza bowiem liczne, obiegowe argumenty stanowiące zwykle raczej wymówkę w ustach młodych ludzi dla ułatwienia sobie życia. Tymczasem głównych przyczyn grzechu konkubinatu należałoby raczej doszukiwać się w rewolucji seksualnej, która stała się przyczyną powszechnej akceptacji dla seksu przedmałżeńskiego. Akceptacja ta sprowadziła życie bez ślubu do rangi całkowicie normalnej relacji, pozbawionej wszak jakiegoś – przez wielu uznanego już zresztą za bezwartościowy – „rytuału”. Jeśli przeciwko owej klęsce człowieka, której symbolem stały się lata 60. i wielki bój z Pawłem VI o „pigułkę”, Hołownia wytacza skromnych rozmiarów działko uwodzicielsko rażące młodych ludzi „pięknem” i „cudownością” małżeńskiej miłości, pozostaje tylko załamać ręce. Gra nie toczy się bowiem o doświadczenie kolejnych emocjonalnych egzaltacji, lecz o wierność Bożym przykazaniom, czego przejawem jest zawarcie Przymierza na wzór tego, zawartego przez Pana Jezusa z Kościołem na krzyżu.

 

Przymierze to jest, owszem, piękne, ale nie dlatego że dostarcza intensywnych przeżyć emocjonalnych. Owo piękno jest monumentalne, wymagające. To nieustanna konfrontacja z własnymi słabościami nie zaś romantyczne tańce na łące, wśród mleczy pokrytych miękkim puchem siewnym. Wszak obrączka na palcu niepokojąco przypomina mężczyźnie i kobiecie, że nie mogą już tak po prostu wyjść z mieszkania i z hukiem zatrzasnąć za sobą drzwi, czy paść z namiętnością w objęcia obcej osoby. Konkubinat natomiast to zero zobowiązań, to życie z dnia na dzień, to deklaracja, że dzisiaj jestem, ale jutro…? No cóż, jutro może mnie w ogóle nie być. Z tego punktu widzenia zapewnienia Hołowni, że osoby żyjące w nieformalnym związku nie kierują się chęcią trwania w „pozasakramentalnej rozwiązłości” zakrawają na kpinę. Bo cóż z tego, że nie widzą oni nic złego w utrzymywaniu pozamałżeńskich stosunków seksualnych, cóż z tego, że posługują się ignoranckim argumentem:„papierek nie jest nam do niczego potrzebny”? Czyż nie dlatego właśnie warto przypominać, że konkubinat to grzech?

 

Konfrontacja Kościoła

 

Wbity w mrowisko kij wyraźnie uwiera Hołownię, wszak usiłuje on szermować zupełnie absurdalnymi argumentami pytając na przykład dlaczego instytucjonalny Kościół organizuje kampanię, która… podzieli ludzi. Paniczny strach publicysty przed „dzieleniem” ludzi wpisuje się w kompletnie zdziwaczałą retorykę, że o to wszyscy musimy się za wszelką cenę wokół czegoś jednoczyć. Tymczasem sam Chrystus przyznawał jednoznacznie, iż Jego nauka stanie się zaczynem głębokich podziałów wśród ludzi. „Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” – czytamy w Ewangelii św. Mateusza. Kościół bowiem skazany jest na konfrontację ze światem i jakiekolwiek naiwne próby godzenia Go z nim prowadzić mogą co najwyżej do rozmywania nauki Chrystusa, czego najlepszy dowód widzimy w ostatnich miesiącach, śledząc podejmowane przez niektórych, zwłaszcza niemieckich, hierarchów szalenie niebezpieczne próby dogodzenia rozwodnikom, żyjącym w niesakramentalnych związkach.

 

Nieodłącznym elementem konfrontacji Kościoła ze współczesnością jest między innymi nieustanne przypominanie o grzechu. Akcja billboardowa wpisuje się właśnie w ewangeliczne zalecenie o braterskim napominaniu łamiących Boże Przykazania. Hołownia dowodzi jednak, iż nie jest to nic innego, jak próba nagłaśniania problemu, kosztem zaniedbania indywidualnego podejścia do par żyjących w konkubinacie. Różne wszak mają oni motywacje, w różnych znajdują się sytuacjach. Indywidualne podejście jest dla Kościoła istotne od wieków, stąd całkowicie przecież zindywidualizowany sakrament pokuty (choć są tacy obłąkańcy, którzy chcą go zastąpić spowiedzią powszechną) i towarzysząca mu możliwość rozmowy z kapłanem. Jednak przypominanie treści szóstego przykazania, szczególnie w czasach, gdy tak często zapomina się o tych dziesięciu, prostych przecież, zakazach i nakazach, będących przede wszystkim doskonałymi drogowskazami życiowymi, nie jest i w ogóle nie może być niczym złym czy niestosownym. No, chyba że i Dekalog Hołownia zaliczyłby do przesłania kiepsko oddziałującego na komfort psychiczny ludzi oraz wprowadzającego niepotrzebny podział. Wówczas trudno byłoby już o wspólny język…

 

Jedna prawda

 

Czy faktycznie, jak zdaje się sugerować Hołownia, przekaz billboardowy obliczony jest jedynie na wstrząs i popularność, jakim był chociażby słynny filmik o psie-pająku autorstwa „jutubera” Wardęgi? No cóż, nie warto inwestować pieniędzy w kampanię typu outdoor, o której nikt nie usłyszy. Billboard ma się rzucać w oczy, być widocznym, a jeśli w dodatku wzbudza kontrowersję i szeroką dyskusję, to znaczy, że jego autorzy mogą gratulować sobie dobrej roboty – pomysł odniósł bowiem sukces. Lecz porównywanie akcji „Konkubinat to grzech” do filmików Wardęgi jest – z całym szacunkiem dla tego ostatniego – raczej marnym pomysłem. Wszak akcja billboardowa, podkreślmy to raz jeszcze, przypomina o istnieniu szóstego przykazania w czasach, w których wielu wolałoby przede wszystkim o tym jednym, jedynym nakazie zapomnieć. Zrównywanie wezwania do posłuszeństwa Bogu z hucpiarstwem Wardęgi pokazuje raczej argumentacyjną bezradność Hołowni, bo na pewno nie świadczy dobrze o jego błyskotliwości w polemicznym fechtunku.

 

Trudno się dziwić, że Hołownia, zamiast głosić oczywiste prawdy, wolałby łudzić słodkimi słówkami, napychać ludzi kilogramami krówek, masą kremówkową i dziesiątkiem innych łakoci. Nie o słodkości tutaj jednak chodzi, nie o ukazanie pozytywnych emocji towarzyszących małżeńskim relacjom, nie idzie również o PR ani żaden miraż, lecz o prawdę. Po prostu. A ta jest jedna i bardzo prosta: „nie cudzołóż”. Czy naprawdę Hołownia chce ją zacierać?

 

 

Krzysztof Gędłek

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij