Jednolity Akt Europejski (1986), Traktat z Maastricht (1992), Traktat Lizboński (2007) i wiele innych późniejszych regulacji unijnych wiązało się z przekazaniem coraz większych kompetencji podmiotów krajowych do Brukseli jako centrum władzy i „stolicy” Unii Europejskiej. Państwa traciły część swojej suwerenności i – co istotne – wpływ na stanowione u siebie prawo, regulujące na przykład szeroko pojmowaną sferę wolności obywatelskich. To właśnie między innymi z tego powodu Brytyjczycy zdecydowali się opuścić UE i pomimo złorzeczenia ze strony eurokratów, trudno mówić, by ponieśli porażkę.
Holenderska dziennikarka Caroline de Gruyter ponad rok temu wspominała, jak jesienią 2019 roku francuski magazyn „Le Point” opublikował artykuł ze złowieszczym nagłówkiem: „Kiedy Brytyjczycy odchodzą, pozostaje chaos”. Odnosząc się do procesu dekolonizacji i wycofywania topniejącego imperium z Indii, Pakistanu, Cypru, Palestyny oraz Irlandii, przestrzegano przed chaosem z powodu brexitu. Jak sugerowała gazeta, ewakuacja i chaotyczne zarządzanie w koloniach zakończyły się brutalnymi walkami etnicznymi i religijnymi oraz utrzymaniem wielu nierozwiązanych do dziś problemów.
Dlatego apelowano w trakcie trwających negocjacji, by Bruksela nie była „zbyt hojna” w stosunku do „wyspiarzy”, aby inni nie zechcieli pójść ich drogą.
Wesprzyj nas już teraz!
Zdaniem de Gruyter, od referendum w sprawie brexitu UE była bardziej dominująca niż Wielka Brytania: umowa o wystąpieniu została sformułowana i podyktowana przez Unię niemal od A do Z. Zarówno tempo, jak i struktura rozmów były w dużej mierze wymyślane w Brukseli, a nie w Londynie”. Publicystka dodała, że mimo to brexit wciąż może zaszkodzić UE.
Dlaczego? „Prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi w powodzeniu operacji. Prawie wszyscy zakładali, że Wielka Brytania odczuje cios gospodarczy po brexicie, gdy naprawdę odejdzie pod koniec 2020 roku. Jednak, jeśli potem szybko się odrodzi lub zacznie kwitnąć, niektórzy Europejczycy mogą dojść do wniosku, że również chcą wyjścia z UE” – dodaje.
Politycy z Unii świadomi tego ryzyka podjęli bezprecedensową akcję przyspieszenia operacji „zaciskania pętli” na szyi pozostałych państw członkowskich.
Gdy królowa Elżbieta podpisała dokumenty dotyczące odłączenia się jej państwa, były włoski premier Matteo Renzi tweetował: „Boris zrobi wszystko, aby #Brexit odniósł sukces. Gdybym był europejskim liderem, od razu zatroszczyłbym się o nadanie nowego impulsu projektowi unijnemu. Bruksela musi natychmiast iść naprzód: z ideami, marzeniami i duchem. Już czas!”.
Renzi dawał niejako sygnał, by przyspieszyć działania w celu dopełnienia realizacji „projektu” z Ventotene, zakładającego ścisłą federalizację państw europejskich.
Z czym to się wiąże, pokazały choćby okoliczności towarzyszące wyborowi Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak komentował wówczas analityk Bloomberga Leonis Bereshidsky, okazało się, iż Polska tak naprawdę nie ma prawa weta, a UE nie ma skrupułów we wspieraniu opozycji, a nie rządu w jednym z państw członkowskich, jeśli miałoby to zakłócić budowę superpaństwa na czele z tzw. Wielką Czwórką – Niemcami, Francją, Hiszpanią i Włochami. Reszta państw będzie musiała zaakceptować ich przywództwo.
W „Białej Księdze” na temat przyszłości Europy byłego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera zapisano dążenie do unii fiskalnej, która zapewniałaby największe dotacje krajom strefy euro.
„Wielka Czwórka” miałaby realizować plan stworzenia jednego ponadnarodowego państwa z silnym aparatem przymusu (rozbudowaną policją i służbami). Juncker wprost odwołał się do idei tworzenia państwa ponadnarodowego, zarysowanego w „Manifeście z Ventotene”, opracowanym po wojnie przez włoskich komunistów na czele z Altiero Spinellim. Jednocześnie Europa, która dysponuje w 40 proc. patentami na technologie pozyskiwania energii odnawialnej, zamierzała szybciej realizować model gospodarki zgodny z Agendą 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju.
Bereshidsky zauważył, że w teorii państwa mogłyby porozumieć się i zgodzić na wspólną politykę dotyczącą takich kwestii, jak: granice, migracja, prawo pracy, nawet podatki. Wówczas UE „Wielkiej Czwórki” stałaby się bardziej niemieckim rodzajem organizacji, w której dyskusja poprzedza każdą decyzję, ale „nie ma rozpieszczania tych, którzy nie idą razem z większością”.
Do silnego superpaństwa prą Niemcy i Francja. Mniej determinacji mają mieć liderzy hiszpańscy, włoscy, holenderscy i belgijscy. Brytyjczycy opuszczając struktury UE sprzeciwili się takiej wizji. Bruksela i światowa lewica koncentrują się obecnie na podkreślaniu, że brexit to porażka, a wszelkie pomysły z exitami jak choćby polexitem to rzecz, która w ogóle nie powinna przychodzić do głowy.
Jest jeszcze stanowczo za wcześnie, by rozstrzygać że brexit okazał się porażką czy sukcesem – minęło ponad pół roku od opuszczenia przez Brytyjczyków struktur UE. Tym bardziej że trzeba by w takim podsumowaniu uwzględnić także inne czynniki, jak choćby pojawienie się tzw. pandemii koronawirusa i związanych z nią zakłóceń ekonomicznych, a także wziąć pod uwagę niekiedy kuriozalne i nieudolne działania rządu premiera Johnsona oraz towarzyszące im skandale.
Pomimo zakłóceń w łańcuchu dostaw, na co ubolewają w szczególności wielkie korporacje międzynarodowe, w tym problemów z brakiem niektórych towarów oraz pracowników w słabiej płatnych branżach czy pomimo złowrogich początkowych prognoz przeciwników brexitu – prawie połowa mieszkańców Wysp wciąż uważa, że decyzja o opuszczeniu unii była słuszna. Z kolei Międzynarodowy Fundusz Walutowy pod koniec lipca znacznie, w porównaniu do UE, podniósł początkowe prognozy wzrostu dla Wielkiej Brytanii na ten rok (7 proc. PKB).
Emocje i retoryka jakie towarzyszą brexitowi są podsycane tak w UE, jak i na Wyspach, gdzie społeczeństwo pozostaje głęboko spolaryzowane.
W 2018 r. David Green, szef think tanku Civitas na łamach „Spectatora” zauważył, że „UE jest przerażona, iż odniesiemy sukces naszej niepodległości. UE wie, że Schengen i euro są skazane na zagładę”. Jeśli Wielka Brytania będzie prosperować, wyśle wiadomość do takich krajów jak Włochy i Hiszpania, że istnieje inny sposób funkcjonowania i „możemy pokazać światu, jak błędny jest projekt UE” – dodał.
Jak sprawić, by mieszkańcy UE w ogóle nie myśleli o exicie?
Europejscy politycy i urzędnicy są świadomi tego ryzyka. Stąd m.in. reakcja byłego premiera Włoch Matteo Renziego czy prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który zainicjował swego czasu „dialog obywatelski” i konferencję na temat przyszłości Europy.
Macron przyjechał w 2020 r. do Polski, by „czarować” wizją Europejskiego Zielonego Ładu i współpracy niemiecko-francusko-polskiej. „Ofensywa uprzejmości” miała przekonać Warszawę do zmiany polityki wobec Rosji, akceptacji Europejskiego Zielonego Ładu i firmowanej przez Francuzów oraz Niemców budowy europejskiej unii obronnej kosztem NATO.
– Wybór Polski na pierwszą europejską podróż w 2020 r. jest ważny, aby wyjaśnić stanowisko Francji w wielu kwestiach europejskich, otworzyć nowe obszary współpracy z głównym partnerem UE i podkreślić potrzebę ochrony europejskich wartości demokratycznych – oznajmił tuż przed wizytą przywódca Francji.
Po sporze między Paryżem a Warszawą, odwołaniu przez Polskę umowy z Airbusem, francuski prezydent notorycznie krytykował rząd Prawa i Sprawiedliwości m.in. za blokowanie postępów na poziomie UE, szczególnie w odniesieniu do polityki klimatycznej i dekarbonizacji gospodarki unijnej do 2050 r. Macronowi nie podoba się nasza reforma sądownictwa i zbytnie stawianie na współpracę w ramach NATO, zamiast tworzenia europejskiej unii obronnej oraz inwestowania we francusko-niemieckie konsorcjum zbrojeniowe.
Paryż zagroził, że Warszawa nie będzie uprawniona do funduszy dostępnych w ramach europejskiego „zielonego porozumienia” jeśli nie podpisze się pod unijnymi celami klimatycznymi.
– Razem, Francja, Niemcy i Polska będą reprezentować prawie połowę mieszkańców Unii Europejskiej po brexicie – zauważyła sekretarz spraw zagranicznych rządu w Paryżu Amélie de Montchalin podczas spotkania w formacie trójkąta weimarskiego.
4 lutego 2020 r. Macron na Uniwersytecie Jagiellońskim przedstawił wizję „Stosunków francusko-polskich i potrzebę wspólnego europejskiego zaangażowania”.
Bruksela podejmuje szereg działań, by „obrzydzić” alternatywę wyjścia z UE innym krajom, bo oznaczałoby to marginalizację i ostatecznie rozpad budowanego superpaństwa w dobie – jak się obecnie określa wykuwania nowego ładu międzynarodowego – konkurencji, chaosu i walki o hegemonię.
Jeśli Brytyjczycy będą dobrze prosperować za 5 lat, to połowa Włochów i nieco mniej Francuzów chciałoby opuścić UE.
Pięć lat po tym, jak Wielka Brytania zagłosowała za wyjściem, sondaż Euronews przeprowadzony przez Redfield & Wilton Strategies wykazał, że wielu Europejczyków wciąż bacznie obserwuje, jak Brytyjczycy radzą sobie poza blokiem – i byliby skłonni rozważyć opuszczenie struktur UE, jeśli okazałoby się, że prosperują dobrze.
W prezentującym wyniki sondażu artykule, który ukazał się 26 czerwca br. na stronie euronoews.com czytamy m.in., że chociaż eurosceptycy np. we Francji zrezygnowali z forsowania „wyjścia z UE”, to jednak taka alternatywa „nie jest całkowicie wykluczona, ponieważ większość ankietowanych Europejczyków czeka, aż opadnie kurz po brexicie, by podjąć decyzję. Jeśli Wielka Brytania i jej gospodarka będą w dobrej kondycji za pięć lat, połowa włoskich respondentów stwierdziła, że byłaby bardziej skłonna do poparcia wyjścia z unii. Większość respondentów francuskich i niemieckich również podziela ten pogląd, przy czym Hiszpanie są podzieleni” – czytamy.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że „wielka czwórka” europejskich gospodarek zagłosuje za opuszczeniem UE, jeśli brexit się powiedzie? No właśnie, to jest zagadnienie, które spędza sen z powiek eurokratom, chcącym powrotu Brytyjczyków do UE.
Jednak sondaż YouGov z marca br. wykazał, że tylko 35 procent „wyspiarzy” ma zdecydowanie lub raczej pozytywną opinię na temat UE, podczas gdy połowa – bardzo złą lub umiarkowanie negatywną.
Jeśli sytuacja ekonomiczna Wielkiej Brytanii za 5 lat byłaby dobra, to 47 proc. Francuzów i 50 proc. Włochów zagłosowałoby za opuszczeniem UE w przeciwieństwie do 36 proc. Niemców i jednej trzeciej Hiszpanów.
Jakie więc ma wyjście Bruksela? Prowadzić akcję, sugerując, że brexit jest totalną porażką – chociaż takowa nie jest w interesie UE, ponieważ 14 proc. obrotów handlowych całej UE przypada na handel z Wielką Brytanią – jednocześnie centralizując władzę i torpedując wszelkie tendencje odśrodkowe, mogące osłabić wspólnotę.
Ale im bardziej zideologizowani eurokraci naciskają w kierunku realizacji komunistycznego projektu z Ventotene, tym bardziej zrażają obywateli, polaryzują społeczeństwo i inicjują szereg niebezpiecznych działań, niszczących spójność społeczną.
Brytyjczycy chcieli suwerenności prawnej
Wyspiarze wyszli z UE, chcąc odzyskać kontrolę nad stanowionym prawem. Suwerenność parlamentarna leży u podstaw niepisanej, a dokładniej, obecnie częściowo skodyfikowanej konstytucji Wielkiej Brytanii.
Jak słusznie zauważa Jason Loh Seong Wei, szef działu Social, Law & Human Rights w think tanku EMIR Research, zgodnie z art. 2, 3, 4 i 5 Ustawy o Wspólnotach Europejskich (1972), suwerenność parlamentarna podlega w rzeczywistości nadrzędności prawa UE – zgodnie z wykładnią Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS), o czym przekonali się Brytyjczycy chociażby w kwestii ustawy dotyczącej żeglugi handlowej z 1988 r. Okazała się ona niezgodna z unijną dyrektywą w sprawie rybołówstwa. Szereg orzeczeń trybunału uniemożliwiało też deportację groźnych islamistów.
W UE de facto najwyższą władzę dzierży niewybieralna KE, łącząca w sobie elementy władzy wykonawczej, ustawodawczej, a nawet sądowniczej. ETS z kolei w swoich wyrokach – co dobrze ilustrują sprawy takie jak NV Algemeine Transport – en Expeditie Onderneming van Gend & Loos przeciwko Netherlands Inland Revenue Administration (1963), czy też Costa przeciwko ENEL (1964) – opowiada się za bezpośrednią nadrzędnością prawa unijnego nad nie tylko ustawami stanowionymi w pozostałych państwach w kwestiach, które nie dotyczą kompetencji przekazanych Brukseli, ale także nad ich konstytucjami.
Wszystko po to, by zmierzać do ścisłej integracji i asymilacji zgodnie z Traktatem Rzymskim.
Państwa wchodzące do struktur unijnych musiały zdawać sobie sprawę, że stracą kontrolę nad własnym prawem, pieniędzmi i granicami – mimo że początkowo regulacje nie szły tak daleko – aż do całkowitego wyrzeczenia się suwerenności narodowej, jak to deklaruje europoseł Guy Verhofstadt, propagator budowy Stanów Zjednoczonych Europy i koordynator ds. brexitu w Parlamencie Europejskim, a także były premier Belgii (1999–2008).
Oczywiście, że tym, co wywołało największy ferment i przelało czarę goryczy wśród „wyspiarzy” był kryzys imigracyjny w 2015 roku (spowodowany m.in. nierozsądnymi deklaracjami Brukseli), który najbardziej dał się we znaki miastom portowym. Mieszkańcy Bostonu, King’s Lynn, Margate, Hartlepool, Great Yarmouth i wielu innych masowo zagłosowali za opuszczeniem UE, ponieważ bezpośrednio doświadczyli skutków wzrostu bezrobocia oraz nadmiernego obciążenia sektora usług publicznych.
I chociaż winą za podsycanie do brexitu obarcza się tzw. partie populistyczne, które wykorzystały kryzys, tym co utorowało drogę do referendum była zaproponowana przez byłego premiera Davida Camerona renegocjacja warunków umowy Wielkiej Brytanii z UE już w 2013 r. Wzywał on m.in. do zmiany relacji ze „wspólnotą”, do fundamentalnych reform UE oraz przeprowadzenia głosowania powszechnego dotyczącego członkostwa Zjednoczonego Królestwa.
Cameron zabiegał o zapewnienie „specjalnego statusu”. Ostatecznie zakończyło się to przyjęciem ustawy o wystąpieniu z UE, co nastąpiło za rządów Theresy May i Borisa Johnsona.
„Globalna Wielka Brytania”, zwrot ku Indo-Pacyfikowi i Afryce Subsaharyjskiej. UE – „czarną dziurą”
Brytyjskie think tanki, dostrzegając dynamiczne zmiany zachodzące w przestrzeni międzynarodowej, rosnącą siłę Chin, zmiany technologiczne i związane z nimi ekonomiczne, a także asertywność Rosji, Turcji, Iranu obecnie koncentrują się na opracowaniu takiej koncepcji polityki zagranicznej, która zapewni Brytyjczykom globalną pozycję. Londyn zwraca się na zewnątrz, a zrzucając balast i ograniczenia, jakie narzuca Bruksela, chce jednocześnie wykorzystać wszystkie nadarzające się okazje. To niezwykle trudny i przełomowy moment w polityce tej niegdysiejszej potęgi kolonialnej, która spadła do rzędu piątej potęgi świata.
Wielka Brytania po brexicie chce poszerzyć swoje rynki eksportowe wraz z rozwojem nowych łańcuchów dostaw i sieci produkcyjnych, szczególnie w kontekście Wspólnoty Narodów.
Dokonuje zwrotu z „orientacji europejskiej” – niegdyś dobrze zapowiadającego się wspólnego rynku – ku Indo-Pacyfikowi i Afryce Subsaharyjskiej. Brytyjczycy, mimo złowrogich ostrzeżeń ze strony Brukseli, zdołali w krótkim czasie renegocjować dwustronne umowy z ponad 40 spośród 70 krajów. Zrewidowali porozumienia z sojusznikami spoza UE.
Wielka Brytania chce ponownie wykorzystać swoją „miękką siłę” i prestiż dyplomatyczny w celu pełnienia nowej roli w świecie bez ograniczeń i zobowiązań wynikających z członkostwa w UE, jednocześnie nie rezygnując z bliskiej współpracy z krajami europejskimi w dziedzinie obronności czy klimatu na własnych zasadach.
Umowa o handlu i współpracy z UE, która weszła w życie 1 stycznia 2021 r., nie dotyczy polityki zagranicznej i obrony.
Chociaż Wielka Brytania nie jest już częścią unii celnej i jednolitego rynku, ma mowę handlową, która zezwala na zerowe cła i kontyngenty na towary będące przedmiotem handlu, zgodne z odpowiednimi regułami pochodzenia.
Brexit nadwyrężył stosunki należącej do Wielkiej Brytanii Irlandii Północnej z jej sąsiadem, Republiką Irlandii, która pozostaje członkiem UE. Londyn mierzy się także z problemami stwarzanymi przez Szkotów. Musi zapłacić „rachunek rozwodowy” Brukseli w wysokości 25 miliardów funtów do 2057 roku. Chodzi o wypełnienie wszelkich pozostałych zobowiązań finansowych zaciągniętych podczas członkostwa w UE.
Jednak prawo unijne nie ma już zastosowania w systemie legislacyjnym Wielkiej Brytanii, chociaż nie wyklucza to możliwości współpracy obu stron w kwestiach karnych itp. Powołano Wspólną Radę Partnerstwa, która czuwa nad właściwym stosowaniem i interpretowaniem prawa oraz rozstrzyganiem sporów.
Brytyjczycy koncentrują się na realizacji wizji „Globalnej Wielkiej Brytanii”, przedstawionej w styczniu 2017 r. przez byłą premier Theresę May w Lancaster House.
Jej kontynuatorem jest Boris Johnson, który w przedmowie do dokumentu „Zintegrowanego przeglądu bezpieczeństwa, obrony, rozwoju i polityki zagranicznej” rządu, stwierdził, że jest „głęboko optymistycznie nastawiony do miejsca Wielkiej Brytanii w świecie”. Historyk Ben Wynne podkreśla, że chociaż Zjednoczone Królestwo utraciło status światowego mocarstwa wiele lat temu, Brytyjczycy zawsze widzieli się w roli siły globalnej.
Pod koniec II wojny światowej Wielka Brytania była jednym z trzech zwycięskich mocarstw i posiadała imperium, duże siły zbrojne oraz międzynarodowy system finansowy oparty na funcie szterlingu, z którym rywalizowały tylko Stany Zjednoczone i dolar. Do 1970 roku imperium w dużej mierze zniknęło, siły zbrojne skurczyły się, udział kraju w rynkach eksportowych spadał, a funt stracił rolę międzynarodowej waluty handlowej. Naciski na wydatki publiczne doprowadziły na początku lat 70. do wycofania sił brytyjskich z Zatoki Perskiej i Dalekiego Wschodu.
W latach 70. ubiegłego wieku przyjęto „orientację europejską”, jak to wyraził w Izbie Gmin w lutym 1970 roku Roy Jenkins, ówczesny kanclerz skarbu rządu laburzystów. Ubolewał on, że Brytyjczykom zajęło zbyt dużo czasu aby zaakceptować tę orientację i że próba konkurowania z USA oraz ZSRR jako trzecią „wielką potęgą” zniszczyła gospodarkę.
Jeszcze w 1928 roku Wielka Brytania była drugim co do wielkości eksporterem na świecie po USA. Niemcy zajmowały trzecie, a Francja – czwarte miejsce. W 2017 r. miejsce Brytyjczyków zajęły Chiny. Niemcy znalazły się na trzecim miejscu, Japonia na czwartym, a piąte ex aequo przypadło Francji i Wielkiej Brytanii.
W 2018 roku Londyn plasował się na piątym miejscu w świecie, jeśli chodzi o wydatki na obronę – przed Francją, Japonią i Niemcami.
Szybkie pozbycie się imperialnego „ciężaru” pod koniec lat 60. nie podważyło samooceny Wielkiej Brytanii jako światowego mocarstwa. Redukcja potęgi militarnej była jednak inną sprawą i w rezultacie Zjednoczone Królestwo nie przyjęło całkowicie „orientacji europejskiej” od lat 70. XX wieku.
W raporcie strategicznym obecny premier podkreślił: „nasz kraj zawsze miał globalną odpowiedzialność i globalne ambicje. Mamy dumną historię obrony wartości, w które wierzymy, i nie powinniśmy mieć mniej ambicji dla naszego kraju w nadchodzących dekadach”.
W Integrates Review przedstawionym 16 marca 2021 r. przez Johnsona i uzupełnionym 22 marca dokumentem „Obrona w epoce konkurencji” wyraźnie zaznaczono „przechylenie” w kierunku Indo-Pacyfiku, ponieważ region ten jest „krytyczny dla naszej gospodarki, naszego bezpieczeństwa i naszej globalnej ambicji wspierania otwartych społeczeństw”, stania się „tyglem dla wielu”. „Przechylenie” jest w dużej mierze ucieleśnieniem idei, że po wyjściu z UE, Wielka Brytania powinna i może realizować bardziej globalny program. Johnson podkreślił, że po brexicie mają „ogromną możliwość poszerzenia horyzontów i myślenia globalnego, myślenia na wielką skalę”.
Wyrazem nowej orientacji jest m.in. rozmieszczenie klika miesięcy temu grupy uderzeniowej lotniskowca dowodzonego przez HMS Queen Elizabeth na Indo-Pacyfiku, aspirowanie do partnerstwa dialogu Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), obejmującego: Brunei, Kambodżę, Indonezję, Laos, Malezję, Birmę, Filipiny, Singapur, Tajlandię i Wietnam; ubieganie się o akces do Comprehensive and Progressive Agreement for Trans-Pacific Partnership (CPTPP), czyli paktu handlowego między jedenastoma krajami: Australią, Brunei, Kanadą, Chile, Peru, Malezją, Meksykiem, Nową Zelandią, Japonią, Singapurem i Wietnamem.
Zarówno dokumenty „Zintegrowanego Przeglądu”, jak i „Obrony w Erze Konkurencji” wskazywały, że rosnący niepokój o konsekwencje wzrostu gospodarczego Chin stanowił kluczowe uzasadnienie „przechyłu”. W Integrates Review stwierdzono, że Wielka Brytania musi „dostosować się do zmieniającego się otoczenia międzynarodowego”, które zostało opisane jako „zmiany geopolityczne i geoekonomiczne, takie jak rosnąca asertywność Chin na arenie międzynarodowej”, „rosnące znaczenie regionu Indo-Pacyfiku” oraz „konkurencja systemowa” między państwami demokratycznymi i autorytarnymi.
Chiny zostały przedstawione jako „systemowy konkurent”, którego „rosnąca siła i międzynarodowa asertywność będą prawdopodobnie najważniejszym czynnikiem geopolitycznym lat dwudziestych obecnego wieku”.
Mówiąc dokładniej, Państwo Środka zostało zidentyfikowane jako pretendent wojskowy i gospodarczy, a także podmiot przeciwstawiający się „ładowi międzynarodowemu” i wartościom Wielkiej Brytanii. Stwierdzono, że „modernizacja wojskowa Chin i rosnąca asertywność międzynarodowa […] będą stanowić coraz większe ryzyko dla interesów Wielkiej Brytanii”, że są one „największym państwowym zagrożeniem dla bezpieczeństwa ekonomicznego Wielkiej Brytanii” oraz że „rosnąca międzynarodowa postawa jest zdecydowanie najważniejszym czynnikiem geopolitycznym w dzisiejszym świecie, z poważnymi implikacjami dla brytyjskich wartości i interesów oraz dla struktury i kształtu ładu międzynarodowego”.
Gwałtowny spadek roli UE w polityce zagranicznej i obronnej
Odrzucenie przez Wielką Brytanię jakichkolwiek zinstytucjonalizowanych stosunków z UE w zakresie polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i obrony (FSDP) jest prawdopodobnie najbardziej godną uwagi cechą wskazującą na dramatycznie słabnącą rolę UE po brexicie.
W wyniku radykalnego odwrócenia trendu na początku 2020 r., rząd brytyjski zrezygnował z obietnic złożonych w deklaracji politycznej z 2019 r. dotyczących „ustanowienia zorganizowanych konsultacji i regularnych dialogów tematycznych [które] mogłyby przyczynić się do osiągnięcia wspólnych celów”, w tym w sprawie wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa (WPZiB) oraz wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony (WPBiO).
Lukę tę pogłębił brak jakichkolwiek odniesień do spraw zagranicznych w Umowie o handlu i współpracy między UE a Wielką Brytanią (TCA) lub Zintegrowanym przeglądzie bezpieczeństwa, obrony, rozwoju i polityki zagranicznej (IR). Przegląd w ogóle ignoruje UE, odnosząc się jedynie do brytyjskich ambicji pozostania czołowym europejskim aktorem obronnym, z naciskiem na współpracę wielostronną w ramach ONZ i NATO oraz zacieśnianie stosunków dwustronnych z innymi krajami.
Krótko mówiąc, w brytyjskim myśleniu o polityce zagranicznej – jak to obrazowo określają analitycy – „istnieje obecnie dziura wielkości UE”. I ma to znaczenie nie tylko dla Londynu, ale także dla całej Europy.
Jak to spuentował sir Simon Fraser, były stały podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i Wspólnoty Narodów, brexit stanowił „największy szok dla metody międzynarodowego oddziaływania i największą zmianę strukturalną naszego miejsca na świecie od końca II wojny światowej”.
Z perspektywy UE, jak zauważył wysoki przedstawiciel Josep Borrell, „z brexitem nic nie staje się prostsze, a dużo bardziej skomplikowane. O ile bardziej skomplikowane, zależy od wyborów, jakich dokonają obie strony”.
Dotychczasowe wybory wskazują na odrzucenie „starych zobowiązań” i zasadniczo transakcyjny charakter relacji.
Brexit ma głęboki wymiar, mimo sprowadzania go do kwestii tymczasowego dobrobytu czy wygody obywateli. Nie da się go odnosić jedynie do głośnych nagłówków medialnych o braku towarów sieci Nando’s i McDonald’s, czy Wetherspoon’s, IKEA i Coca-Cola, albo przenoszeniu części inwestycji do innych państw, czy też konieczności utylizacji 70 tysięcy świń, bo zabrakło migrantów pracujących za najniższe stawki.
Londyn może jednak zagubić się w swoich decyzjach dotyczących handlu, jeśli stale będzie się koncentrował na wykazywaniu, że dobrze zrobiono, opuszczając UE. W społeczeństwie trwa swoista rywalizacja pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami brexitu. Jedni drugim próbują udowodnić słuszność swojego wyboru.
Badania przeprowadzane przez politologów wskazują, że znaczna część prounijnych wyborców konserwatywnych porzuciła partię, podczas gdy eurosceptycy, którzy wcześniej popierali inne ugrupowania, zaczęli wspierać zwolenników brexitu. Następuje głębokie przetasowanie na scenie politycznej pięć lat po referendum. Nastawienie wyborców do kwestii „wejścia lub wyjścia do UE” to dziś główny czynnik motywujący by głosować na jedną lub drugą partię. Dominuje nad innymi sprawami, bardziej merytorycznymi preferencjami politycznymi takimi, jak te dotyczące poziomu wydatków publicznych i redystrybucji.
Co jeszcze bardziej uderzające, badania pokazują, że gdy zmieniają się preferencje wyborców ze względu na stanowisko w sprawie brexitu, następuje również zmiana ich orientacji w innych istotnych kwestiach. Wyborcy, którzy zaczynają wspierać konserwatystów ze względu na opuszczenie UE, przyjmują ich stanowiska dotyczące wydatków socjalnych, polityki migracyjnej itp.
Brytyjczycy muszą poradzić sobie z brakiem spójnej polityki gospodarczej, która wynika ze sprzeczności, leżącej u podstaw brexitu czyli nacjonalistycznym, protekcjonistycznym projektem a globalistycznym programem wolnego handlu. Przekłada się to np. na liberalne podejście, praktycznie całkowitą deregulację w dziedzinie usług finansowych, norm sanitarnych i fitosanitarnych, GMO, a z drugiej – bardziej interwencjonistyczną politykę w obszarze dotacji państwowych czy przejęć przedsiębiorstw. Wiąże się to z niespójną strategią handlową i niekiedy dziwnymi zapisami zawieranych ostatnio umów.
Jednak pomimo „prognozy zagłady”, Londyn może mówić o sukcesie. Zajmuje siódme miejsce na świecie w rankingu wolności gospodarczej. Nie sprawdziły się także czarne prognozy Ministerstwa Skarbu sprzed referendum w 2016 r. Według obecnych szacunków, brexit może kosztować Londyn łącznie od 3 do 5 proc. PKB.
Pod koniec lipca Międzynarodowy Fundusz Walutowy dokonał aktualizacji prognozy wzrostu dla Wielkiej Brytanii na obecny rok o 1,7 proc., a całej UE o zaledwie 0,2 proc. PKB „wyspiarzy” ma wynieść do końca tego roku 7 proc., a UE – 4,6 proc. Niemcy mają osiągnąć wzrost na poziomie 3,6 proc. PKB, Francja – 5,6, Włochy – 4,9, a Hiszpania – 6,2.
Wielka Brytania mierzy się z różnymi trudnościami, jednak jak zauważa „The Times” w artykule z 17 sierpnia br., zawsze istniał tylko jeden sposób na udany brexit: Wielka Brytania musi maksymalizować możliwości i minimalizować zakłócenia. Medium zaznacza, że polityka handlowa Londynu jest w pełni operacyjna, choć jest w niej „coś tymczasowego”. Trudno, żeby było inaczej, gdy merytoryczne dyskusje dotyczące przyszłości kraju w tym przełomowym momencie wciąż są toczone przez pryzmat bycia „za” lub „przeciw” brexitowi.
Agnieszka Stelmach