Rośnie napięcie w Wenezueli. Mieszkańcy skarżą się na głód, a coraz częstsze są przypadki plądrowania zapasów. W kraju brakuje żywności i leków oraz dochodzi do zamieszek. W ramach oszczędności prądu wenezuelskie władze ogłosiły wprowadzenie dwudniowego tygodnia pracy w sektorze publicznym. Władza zrzuca winę na suszę, jednak zdaniem wielu obywateli za obecny stan rzeczy odpowiada nieudolny socjalistyczny rząd. Większość mieszkańców popiera ustąpienie związanego ze środowiskiem Chaveza prezydenta Nicolasa Manduro.
W kraju trwają protesty, a w sklepach i restauracjach kończy się żywność. Brakuje też leków ratujących życie. Szaleje trzycyfrowa inflacja. Z powodu niedoborów w kolejkach po podstawowe produkty trzeba czekać nawet godzinę. W środowych zamieszkach w mieście Maracaibo zbuntowani obywatele dopuszczali się grabieży, tłukli szyby, niszczyli siedziby firm i palili opony. Aresztowano sto osób.
Wesprzyj nas już teraz!
Spokój panuje jeszcze w wenezuelskiej stolicy Caracas. Miasto to stanowi oazę porządku na pustyni chaosu. Pojawiają się komentarze porównujące sytuację w Wenezueli do tej z „Igrzysk Śmierci”. Chodzi o książkę i film science fiction przedstawiające dystopijne państwo, gdzie prowincjonalne „dystrykty” cierpią głód i nędzę z powodu wyzysku stolicy.
Jako środek zaradczy wenezuelskie władze ograniczają tydzień pracy w sektorze publicznym do dwóch dni. Zakłady te będą czynne wyłącznie w poniedziałki i wtorki od 7 do 13. Wynagrodzenia około 2,8 miliona zatrudnionych w sektorze publicznym pozostaną bez zmian. Krytycy twierdzą, że jedynie osłabi to i tak pogrążoną w kryzysie ekonomię. Oszczędność prądu również będzie iluzoryczna, gdyż zamiast korzystać zeń w biurach, pracownicy zużyją go w domach. Państwo to główny pracodawca w Wenezueli.
Zdaniem opozycji nie susza, lecz nieudolne władze winne są kryzysu. Trwa zbiórka podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania socjalistycznego prezydenta Nicolasa Manduro.
Tymczasem według władz za gospodarczą ruinę odpowiada susza. Doprowadziła ona do drastycznego spadku produktywności elektrowni wodnych, skąd pochodzi 60 procent energii kraju. Kolejna przyczyna to spadek cen ropy na światowych rynkach. Na domiar złego pozyskiwanie tego surowca w Wenezueli ma zostać ograniczone. Zapowiedziały to główne korporacje wydobywające ropę naftową – Schlumberger i Halliburton. Powodem jest brak otrzymywania przez nie należności za usługi. Gospodarka Wenezueli w ubiegłym roku skurczyła się o 6 procent. W 2016 r. analitycy przewidują jeszcze większe spadki.
Ostatnia decyzja wenezuelskich władz o wydłużeniu weekendu dla pracowników budżetówki to nie pierwsze tego typu rozwiązanie. W nocy z 6 na 7 kwietnia 2016 r. prezydent Wenezueli Nicolas Manduro ustanowił piątek dniem wolnym w całym kraju na okres dwóch miesięcy.
Wenezuelczycy nie mogli przyjść do pracy także w Wielki Tydzień. Zwiększono z czterech do dziewięciu godzin czas, gdy hotele i centra handlowe muszą samodzielnie generować prąd.
Socjalistyczne władze starają się także ratować wyprzedażą krajowych rezerw. Od marca 2015 r. Wenezuela sprzedała 11,6 miliardów dewiz. Upłynniono też znaczną część rezerw złota. Część analityków mówi o możliwości bankructwa kraju.
Wenezuela, kraj zasobny w ropę naftową stoi obecnie niemal na granicy bankructwa. Mierzy się z trudnościami nieistniejącymi już współcześnie – poza krajami Trzeciego Świata.
Jak mawiał Stefan Kisielewski, socjalizm to bohaterska walka z problemami nie znanymi w żadnym innym ustroju. Walka może i bohaterska, ale jeszcze pogarszająca sytuację. Receptą na trudności ekonomiczne okazuje się bowiem radykalne ograniczenie pracy. Oto lewacka „logika”, albo raczej jej brak.
Źródła: wsj.com / latinofoxnews.com / stuff.co.nz / cnbc.com / tvn24.pl
mjend