Wizyty w gabinetach psychoterapeutycznych dla wielu mieszkańców polskich miast stały się już czymś równie oczywistym, co spotkanie z lekarzem rodzinnym. To o zaburzeniach nastroju, samobójstwach, czy uzależnieniach od technologii mówi się jako o największych bolączkach zdrowotnych współczesnej młodzieży. U wielu katolików i konserwatystów dziedzina ta wzbudza tymczasem przede wszystkim podejrzliwość. Zagrożenia duchowe, freudowskie fantasmagorie – to skojarzenia, które sceptykom zdają się jedynym, co ta popularna współcześnie dziedzina ma do zaproponowania. Wbrew tym intuicjom w obrębie dzisiejszej psychologii znajdują się nurty, których wizja człowieka wcale nie musi łączyć się lewicowym światopoglądem. Wiele z wypracowanych przez badaczy koncepcji w racjonalny sposób wyjaśnia ludzkie zachowania. Szczególnie w czasach, gdy psychologię wykorzystują instrumentalnie do ugruntowania własnej agendy rewolucjoniści, warto ją poznać i nauczyć się oddzielać ziarna od plew.
Aby wyplątać się z chaosu i pomieszania perspektyw na temat tego, czym w zasadzie jest psychologia, zacząć należy od początku – czyli od kilku słów o jej genezie. Wbrew powszechnym skojarzeniom to nie nazwisko Freuda, czy seanse spirytystyczne leżą u podwalin jej powstania – jest w pewnym sensie wręcz odwrotnie.
Korzenie psychologii tkwią głęboko w klasycznej filozofii i wyrastają z cennej tradycji intelektualnej antycznej Hellady. Genealogię tej dyscypliny otwierają dociekania myślicieli poświęcone naturze człowieka oraz jego zdolnościom poznawczym, wpisujące się w zainteresowania metafizyki, epistemologii i etyki. Pierwsze koncepcje, do których odwołują się dziś teoretycy szukając zaczątków jej istnienia, to rozważania Platona czy Arystotelesa dotyczące funkcjonowania zmysłów, władz duszy. Również w antycznej Helladzie powstała pierwsza typologia charakteru – choć archaiczna i niebywale uproszczona – to dziś najszerzej znana w obiegu psychologii popularnej. Chodzi o podział ludzi na sangwiników, choleryków, melancholików i flegmatyków, popularnie nazywany koncepcją Hipokratesa- Galena.
Wesprzyj nas już teraz!
Przez kolejne wieki refleksja – nazwijmy ją roboczo „proto-psychologiczną” – funkcjonowała na styku innych sprecyzowanych gałęzi filozoficznych. Dotknęli jej zresztą i najwięksi myśliciele chrześcijańscy – w „Summie Teologicznej” Św. Tomasza z Akwinu znajdujemy ustępy poświęcone m.in warstwie emocjonalnej człowieka. W monumentalnej pracy największego z filozofów Christianitas o tych ostatnich możemy zresztą przeczytać całkiem sporo – fundament opisu Św. Tomasza pozostaje przy tym całkiem bliski szeregowi koncepcji emocji stworzonym wieki później. Akwinata uznał bowiem, że różnorodne uczucia powstają ze związku trzech zmiennych – oceny bodźca, do którego się odnoszą, zmiany cielesnej oraz poruszenia władzy pożądliwej – czyli zbliżenia się do przedmiotu uznanego za dobry, a oddalenia się od tego uznanego za zły. O wystąpieniu motywacji (zbliżenie, oddalanie) miałaby zatem decydować przede wszystkim ocena przedmiotu, wyrażona na zewnątrz przez ekspresję emocjonalną – opis ten, jako żywo, pasuje do współczesnych modeli teoretycznych emocji.
Z czasem namysł filozofów uzupełnił nowożytny trend intelektualny nazywany fenomenologią – polegający na systematycznym opisie doświadczeń wewnętrznych człowieka – jego uczuć, wyobrażeń, myśli – takimi, jak się jawią. Współwystąpił on zresztą z epoką romantyzmu, szczególnie zainteresowaną podobnymi przeżyciami. Objętość ksiąg poświęconych wnętrzu człowieka, możliwościom jego intelektu i doświadczeniom zaczęła więc przyrastać znacząco, a zrodzone w XIX wieku tendencje oświeceniowe, żądające systematyzacji dziedzin i nadania im eksperymentalnego charakteru dopełniły zadania, prowadząc do wykrystalizowania się „psychologii” jako nowej, odrębnej od filozofii nauki. Dwoma najgłośniejszymi autorami raczkującej dyscypliny byli Wilhelm Wundt i Franz Brentano. Krótki rzut oka na ich dorobek pomoże nam zorientować się w jej ówczesnej, a w konsekwencji i dzisiejszej naturze.
Ten drugi zasłynął jako twórca tzw. psychologii empirycznej – metody badań nad doświadczeniem poprzez próbę samoobserwacji stanów umysłu po ich wystąpieniu. Niejakiemu „oglądaniu” własnych przeżyć wewnętrznych towarzyszyć miał ich systematyczny opis, dążący do jak najlepszego zrozumienia ich natury. Aby je uzyskać Brentano tworzył konkurencyjne teorie wyjaśniające dane zjawisko, a nastąpienie przeciwstawiał je sobie i analizował racje stojące za tym lub innym opisem. Jego metoda daleka była zatem od naukowej, zdecydowaną zasługą pozostaje jednak niewątpliwie zebranie dotychczas wypracowanych – jeszcze przez filozofów – koncepcji dotyczących funkcjonowania jaźni człowieka i uzupełnienia ich o nowe rozważania.
Wyrazicielem zgoła nowej tendencji był za to Wilhelm Wundt – fizjolog, zainteresowany interakcjami pomiędzy układem nerwowym, a reakcjami mięśniowymi, anatomią układu nerwowego i reakcją na bodźce – jak mówi sama nazwa wywodzącej się od niego tradycji intelektualnej – badania nad nimi prowadził on w laboratorium.
Dla Wundta w dużym stopniu psychologia była w gruncie rzeczy niczym ponad badanie funkcji życiowych organizmu, tyle że nie od jego zewnętrznej, a wewnętrznej strony. W zakresie obserwacji doświadczeń zmysłowych i procesów poznawczych uczony próbował wyszczególnić elementarne ich składniki – na podobieństwo chemicznych atomów. Był przekonany, że podobną do nich role pełnią poszczególne wrażenia, cechujące się różnym natężeniem i jakością. Wszystkie wyższe procesy poznawcze i umysłowe miały powstawać z dodawania tych poszczególnych wrażeń do siebie.
Choć wundtowskie koncepcje w dużej mierze nie znajdują akademickiej kontynuacji, lub doświadczyły znaczącej reinterpretacji – istotnym wkładem, jaki wniósł do psychologii, było zainteresowanie związkami reakcji umysłowych z anatomią – doprowadziło to do rozwoju jednego z kluczowych działów współczesnych neuronauk, jakim jest anatomia funkcjonalna mózgu – badająca odpowiedzialność konkretnych struktur mózgowych za reakcje tak motoryczne, jak i poznawcze czy emocjonalne.
W kolejnych dekadach światem akademickiej psychologii wstrząsały prace innych autorów i konkurencyjne koncepcje – których dokładnym omówieniem zajmiemy się później. Spójny jednak pozostawał ich kierunek. To krótkie zarysowanie historycznego rodowodu dziedziny pozwala nam zdać sobie sprawę z tego, co było i jest do dziś przedmiotem psychologii – to analiza funkcji i mechanizmów ludzkiego zachowania, emocji i czynności umysłowych, postrzeganych jako instrumenty służące konkretnym celom. W różny sposób mówią o nich konkurencyjne koncepcje teoretyków – faktem pozostaje jednak to, że nie są one osadzone w fikcyjnym świecie nieracjonalnych sił, nie odnoszą się też do nadprzyrodzoności – a przyglądają się działaniu ludzkiej natury.
Stwierdzenie to wymaga doprecyzowania. Psychologowie próbują wszak badać również światopogląd, czy religijność… Trzeba podkreślić, że nie mają oni narzędzi w ramach przyjętej metody by spekulować o aksjologicznych wartościach ich prawdzie czy fałszu – nie przyglądają się oni zatem tym aspektom samym w sobie, a sposobowi ich przeżywania i związkom z ludzką psychiką. Zrozumienie tego rozróżnienia jest szczególnie istotne. Choć psychologia interesuje się sferami ludzkiego życia, które przekładają się na ludzkie zbawienie, ( wolą, decyzjami) to nie zajmuje się eschatologią, ani boskim porządkiem – nie neguje też jego istnienia – ale jako niebadalnego za pomocą ludzkich metod nie stawia o nim wniosków. Sama w sobie nie rości sobie też prawa, by go zastąpić – nie poucza bowiem, co ludzie powinni czynić, albo jakie wierzenia przyjmować…
Takie jest przynajmniej założenie metodologiczne. Jednak biorąc pod uwagę dzieje psychologii i powszechne przekonania specjalizujących się w niej praktyków trudno bezkrytycznie dawać mu wiarę. Wbrew obietnicy naukowej powściągliwości jeszcze w XX wieku nauką tą wstrząsały wielkie narracje – psychoanaliza i behawioryzm – których twórcy i najważniejsi przedstawiciele budowali ideologiczne molochy – dokonujące radykalnej dekonstrukcji całej kultury, cywilizacji i religii. Freud chociażby proponował zgoła fantastyczną koncepcję norm religijno – moralnych. Ich praprzyczyną miało być zamordowanie ojca przez zazdrosnych o jego wyłączne prawo do posiadania kobiet synów. Ci przedstawiciele pierwotnych wspólnot ludzkich mieli przy tej okazji również rytualnie spożyć zamordowanego w akcie „uczty totemicznej”. Zabrakło zatem źródła opresyjnego porządku, zakazów i nakazów moralnych, potomków miało jednak uderzyć poczucie samotności wobec świata i brak opiekuna – zaczęli więc nieobecnemu oddawać rytualny hołd i sami nakładać na siebie jego restrykcje…
W historii psychologowie nie stronili od sygnowania swoim naukowym autorytetem podobnych wybiegów, dążąc w jakimś sensie do zdeprecjonowania i zastąpienia tradycyjnego porządku religijno-cywilizacyjnego. Nie brakowało też zajadłych wrogów wiary, uporczywie starających się przedstawić religijność jako wielkiego antagonistę psychologii. Tak postępował między innymi twórca wpływowego swego czasu nurtu terapeutycznego, dr Albert Ellis – który ateistyczną agitację umieszczał w publikacjach poświęconych terapii racjonalno – emotywnej oraz przekonywał, że wiara sama w sobie jest wielkim zagrożeniem dla psychicznego dobrostanu. Ten nielicujący z współczesnymi obserwacjami wniosek zaczął on łagodzić w późniejszych dekadach naukowej kariery. Podobnie uprzedzony stosunek wśród psychologów- jak widać – występował niejednokrotnie, a stwierdzenie, że jest on już reliktem przeszłości byłoby dalekie od prawdy.
W gruncie rzeczy chrystofobii części badaczy towarzyszy ogólny wstręt do tradycyjnych wartości i klasycznej cywilizacji – co zdaje się paradoksem w obliczu dostrzegalnego w świetle badań fatalnego wpływu „nowoczesności” na zdrowie psychiczne populacji. Nie brakuje badaczy, którzy z porażającą ignorancją próbują „wyjaśniać” wyznania czy systemy wartości poprzez sprowadzenie ich genezy do jakiejś pojedynczej zmiennej psychologicznej – ułatwia wszak to agitowanie za własnym światopoglądem, przedstawianym jako warunek, bądź też skutek psychicznego uporządkowania. Nie jest to jednak postawa naukowca, a „psychologizacja” – której nie wini dziedzina, a teoretyk dający świadectwo braków intelektu, naukowej powściągliwości, wreszcie wzgardzający regułami metody. Z jej powodu szczególnie cierpią dziedziny odnoszące się do polityki, czy zjawisk społecznych. Zajmujący się nimi badacze powinni wszak dysponować przynajmniej wykształceniem we wszystkich dziedzinach, do których się odnoszą. Tymczasem ( również na polskich uniwersytetach) powstają prace, które próbują przykładowo sprowadzić polityczne preferencje do różnić charakterologicznych, przy okazji zupełnie myląc podstawowe informacje politologiczne, lub zwyczajnie pomijając je.
Niewątpliwie podobne postępowanie bierze się z trudnego do ograniczenia wpływu światopoglądu psychologów na ich publikacje i działalność naukową. To właśnie jedno z zagadnień, które sprawia, że do dziś przedmiotem gorących sporów pozostaje to, na ile psychologia ma charakter naukowy, porównywalny do fizyki, czy biologii. To temat nieoczywisty i dla samych psychologów – próbę traktowania psychologii jako obiektywnego, bezstronnego wyjaśniania ludzkiej psychiki krytykują chociażby przedstawiciele nurtu humanistycznego, wskazując, że nie sposób w ten sposób podchodzić do czegoś bezpośrednio związanego z nami samymi. Rzeczywiście, osobiste preferencje kalają bezstronność tej dziedziny częściej, niż może to mieć miejsce podczas szacowania struktury atomu…
Problem komplikuje dodatkowo trudna metodologia psychologii. Z jednej strony wyniki badań nad konstruktem teoretycznym, jakim jest samoocena zdają się nieść na tyle istotne wnioski i na tyle przekładać się na różnice w obserwowalnym zachowaniu ludzi, że trudno podważać jego istnienie. Z drugiej strony nikt nigdy samooceny do laboratorium nie przyniósł – skąd więc pewność, że rozważania na jej temat nie nakładają się przypadkiem na inny, a jednak osobny fenomen? Uspokoić wątpiących ma operacjonalizacja – to znaczy umiejętne rozpoznanie po jakich zachowaniach można wnioskować o tym, co dzieje się w umyśle. To jednak nie łatwa sztuka.
Są mimo wszystko dziedziny psychologii, w których wypracowane wnioski i ich podstawy zdają się odporne na sporą część krytyki. Na teoriach manipulacji bazują ( z empirycznie sprawdzonym skutkiem) politycy i marketingowcy, a psychologia biznesu napędza współczesną reklamę. Nie byłoby to możliwe, gdyby całość, albo znaczna część badań, trafiała w zupełną próżnię… Na pytanie o naukowość psychologii odpowiedź jest więc niejednoznaczna – dyscyplina ta przypomina spektrum, rozpięte pomiędzy usystematyzowaną publicystyka, a nauką przyrodniczą.
Powszechny odbiór społeczny zdaje się jednak mieć w tym zakresie zgoła odmienne zdanie. Bajkopisarz, mówiący wyłącznie mistycznym językiem samoakceptacji i interpretujący sny pacjentów – to obraz najczęściej kojarzony z praktykiem omawianej dziedziny. W dużej mierze wynika to z faktu, że laikom psychologia najczęściej wydaje się sprowadzać do psychoanalizy i Zygmunta Freuda…
To właśnie ten żydowski badacz, przez niektórych niezorientowanych tytułowany nawet ojcem psychologii, stworzył pierwszą totalną ideologię psychologiczną, która przyciągnęła sporo uwagi w XX wieku. Jej podstawy Freud skomponował w wyniku „badania” nerwic. Myśliciel pewien był, że patologie tego rodzaju muszą wynikać z załamania równowagi w odwiecznej walce nierozumnych sił w człowieku – które nazwał popędami. To właśnie one miały kierować postępowaniem ludzi, bez wiedzy, ani względu na intencję. Jaźń (ego) miała za to zdaniem Freuda być wyłącznie wynikiem kompromisu pomiędzy warstwą popędową szukającą realizacji, a poddającymi ją opresji normami kulturowymi. Metody terapeutyczne i badawcze Freuda – wybrane oczywiście bez żadnego należytego poparcia naukowego – zawierały w sobie m.in. interpretację wizji sennych, czy hipnozę… To właśnie z tego arsenału pochodzą kojarzone współcześnie z psychologiem atrybuty.
Tymczasem paradoksalnie dziś freudyzm zdaje się silniej obecny w obiegu kulturalnym, niż na wydziałach lub w gabinetach psychologicznych. W świecie naukowym został on poddany bowiem konstruktywnej krytyce i zdecydowanie ustępuje w sile oddziaływania nurtom neo- behawiorystycznym, poznawczym, czy ewolucyjnym. Popularny żart uniwersytecki mówi zresztą, że Freud jest najczęściej cytowanym „autorytetem”, ponieważ dużo napisał i najczęściej się mylił. Nawet wpisująca się w post- freudowską tradycje szkoła analityczna ze swojego „ojca” czerpie jedynie wybrane elementy, a nie całościową, irracjonalną wizję rzeczywistości.
Bardziej „ortodoksyjnych” dziedziców tego ideologa znajdziemy tymczasem w szeregach polityków nowej lewicy. Freudyzm stał się bowiem jednym z intelektualnych fundamentów jej powstania, kiedy hasło rewolucji stosunków majątkowych zastąpiła obietnicą emancypacji popędów – jako narzędzie budowy nowego człowieka i utopii doskonałego świata. Przez sprzęgnięcie z neo-marksizmem język psychoanalizy przeniknął do kultury masowej i w niej zagrzał miejsce na dobre – na tyle, że gdy w którejś z popularnych produkcji filmowych występuje psycholog – to najczęściej przyjmuje on pacjentów na kozetce… Podobnym skojarzeniom nie należy jednak dawać wiary. Dobrze wykorzystana, rzetelna wiedza psychologiczna może być bowiem nie napędem antycywilizacyjnej propagandy, a orężem w jej zwalczaniu. Na gruncie indywidualnym tymczasem krytyczne skorzystanie z terapii może być okazją do pracy nad sobą i pozbycia się uciążliwych wad, którymi karmi się rewolucja.
A jednak trudność, towarzysząca próbie wyboru właściwego psychologa, podjęcia jej nie ułatwia. Powszechna wśród katolików ostrożnych wobec większości psycho-establishementu praktyka poszukiwania księdza psychologa, czy psychologa katolickiego zdaje się zupełnie niewystarczająca, by być pewnym, że trafi się pod właściwy adres. Znaczna część psychologów „katolickich” w rzeczywistości wyznaje bowiem zdeformowany katolicyzm otwarty – zgodnie zresztą z liberalnymi tendencjami panującymi w akademickim światku. Popularne przy tym jest dosyć niebezpieczne utożsamianie życia religijnego bezpośrednio z wewnętrznymi przeżyciami i doświadczeniami. Biorą się z tego zaskakujące wypowiedzi księży- psychologów twierdzących, że odrzucenie wiary może stanowić wyłącznie psychologiczny problem – gdy wynika chociażby z problemów w relacji z ojcem – tymczasem trudności te pozostają wtórne wobec zagrażającego zbawieniu aktu apostazji. Takie naiwne rozgrzeszenia mogą tymczasem błądzącego utwierdzić w przekonaniu, że – czy ma rację, czy nie – winy nie zaciąga…
Księża, którzy służą obok swojej posługi kapłańskiej pomocą psychologiczną, prowadzą ją nieraz w trybie bliższym konsultacjom, niż terapii psychologicznej – te również podejmują, ale na drodze do ich pełnej skuteczności stają często braki w czasowej dyspozycji – spotkania odbywają się przykładowo raz na dwa tygodnie. Dodatkowo duchowny stan zdaje się generować pewien konflikt zadań: rolą duszpasterską księdza jest w końcu prowadzenie do nawrócenia – terapeuta tymczasem odżegnuje się od niej. Czy kapłan postępowałby adekwatnie do swojej posługi bezocennie i czysto „profesjonalnie” traktując swoich pacjentów? A jeśli zgodnie z charyzmatem wyjaśniałby im sprawy moralne, to czy na praktykę terapeutyczną wystarczy czasu? Położenie księdza – psychologa zdaje się zatem bardziej odpowiednie dla poradnictwa w zagadnieniach dotyczących konkretnie życia duchowego. Trudność ta nie jest być może „nie do przeskoczenia” – wyzwanie stanowi jednak z pewnością.
W praktyce wybór odpowiedniego psychologa jest przedsięwzięciem wręcz karkołomnym: Przede wszystkim dlatego, że trudno go ocenić przed wizytą- a w zasadzie nawet przez pierwszy okres terapii. Znaczącą rolę odgrywają również antychrześcijańskie tendencje ideologiczne. Na domiar złego nie brakuje zwyczajnej niekompetencji w szeregach mających nam rzekomo pomóc terapeutów. Katolik poszukujący terapii może jednak pomóc sobie choć kilka węzłów z tej plątaniny rozwiązać. Oto kilka subiektywnych wskazówek, jak to zrobić:
Przed terapią warto uzmysłowić sobie i uściślić oczekiwania, jakie ma się wobec specjalisty. Zwiększy to naszą odporność na ewentualne niepożądane postawy. Z punktu widzenia wiary naszym głównym dążeniem jest usunięcie szkodliwych wzorców zachowania, czy myślenia, które zdają się nieusuwalne środkami samodzielnej pracy nad sobą. Oddziaływanie terapeutyczne ma poddać pod władzę rozumu to, co z powodu głęboko utrwalonych schematów zachowania i myślenia mu się wymyka. Drugą motywacją jest oczywiście pozbycie się cierpienia i bolesnych skutków istnienia tych czynników. Wbrew pewnym intuicjom, psycholog nie jest przewodnikiem, który ma nas prowadzić i wyjaśnić, jak żyć. Jest wyposażonym w pewne narzędzia usługodawcą – a to do czego ma ich używać wynikać ma z wolnej zgody pacjenta.
Czas na wspólne omówienie konkretnych rezultatów, jakie chciałoby się uzyskać podczas współpracy, przewidziany jest na pierwsze spotkania. To doskonały moment na ustalenie ram terapii i zasad, na których respektowaniu nam zależy. Jeśli specjalista moment ten pomija, powinno to stanowić dla nas ostrzeżenie. Z kolei jeśli wizje terapii, jej charakteru i celu, zdają się nie do pogodzenia, warto pomocy poszukać u kogoś innego.
Powinniśmy być świadomi, że kodeksy etyki zawodowej wyraźnie zabraniają psychologowi ingerencji w sferę wartości i przekonań pacjenta – również z tego powodu, że – choć niektórzy nie mogą się z tym pogodzić – nie jest to zwyczajnie obszar jego kompetencji. Terapeuta zobowiązany jest traktować światopogląd swojego klienta jako element jego dobrostanu. Proces może dotykać patologicznych postaw związanych z doświadczeniem moralnych, czy religijnych treści, ale nie ma prawa przerodzić się w ideologiczną perswazję. Warto o tym pamiętać i już na początku procesu terapeutycznego – przed zawarciem tzw. kontraktu, czyli umowy z terapeutą – podkreślić, że jest się katolikiem i oczekuje się poszanowania związanych z wiarą przekonań. Rozjaśni to sytuację i przestrzeże terapeutę – poza wypadkami zajadłych antykatolików – przed próbami psychologicznej dekonstrukcji naszej wiary.
Jeśli któryś z nurtów terapeutycznych stwarza ryzyko największej ingerencji w nasze przekonania, to jest nim terapia dynamiczna (analityczna). Wynika to z samych założeń prowadzonej w ten sposób pracy z pacjentem. Z natury jest ona znacznie dłuższa i mniej konkretna – opiera się o analizę słów przemyśleń, zachowania pacjenta w gabinecie i poza nim, historii życia. To w trakcie tej terapii możemy usłyszeć komunały o potrzebie wyzwolenia popędów, rezygnacji z moralnych zasad – przez freudystów postrzeganych jako potencjalne czynniki generujące frustracje i zaburzenia.
W przeciwieństwie do tego wzorca terapia w nurcie poznawczym czy behawioralnym ma charakter o wiele bardziej konkretny – skupiony wedle wyróżnionego problemu, który chce się zastąpić nowymi, korzystnymi wzorcami reagowania i myślenia. Siłą rzeczy zainteresowaniem terapeuty nie jest więc całe nasze życie, a przedmiot mający ulec zmianie pod wpływem terapeutycznego działania. Psychologowie z tej szkoły nie korzystają również z naukowo wątpliwego języka popędów, wynikającego z freudowskich koncepcji.
Do tego rozróżnienia należy podejść mimo wszystko z naturalną rozwagą – nie jest bowiem trafnym wyobrażenie, że z użyciem dynamicznej metody koniecznie wiąże się z przyjęcie ideologii ojca psychoanalizy – Jest to jednak realne zagrożenie, które powinno wziąć się pod uwagę. Sprawę dodatkowo pogarsza fakt, że terapie w nurcie dynamicznym stanowią rodzaj zdaje się najpopularniejszy – stąd łatwiej w ramach trafić na osoby niekompetentne.
Filip Adamus