18 lutego 2025

Homoseksualny problem. Od Watykanu – aż po Polskę

(il. A. Bednarski)

Papież Franciszek ma kłopot – i nie chodzi bynajmniej tylko o jego wizerunek, ale o sprawę bardzo wątpliwą. Na szali znalazła się wiarygodność biskupa Rzymu w kwestii walki z nadużyciami seksualnymi duchowieństwa.

Sprawa Gustavo Zanchetty

Wszystko za sprawą losów Gustavo Zanchetty – księdza i biskupa z Argentyny. Zanchetta w 1993 roku podjął pracę w strukturach argentyńskiej Konferencji Episkopatu – i tam z oczywistych względów poznał się z Jorge Mario Bergoglio. Jezuita zaledwie rok wcześniej został biskupem pomocniczym Buenos Aires, z młodszym o ponad 20 lat Zanchettą robił zatem „równoległą” karierę, choć na innych poziomach. Zanchetta nie mógł wiedzieć, że przyjaźń z Bergogliem doprowadzi do go do największej życiowej katastrofy.

Wesprzyj nas już teraz!

Tak się jednak stało, a początkiem dramatu – był sukces. Kiedy 13 marca 2013 roku kardynałowie zebrani na konklawe wybrali jezuitę z Buenos Aires na papieża, losy Zanchetty wydawały się świetlane: przyjaciel papieża mógł liczyć na promocję. Rzeczywiście, papież nie dał mu długo czekać. Już we wrześniu 2013 powierzył mu diecezję Oran – niewielką, ale „własną”.

Świeży biskup nie potrafił jednak zachować się adekwatnie do swojej roli. W mediach pojawiły się doniesienia o kursowaniu fotografii przedstawiających papieskiego przyjaciela w towarzystwie mężczyzn – w erotycznych konfiguracjach. Pisała o tym nie tylko argentyńska, ale również włoska prasa. Franciszek nie podjął jednak żadnych działań przeciwko Zancheccie – jak podał niedawno konserwatywny włoski dziennik „La Nuova Bussola Quotidiana”, deklarował, że w winę swojego podopiecznego nie wierzy, sądząc, iż zdjęcia są fotomontażem.

Sprawa jednak nabrzmiewała, tym więcej, że do oskarżeń o niewłaściwe zachowania seksualne biskupa doszły jeszcze problemy z finansową administracją w diecezji. W końcu – przełom. W roku 2017 Gustavo Zanchetta złożył rezygnację (wprawdzie motywowaną zdrowiem, a nie skandalami, ale niechby…). Papież tę rezygnację przyjął, wykazał jednak naprawdę dużą determinację, by nie zostawić rodaka „na lodzie”. Zaoferował mu zamieszkanie w rzymskim Domu św. Marty, gdzie sam rezydował – i pracę na stanowisku, które utworzył specjalnie dla niego, w Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej. Zanchetta z oferty oczywiście skorzystał, tym więcej, że w Argentynie czekały go tylko kłopoty: jego domniemanymi wyczynami wobec młodych mężczyzn zajął się sąd.

W marcu 2022 roku ogłoszono wyrok: winny. Nie chodziło, oczywiście, o same czyny natury erotycznej – w prawodawstwie Argentyny homoseksualizm nie jest karalny. Sąd uznał jednak, że Zanchetta wykorzystywał swoją pozycję do tego, by nawiązywać relacje seksualne z seminarzystami. Z perspektywy prawa świeckiego – to już problem. Biskup został skazany na 4,5 roku więzienia.

Równocześnie powinien zostać ukarany i przez Kościół. Trudno wyobrazić sobie bardziej gorszące czyny, niż deprawowanie seksualne młodych mężczyzn, którzy wstąpili do seminarium, by zostać kapłanami Chrystusa. Takiej kary jednak nie było – i wciąż nie ma…

Są za to inne „kwiatki”. Zanchetta w dziwnych okolicznościach uniknął więzienia. Owszem, początkowo trafił do zakładu karnego, ale „ze względów zdrowotnych” kara została szybko zamieniona na areszt domowy w domu emerytowanych księży. Argentyńska prasa pisała wówczas, że zakrawa to na żart – i sugerowała działanie jakichś „protektorów” skazańca.

Na tym się nie skończyło. W areszcie Zanchetta wytrzymał dwa lata; w listopadzie ubiegłego roku udał się w podróż lotniczą do słonecznego Rzymu. Oficjalnie – chodziło o leczenie w klinice Gemelli. „La Nuova Bussola Quotidiana” pisze jednak, że w klinice – nikt go nie widział i w gruncie rzeczy w ogóle nie wiadomo, czym Zanchetta zajmuje się we Wiecznym Mieście. Czekał na pewno na decyzję sądu – złożył apelację od wyroku skazującego. Cóż, przegrał… sąd ogłosił na początku lutego, że podtrzymuje negatywną dla Zanchetty decyzję. Według włoskiej prasy oznacza to, że Zanchetta będzie musiał opuścić klinikę Gemelli (czy jak sugeruje „La Nuova”, po prostu Rzym) i wrócić do Argentyny.

Ostatecznie do końca „aresztu domowego” przerwanego kilkumiesięcznym pobytem w stolicy Italii nie zostało już tak wiele, rok z okładem… Co później? Czy skazany doczeka się jakichś kar kościelnych, utraci godność (bo już przecież nie urząd) biskupa, ba, zostanie wydalony ze stanu duchownego? A może, wprost przeciwnie, wróci do Rzymu, tym razem – na stałe, a przynajmniej tak długo, jak długo żyć będzie jego przyjaciel, papież Bergoglio?

Dlaczego papież wspiera skazanego biskupa?

Próżne jest przewidywanie przyszłości, to zostawmy szamanom. Warto jednak zadać sobie pytanie o naturę działań papieża Franciszka. Czy jego upodobanie do Zanchetty ma charakter wyłącznie osobisty i towarzyski – czy też może kryje się za tym coś więcej, to znaczy jakaś głębsza refleksja moralna i zgoła antropologiczna?

Powiedziałbym – zachowując ostrożność, rozważamy w końcu z natury rzeczy sprawy wymykające się przestrzeni kategorycznych sądów – że tak właśnie jest, to znaczy papieska słabość do Zanchetty to coś więcej, niż relacja towarzyska.

Każdy katolik, który śledzi debatę kościelną, pamięta słynne słowa papieża o homoseksualistach: „Kim jestem żeby osądzać?”. Mało kto pamięta jednak, że Ojciec Święty wypowiedział je w kontekście sprawy bardzo podobnej do casusu Zanchetty. Chodziło wówczas o ekscesy homoseksualne, których dopuścił się ksiądz Battista Ricca. Już w czerwcu 2013 roku Franciszek uczynił go członkiem Instytutu Dzieł Religijnych, czyli Banku Watykańskiego. A tu kłopot – media ujawniły, że ksiądz lubił zabawiać się z mężczyznami. Papież odmówił potępienia kapłana, nie chciał go osądzać, zostawił na stanowisku – sprawa została zamknięta.

Od Franciszka wielokrotnie słyszeliśmy pomstowania na tradycjonalistów, którzy mają „ciskać doktryną jak kamieniami”. Nierzadko dotyczy to właśnie spraw związanych z erotyką, na przykład kwestii pożycia w powtórnym związku. Papież twierdzi, że grzechy cielesne nie są bynajmniej najpoważniejsze, bo dalece gorsze są grzechy „anielskie”, jak pycha. Na pierwszy rzut oka – prawda. Po głębszym zastanowieniu trzeba jednak to nieco zdywersyfikować. Czy można rozgrywać „grzechy anielskie” przeciwko grzechom seksualnym, tak, by te drugie po prostu „odciążać” i w efekcie bagatelizować? Niewątpliwie gorszą sprawą jest zamordować człowieka niż ukraść mu samochód: kradzież nie staje się jednak lekkim grzechem tylko dlatego, że są grzechy jeszcze cięższe. Można byłoby „stopniować” jeszcze dalej: gorzej jest zamordować dwie osoby niż jedną, ale to nie oznacza, że zamordowanie jednej nie jest grzechem śmiertelnym… Wróćmy zatem do grzechów seksualnych. Jeden drugiemu nierówny, stwierdzi tak pewnie niejeden spowiednik. W przypadku Zanchetty mamy jednak do czynienia z wykorzystywaniem seminarzystów. W przypadku Ricci – z czynami homoseksualnymi, które nauka Kościoła określała tradycyjnie mianem wołających o pomstę do nieba. To bardzo poważne określenie – co uprawnia nas do tego, by dziś dyskwalifikować moralną ocenę Kościoła? Czy mamy prawo do tego, by nagle, niemal z dekady na dekadę, zacząć uznawać grzechy homoseksualne za lekkie? Jakie przesłanie płynie do świata – a szczególnie do samego Kościoła – kiedy papież w sumie bardzo manifestacyjnie te grzechy bagatelizuje?

Oczyszczenie

Znamy z naszych polskich spraw aż nadto przypadków, kiedy bagatelizują je sami duchowni. Ostatnio – skandal w Łubowicach pod Raciborzem w województwie śląskim. Klasyczny schemat: homoseksualizm, narkotyki, orgie… Tym razem – inaczej niż wcześniej w Sosnowcu albo w Drobinie – nikt nie zmarł z przedawkowania w czasie zboczonych ekscesów, doszło za to do zdemaskowania kapłana prowadzącego podwójne życie. Zastanawiam się jednak, ile takich spraw jest pokłosiem postawy bagatelizowania grzechów seksualnych, zwłaszcza tych natury homoseksualnej. Ilu straszliwych skandali, zła i tragedii można byłoby uniknąć, gdyby przełożeni – biskupi, rektorzy seminariów – nie mówili lekceważąco o „wybrykach” kleryków? Gdyby zamiast tego uznali, że skłonności homoseksualne są rzeczywiście poważną przeszkodą w drodze do kapłaństwa, bo mogąc skutkować grzechem wołającym o pomstę do nieba – będą po prostu to kapłaństwo niweczyć, albo, jak w Łubowicach, Sosnowcu czy Drobinie, czynić z niego po prostu obmierzłą karykaturę.

Tego domagają się zresztą przepisy kościelne – wdrażane w życie przez Benedykta XVI, potwierdzane za Franciszka. Przepisy są jednak na papierze, a w rzeczywistości – zbyt wielu działa w duchu „gejowskiej” solidarności, bez względu na zgorszenia i ofiary.

W PCh24.pl o problemie „lawendowej mafii” piszemy od lat. Cóż możemy zrobić więcej, my – dziennikarze i publicyści? Chyba tylko jedno: zachęcać wszystkich zatroskanych o Kościół do modlitwy o jego oczyszczenie z problemu homoseksualnego. Problem ten, jak widać, istnieje, jest poważny – i wciąż narasta. Daj zatem, Boże, silnych przywódców Kościoła, którzy nie będą tego problemu bagatelizować, ale wezmą się na poważnie za walkę z tęczowym lobby.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(39)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie